22 maja rozpocznie się Konferencja Przewodniczących Parlamentów Unii Europejskiej. Na sesji pt. „Wzmacnianie Unii Europejskiej” będą poddane pod dyskusję dwa projekty rezolucji dotyczące przyszłości Unii.
* Pierwszy, przygotowany przez szefów parlamentów Włoch, Francji, Niemiec i Luksemburga, ogłoszony w Rzymie 14 września 2015 r., wzywa do pogłębiania europejskiej integracji: „więcej, a nie mniej Europy jest potrzebne, aby odpowiedzieć na wyzwania zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne”.
* Drugi, opracowany przez marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego (PiS), 12 maja pozytywnie zaopiniowany głosami PiS i Kukiz’15 przez sejmową komisję ds. UE, idzie w odwrotnym kierunku: „ponownego uregulowania swoich wzajemnych relacji” na podstawie „suwerenności państw narodowych”.
Więcej integracji, czyli co zyskujemy
W deklaracji rzymskiej czytamy o sukcesie Wspólnoty Europejskiej w utrzymaniu pokoju i zapewnieniu dobrobytu, a w projekcie marszałka Kuchcińskiego – że nadzieje krajów Europy Środkowej „pozostają w dużej mierze niespełnione”.
Deklaracja rzymska wzywa do wzmocnienia Unii ekonomicznej i pieniężnej, rozwoju integracji politycznej w celu skutecznego sprostania wyzwaniom klimatycznym, terrorystycznym, migracyjnym, konkurencji ze strony wschodzących rynków. Integracja powinna objąć również politykę zagraniczną, bezpieczeństwa i obrony. Autorzy deklaracji rzymskiej wzywają do dalszego transferu władzy do instytucji europejskich: Komisji, Parlamentu, Rady, choć widzą też potrzebę wzmocnienia roli parlamentów narodowych w procesie decyzyjnym UE. Odmiennego zdania jest marszałek Kuchciński, według którego podstawą wszystkich instytucji UE powinny być państwa narodowe.
Deklaracja rzymska odwołuje się do ojców założycieli, którzy przez rozwój „funkcjonalnej współpracy” stopniowo dążyli do federalnej Europy. Adenauer, Schuman, de Gasperi, Monnet byli świadomi bankructwa Ligi Narodów, która miała zapewnić pokój w oparciu o współpracę suwerennych państw, i dlatego weszli na drogę budowy wspólnych, ponadnarodowych instytucji europejskich. W Deklaracji Schumana z 1950 r. czytamy, iż „umieszczenie produkcji węgla i stali pod wspólnym zarządem” będzie pierwszym etapem federacji europejskiej, która jest niezbędna dla „zachowania pokoju”. Tę drogę marszałek Kuchciński dziś odrzuca.
Mniej integracji, czyli co tracimy
Kuchciński uważa, że aktualnie istnieją „inne problemy niż na początku integracji”, a koncepcje federalne uważa za „nierealne i błędne”. Wzywa do wycofania się z postulatu „większej, pogłębionej integracji” i rozważenia w zamian „koncepcji Europy solidarnych państw układających swe stosunki w obrębie UE wedle zasady » wolni z wolnymi, równi z równymi «”.
Od sektora węgla i stali Wspólnota doszła do wspólnej polityki handlowej, celnej, rolnej, rynku wewnętrznego, wspólnej służby zagranicznej (obok narodowych), elementów wspólnego zarządzania granicami strefy Schengen i wspólnej waluty. Trudno wyobrazić sobie, że wprowadzilibyśmy do wszystkich tych dziedzin prawo weta narodowego. Współpraca na zasadzie suwerennych państw, a nie demokratycznych wspólnych instytucji oznacza bowiem upowszechnienie prawa weta. Odrzucić trzeba by traktat lizboński zaakceptowany przez Jarosława Kaczyńskiego i ratyfikowany przez śp. Lecha Kaczyńskiego, bo według tego traktatu w wielu sprawach decyduje większość kwalifikowana.
