W dniu 15 kwietnia 2010 r. w Sali Obrad Sejmiku Województwa Łódzkiego zabrzmiał Kadisz – żydowska modlitwa za zmarłych. Było to wydarzenie bez precedensu w najnowszej historii samorządu polskiego. 11 lat później w tej samej Sali Obrad padają publicznie antysemickie dowcipy. Oto skala upadku łódzkiego sejmiku – regionalnego parlamentu, który jeszcze nie tak dawno starał się wyznaczać standardy w samorządzie.
Symcha Keller – ówczesny przewodniczący łódzkiej Żydowskiej Gminy Wyznaniowej był jednym z hierarchów zaproszonych na pierwszą w historii żałobną sesję Sejmiku Województwa Łódzkiego, która została zorganizowana dla uczczenia ofiar katastrofy w Smoleńsku. Oprócz Kellera stawili się wówczas: ks. prałat Andrzej Dąbrowski – kanclerz Kurii Metropolitalnej, ks. abp Szymon – ordynariusz kościoła prawosławnego oraz biskup Mieczysław Cieślar – hierarcha kościoła ewangelicko-augsburskiego. Każdy z nich po kolei modlił się za zmarłych. Kadisz zabrzmiał na zakończenie i zrobił na wszystkich oszałamiające wrażenie. W ogóle wszystkie te modlitwy, słowa otuchy przedstawiciela każdego z wyznań obecnych w mieście były momentem niezwykłym. Oto w chwili najbardziej tragicznej powrócił powidok zapomnianej Łodzi – miasta prawdziwie wielokulturowego i tolerancyjnego. Łódzki sejmik pokazał wówczas, jak można w Polsce budować jedność. Jak tworzyć samorząd otwarty na różne wizje, poglądy i formy ekspresji.
Sejmik Województwa Łódzkiego to jeden z 16 regionalnych parlamentów. O pracach radnych wojewódzkich zazwyczaj nie mówi się w głównych serwisach informacyjnych, chociaż to oni w dużej mierze rozdzielają gigantyczne środki unijne dla regionów. O łódzkim sejmiku było jednak czasem głośno, zwłaszcza w 2017 roku. Wówczas to na wieść o zignorowaniu przez rząd PiS jubileuszu 20-lecia Konstytucji RP, Marek Mazur – ówczesny szef sejmiku (12 lat na czele regionalnego parlamentu, najdłużej w Polsce) postanowił wyręczyć władze państwa i sam zorganizował centralne obchody tej rocznicy w Piotrkowie Trybunalskim – kolebce polskiego parlamentaryzmu. W uroczystościach wziął udział Józef Zych – były Marszałek Zgromadzenia Narodowego, które w 1997 r. uchwaliło konstytucję, a także prof. Andrzej Rzepliński – były Prezes Trybunału Konstytucyjnego. Nie była to niewinna politycznie uroczystość. Podkreślanie roli i znaczenia polskiej ustawy zasadniczej dla demokratycznego państwa prawa było jawną prowokacją wobec rządu PiS, który bez skrupułów łamał już wówczas konstytucję.
Miesiąc później łódzki sejmik na chwile ponownie znalazł się w centrum polskiej polityki. Udało mu się bowiem zmobilizować samorządowców z całej Polski do wielkiego zrywu w obronie samorządności i decentralizacji państwa, zwołując tzw. Sejmik Sejmików – pierwsze w historii spotkanie wszystkich radnych wojewódzkich z całego kraju. W wydarzeniu, które odbyło się w łódzkiej ASP wzięli udział ówcześni szefowie partii opozycyjnych (Grzegorz Schetyna, Władysław Kosiniak-Kamysz, Ryszard Petru) oraz m.in. Jerzy Buzek. Brak premier Beaty Szydło na tym spotkaniu, próbowała wówczas ratować Telewizja TRWAM, która zmontowała materiał w taki sposób, jakby premier w nim w istocie uczestniczyła (ten news to zresztą esencja propagandy, z której będą się uczyć studenci dziennikarstwa przez długie lata). Ten wielki zryw samorządowców odbił się szerokim echem w Polsce i zahamował w istocie próbę zamachu władz centralnych na samorząd oraz na reformę administracyjną. Później już niemal nikt z rządzących nie próbował grać kartą nowego podziału administracyjnego, tworzenia nowych województw i okrajania istniejących regionów. Łódzki sejmik stał się wówczas punktem odniesienia dla innych samorządów wojewódzkich. Stanął ością w gardle rozkręcających się rządów PiS.
Dotychczas jednak PiS pełnymi garściami korzystało na twórczej energii, jakości debaty i demokratycznych standardów, jakie obowiązywały w regionalnym parlamencie w Łodzi. Łódzki sejmik nazywany był kuźnią talentów lub „fabryką rzeczników”, głównie zresztą PiS.
