Artykuł został opublikowany pierwiotnie w Gazecie Wyborczej http://lodz.wyborcza.pl/lodz/7,35136,24678215,profesor-z-uniwersytetu-lodzkiego-zamienmy-komitety-strajkowe.html
Prof. dr hab. Jarosław Płuciennik
Wiele ostatnio mówi się przy okazji strajku nauczycieli o stanie polskiej edukacji. Tego mówienia i debat brakowało, kiedy obecna władza zabierała się do deformowania zastanego systemu, który już zaczął zbierać pozytywne owoce w latach 2015–16 w niezależnych międzynarodowych raportach PISA, już zestawiano w nich Polskę obok takich edukacyjnych tygrysów jak Finlandia czy Korea Południowa. Musimy mówić i debatować. I wspierać samorządny i solidarny ruch nauczycieli.
Podkreśla się, że trzeba podwyższyć nauczycielom wynagrodzenia, bo to jest najważniejszy sposób na upodmiotowienie tej grupy i zwiększenie jej autorytetu, tzw. prestiżu zawodu – jak to ważne widać szczególnie we wzorcowej Finlandii. Podkreśla się konieczność wzrostu nakładów na oświatę i reformę systemu finansowania oświaty, być może z urealnieniem godzin pracy nauczyciela.
Z drugiej strony, pisze się i mówi o zmianach koniecznych z perspektywy ucznia, który zawsze przecież jest najważniejszy, bo to o naszą przyszłość idzie. Z tego punktu widzenia nasz system edukacyjny, choć zawsze nieco anachroniczny, od ostatnich kilku lat znalazł się na antypodach współczesności: uczeń jest obarczany pamięciowym opanowaniem mnóstwa szczegółowych faktów i danych, oceniany jest w skali punktowej, która jest prymitywna i przeszła do nas z czasów stawiania do kąta i klęczenia na grochu. Pobyt w szkole jest koniecznością, tylko od poszczególnych nauczycieli zależy, czy może być także przyjemnością. Szkoła promieniuje także na dom, bo przecież wypycha z siebie ten nadmiar pamięciówki, każąc uczniom nadrabiać zaległości pracami domowymi. Stąd konieczność korepetycji i rosnące nierówności społeczne (finansowe) w dostępie do oświaty, która niby jest powszechna, obowiązkowa i dla wszystkich równa. A jednak nie wszystkich stać na dodatkowe „korki”.
Jednak nie o to w tym chodzi, aby teraz zmieniać wszystko kolejną odgórną nakazowo-rozdzielczą polityką ministerstwa takiego, czy innego, istota problemu nie tkwi w centralnych decyzjach. Bardzo charakterystyczne, że dwie reformy edukacji przeprowadzone ostatnio w Polsce, tj. reforma oświaty i szkolnictwa wyższego nie były w ogóle skorelowane, ani w czasie, ani strategicznie – nikt nie rozmawiał z nikim o pogodzeniu misji, żeby na przykład cele reformy nauki i szkolnictwa wyższego były jakoś zbieżne z tymi celami głównymi szkół mających przygotowywać przecież także do szkół wyższych. W rezultacie mamy centralistyczny system kuratorialno-ministerialny w oświacie i centralistyczny system rektorsko-ministerialny.
A przecież w wyniku reformy samorządu terytorialnego wprowadzonej od 1991, ale ukończonej na dobrą sprawę dopiero w 1999 r., polska edukacja na poziomie przedszkolnym, podstawowym i średnim jest we władzy zarządczej jednostek samorządu terytorialnego. Uniwersytety były coraz bardziej autonomiczne rozkwitały, zarówno merytorycznie, jak i finansowo (choć daleko było do Cambridge czy Harvardu, ale przecież nie o to idzie). Jednak to nie samorządy mogą decydować o programach nauczania szkół, choć prowadzą je organizacyjnie i finansowo. Samorządy dokładają drugie tyle, ile dostają z budżetu państwa (47 mld), bo koszty oświaty w Polsce to 70 mld zł, nie mają zaś żadnego wpływu na to, jak edukacja ma wyglądać. To jest jawna niesprawiedliwość i niekonsekwencja. Upodmiotowienie proponowane przez zwiększenie uposażeń musi dotyczyć także upodmiotowienia samych szkół i zarządzających nimi samorządów lokalnych.