Ciągle jednak nie mamy armii europejskiej. Budżety obronne i naukowe Unii są rozbite na 28 państw, co skutkuje dublowaniem i marnotrawstwem na olbrzymią skalę. Pierwsze porozumienie w sprawie wspólnoty obronnej zostało podpisane przez sześć krajów, i ratyfikowane przez pięć już w 1953 r., a nie weszło w życie tylko dlatego, że parlament francuski się wyłamał. O potrzebie powstania stutysięcznej armii europejskiej mówił prezydent Lech Kaczyński. Brakuje wspólnej polityki energetycznej, przez co Gazprom prowadzi politykę „dziel i rządź”. Nawet przedłużenie sankcji wobec Rosji wymaga jednolitego stanowiska wszystkich członków UE; demokratyczna większość w PE i Radzie nie wystarczą. Pokazuje to, jak szkodliwe jest prawo weta, którego stosowanie marszałek chciałby rozszerzyć. Kiedy 27 państw UE ratyfikowało umowę stowarzyszeniową z Ukrainą, w referendum w Holandii z udziałem 32 proc. obywateli zagłosowano na nie. Wieloletni proces zbliżenia Ukrainy do Unii i ofiary Majdanu okazałyby się daremne, gdyby referendum było wiążące dla rządu, a nie konsultacyjne.
PiS chce cofać Europę
Obywatele Europy są suwerenami poprzez swój organ przedstawicielski, jakim jest Parlament Europejski, a nie tylko za pośrednictwem rządów. PE, początkowo składający się z delegatów parlamentów krajowych, od 1979 r. jest wybierany w wyborach bezpośrednich. Od funkcji doradczych przeszedł do współdecydowania. Ale i organy międzyrządowe UE z traktatu na traktat coraz więcej decyzji podejmują kwalifikowaną większością, a coraz mniej jednogłośnie. Rządy tracą prawo weta, co zwiększa legitymację demokratyczną Unii.
Przywódcy parlamentów zachodnich chcą dalej realizować wizję ojców założycieli, a marszałek chce nas cofnąć do stanu sprzed Deklaracji Schumana. Powołuje się na zasadę pomocniczości, czyli decydowania na najniższym szczeblu, na którym sprawy mogą być efektywnie rozstrzygane. Warto podkreślić, że zasada pomocniczości działa w dwie strony: jeśli państwo nie jest w stanie rozwiązać skutecznie problemu, należy delegować kompetencje na szczebel wyższy. Podobnie jak przy jednolitym rynku, w sprawach zagranicznych, obrony czy klimatu Europa więcej osiągnie, działając razem. Aby utrzymać strefę Schengen, kryzys uchodźców należy też rozwiązać przez wspólną politykę, w której PiS nie chce uczestniczyć, mimo apeli papieża oraz skromnych ciężarów, jakie na nas by przypadły.
Liczymy na USA, ale USA liczą na to, że Europa, równa gospodarczo Ameryce, sama stanie wreszcie na własnych nogach. Już Eisenhower i Kennedy, a po nich kolejni prezydenci, sprzyjali procesowi jednoczenia się Europy. Barack Obama namawia Brytyjczyków do pozostania w UE.
Rozbijanie integracji europejskiej to po niszczeniu Trybunału Konstytucyjnego kolejny krok obecnych władz w kierunku osłabiania pozycji Polski w Waszyngtonie, któremu zależy na jedności demokratycznej Europy. Wstępując do UE, wzięliśmy na siebie zobowiązania przestrzegania europejskich wartości. Z tych zobowiązań rozlicza nas teraz PE, który przyjął rezolucję wzywającą do realizacji opinii Komisji Weneckiej, i Komisja Europejska, która rozpoczęła procedurę sprawdzającą przestrzeganie praworządności w Polsce. Marszałek Kuchciński domaga się jednoznacznego „dookreślenia kompetencji instytucji unijnych” w sprawie „oddziaływania w przestrzeń prawną państw członkowskich”, co sugeruje, że chciałby zakazać takich rezolucji i możliwości badania przez KE przestrzegania zasad państwa prawa.
Odwrót od wspólnotowych instytucji i ograniczenie współpracy do państw narodowych w obliczu neoimperialnych ambicji Putina, kipiszu na Bliskim Wschodzie i amerykańskiego zniecierpliwienia wygodnictwem europejskich sojuszników to droga do osłabienia bezpieczeństwa Polski.
Sojusznikami marszałka są nie Ameryka i główny nurt demokratycznej Europy, ale eurosceptycy i przyjaciele Putina: szef węgierskiego parlamentu László Kövér, który w grudniu 2015 r. wystąpił z inicjatywą przygotowania wspólnej kontrdeklaracji Grupy Wyszehradzkiej, Marine Le Pen, Nigel Farage i inni, świadomie lub nieświadomie sprzyjający Putinowi w dążeniu do rozbicia naszej wspólnoty.
Marcin Święcicki, przewodniczący Forum Ruchu Europejskiego, poseł PO na Sejm RP
Artykuł ukazał się w „Gazecie Wyborczej”, 19.05.2016, s. 8.