W jego ławach zasiadali bowiem na przestrzeni zaledwie kilku lat: Marcin Mastalerek – późniejszy rzecznik PiS (jeden z autorów zwycięstwa Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich w 2020 r.), Joanna Kopcińska – późniejsza rzeczniczka prasowa Rządu RP i Błażej Spychalski – obecny Rzecznik Prezydenta RP. Grupę rzeczników zasiadających wcześniej w sejmiku dopełnia Dariusz Joński – rzecznik klubu poselskiego SLD, a później rzecznik partii (dzisiaj jeden z najbardziej aktywnych posłów Koalicji Obywatelskiej). W prezydium łódzkiego sejmiku zasiadał też Krzysztof Kwiatkowski – obecnie senator, a do niedawna szef Najwyższej Izby Kontroli, a wicemarszałkiem był Dariusz Klimczak, dziś poseł i wiceszef PSL oraz jeden z najbliższych współpracowników Kosiniaka-Kamysza. W ogóle zasiadanie w ławach łódzkiego sejmiku traktowane było, jako poligon polityczny i najlepsza trampolina do parlamentu. Wystarczy wspomnieć rok 2007, kiedy to aż jedna trzecia radnych została posłami lub senatorami. Takiego transferu nie doświadczył żaden regionalny parlament w Polsce.
Co się zatem stało? W 2018 roku w wyborach samorządowych zwyciężył PiS i rozpoczął samodzielne rządy. W poprzednich kadencjach również był to największy klub w sejmiku, ale nie zdołał stworzyć koalicji. Zasiadając przez lata w opozycji, radni PiS nie pozowali na prawicowych radykałów. Zachowywali się raczej jak rasowi konserwatyści. Nie wspierali oni oczywiście rządzącej przez 12 lat koalicji PO-PSL, ale starali się stosować konstruktywną krytykę. Nikt im nie zamykał ust, mieli też swojego członka w prezydium – takie wówczas obowiązywały standardy. Sejmik posiadał zresztą mocną pozycję wobec marszałka, więc radni (również opozycji) czuli, że ich rola nie jest czysto fasadowa. Wszystko to jednak skończyło się z dniem przejęcia przez nich władzy. Sejmik praktycznie z dnia na dzień stracił samodzielność i stał się maszynką do głosowania, całkowicie uległą nowemu marszałkowi, Grzegorzowi Schreiberowi, którego mocna pozycja w PiS i dobre relacje z Jarosławem Kaczyńskim są powszechnie znane (jego zaś związki z województwem łódzkim są dość iluzoryczne).
Rozpoczęła się za to ideologiczna krucjata. W styczniu 2020 r. PiS-owska większość przyjęła podyktowaną przez fundamentalistów z Ordo Iuris tzw. Samorządową Kartę Praw Rodzin, proklamując de facto region tzw. „strefą wolną od LGBT”, całkowicie zmieniając wektor dotychczasowej, otwartej polityki. Język, jaki zapanował w ławach łódzkiego sejmiku stał się miejscami szokujący. Dochodziło do obrażania całych grup zawodowych i innych oburzających praktyk (były dyrektor Kancelarii Sejmiku, który chciał skorzystać ze swojego prawa i wystąpić podczas otwartej debaty nad raportem o stanie województwa, został oskarżony o fałszowanie podpisów, a sprawa została skierowana do prokuratury). W poprzednich kadencjach sejmik często komunikował się z rządem (niezależnie od tego, kto rządził) za pomocą stanowisk, które stały na gruncie interesów samorządu. Stanowiska przyjmowane przez PiS wyrażają natomiast jedynie poparcie dla rządzących, abstrahując od aktualnych potrzeb i interesów mieszkańców regionu. Wszystko stanęło na głowie.
W ostatnich dniach mieliśmy do czynienia z kolejnym szokującym wydarzeniem. Szef klubu PiS podzielił się w czasie debaty z radnymi, pewną sobie tylko znaną prawdą. Wszechstronną wiedzę na temat ekonomii, rolnictwa i problemów narodowościowych ubrał w zgrabny dowcip: „Dlaczego Żyd nie kupuje ziemi? Bo ziemia nie da się oszukać!” Co więcej, w tej wypowiedzi nie ujrzeli nic niestosownego jego koleżanki i koledzy z PiS, a sam autor tego antysemickiego bon-motu nie ma sobie nic do zarzucenia. Jeszcze trzy lata temu takie słowa nie miałyby prawa paść z tej mównicy. Nikomu by to nawet do głowy nie przyszło. Antysemityzm to ostatnie, czego można się było spodziewać po regionalnym parlamencie, na pracy którego wzorowały się niektóre samorządy wojewódzkie. Podsumowując: przed dekadą w Sali Obrad łódzkiego sejmiku wybrzmiewał Kadisz, dzisiaj rozbrzmiewa tu antysemicki rechot. Oto prawdziwa skala upadku słynnej „fabryki rzeczników”.