Regionalizacja Polski, zwiększenie kompetencji samorządów, pogłębienie reformy samorządowej z 1999 r. wydaje się najlepszym sposobem na bolączki oświaty. Czy musimy mieć anachroniczne podstawy programowe z mnóstwem danych? Dane i informacje nie czynią wiedzy. W podstawie programowej powinny znaleźć się listy kompetencji i umiejętności, a nie szczegółowy wykaz wiedzy do opanowania pamięciowego. Owe listy kompetencyjne nie mogą opierać się na mniemaniach i opiniach, ale na badaniach naukowych, społecznych, diagnozach, wywiadach, debatach. Podobnie standardy egzaminacyjne, które trzeba zachować, ale może nie tak kostyczne, szerzej i mniej biurokratycznie.
Decentralizacja Polski proponowana przez stowarzyszenie ponad podziałami o nazwie Inkubator Umowy Społecznej oznacza w praktyce zróżnicowanie przy zachowaniu równości obywatelskiej, oznacza także regionalną specjalizację, w której przecież nie ma nic złego. Specjalizacja regionalna dla wszystkich regionów nie oznacza autonomii Śląska, tylko autonomię wszystkich regionów na równych prawach. W swoim czasie np. ostoją polskości były zarówno Ziemia Cieszyńska, jak i Rzeczpospolita Ostrowska (w Wielkopolsce), zaś wielokulturową Ziemią Obiecaną była Ziemia Łódzka.
Żeby zrozumieć wyzwania chwili, potrzebna jest zmiana paradygmatu myślenia o Polsce, ale także o wyzwaniach cywilizacyjnych stojących przed młodym pokoleniem Polaków: to będzie świat otwartych zasobów edukacyjnych z jednej strony, czyli powszechnej dostępności do szczegółowej wiedzy, z drugiej zaś dominacji w różnych sieciach tzw. fake-newsów w dobie post-prawdy, wojny informacyjnej. W tym świecie trzeba nauczyć się żyć i funkcjonować, trzeba uczyć się przez całe życie, do tego nie jest potrzebna wysoce specjalistyczna wiedza, ale umiejętności i kompetencje, takie jak kreatywność, krytyczne myślenie, komunikacja językowa i komunikacja wielokulturowa w dobie globalizacji oraz umiejętność zespołowego rozwiązywania problemów. Problemów globalnych, ale i lokalnych, lokalnie rozpoznawanych i lokalnie rozwiązywanych. Problemy komunikacyjne Łodzi są inne od problemów komunikacyjnych Warszawy, ale walka ze smogiem może być już wspólna, choć na pewno inaczej będziemy je rozwiązywać niż na Śląsku czy na Śląsku Cieszyńskim w górach. Jeśli potrzebna będzie jakaś wiedza szczegółowa, to raczej „piśmienność kulturowa”: kulturowe abecadło, umiejętność czytania i pisania tekstów kultury, powszechna wiedza kulturowa. Demokratyzuje się wiedza, dzisiaj dla młodzieży autorytety to często nie szkoła czy Kościół, ale blogerzy i vlogerzy, coraz częściej sama młodzież włącza się aktywnie w produkcję w sieci materiałów edukacyjnych. Jeśli nie upodmiotowimy uczniów w tym względzie, poniesiemy sromotną klęskę. Komitety strajkowe powinniśmy zamienić w komitety obywatelskie (tak jak w 1914 roku na początki I wojny światowej). Dokończmy reformowanie państwa zaczęte po 1989 r. Ale nie cofając nas do czasów słusznie minionych, tylko patrząc naprzód i wsłuchując się w wyzwania teraźniejszości i przyszłości. To samorządy decydowały o gimnazjach i to samorządy ponosiły, i będą ponosić koszty ich wygaszania oraz likwidacji. Pozwólmy im decydować. To samorządy mogą dogadywać się z poszczególnymi Kościołami i biskupami, jeśli idzie o religię w szkole. Potrzeba tylko otwartości.
Jarosław Płuciennik – prof. dr hab. nauk humanistycznych, prof. zw. UŁ, kulturoznawca, literaturoznawca, kognitywista, cyfrowy humanista, dziennikarz obywatelski, publicysta Liberte!, bloger i vloger. Były prorektor Uniwersytetu Łódzkiego ds. edukacji. Pełnomocnik Rektora ds. otwartych zasobów edukacyjnych. Członek stowarzyszenia ponad podziałami Inkubator Umowy Społecznej. Rzecznik KOD w regionie łódzkim. Członek stowarzyszenia Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej, brał udział w strajkach studenckich 1989 r. i strajku akademickim w czerwcu 2018 r.