Teraz, kiedy problem zadłużenia zagraża Unii Europejskiej, a szczególnie jej peryferiom, Tusk zrozumiał, że jego wolność jako szefa polskiego rządu, to po prostu uświadomiona konieczność. Stąd zaskakująca dla wielu decyzja, by skonfrontować się z rzeczywistością, zamiast tradycyjnego jej zaklinania.
Wystąpienie Tuska było wystąpieniem prezesa firmy, która musi przejść bolesną restrukturyzację – na szczęście z poparciem rady nadzorczej i kadry kierowniczej. Zarówno uzależniona od niego partia, jak i media (exposé Tuska było spełnieniem marzeń kilku pokoleń publicystów) niemal jednoznacznie popierają przedstawiony przez niego kierunek reform. Podstawowym jednak pytaniem, jakie musi sobie zadawać dziś Donald Tusk, jest: „czy akcjonariusze (»ciemny lud«) to kupią?”
Tusk mało miejsca poświęcił szerszej wizji, w jaką miałyby się wpisywać proponowane przez niego zmiany. Trzy wątki zwracają jednak uwagę. Pierwszy to finanse państwa, traktowane jako polityka zagraniczna. Dziś w Unii Europejskiej, a zwłaszcza w eurolandzie, państwa, które zagrożone są niewypłacalnością, spadają do politycznej drugiej ligi. Tusk słusznie traktuje kondycję naszych finansów również jako element budowy silnej pozycji Polski w Unii. Zabrakło jednak pomysłu na to, jak Polska w tym europejskim centrum chce się znaleźć – a jest to najważniejsze strategiczne wyzwanie w nadchodzących dekadach.
Drugi wątek to solidaryzm społeczny. Dziwne jest wręcz, że tak późno politycy wpadli na to, że można zmobilizować większość obywateli przeciwko niesprawiedliwym i kosztownym przywilejom poszczególnych grup zawodowych. Przyznajmy, są to grupy głośne i częstokroć wpływowe. Tusk znów stanął po stronie „zwykłych Polaków”. Wprawdzie sam definiuje, która to jest strona, ale jak pokazują ostatnie cztery lata, intuicja go nie zawodzi.
Trzeci, właściwie jedyny dotyczący sfery aksjologicznej, to koncepcja wspólnotowości Polaków opartej na tradycyjnych wartościach, w trudnych czasach niezbędnych. Tusk stwierdził, że choć należy rozumieć „ducha dziejów” i zmiany cywilizacyjne, to polski rząd „nie przeprowadzi obyczajowej rewolucji”, bo dla Polaków liczy się bezpieczne, dostatnie życie. Mógł dodać na koniec: „to by było na tyle, Januszu”. Tusk wzywając do nieużywania krzyża w wojnie politycznej, spycha Palikota i Kaczyńskiego do roli znaczącego, ale jednak marginesu. Kaczyński poczuł się zmuszony walczyć o utrzymanie swojej pozycji, atakując PO jako formację „skrajnie lewicową”.
Premier chce symbolicznie zebrać Polaków wokół krzyża i z tym krzyżem prowadzić ich w kierunku nowoczesności. Wizja to ciekawa, natomiast tzw. konserwatywna modernizacja Polski – temat na osobny esej – pozostaje wishful thinking prawicy. Ludzie, którzy cenią sobie wybór i przyjemne życie nie lubią ograniczeń, i nie są skłonni do respektowania coraz bardziej trącących myszką postulatów Kościoła katolickiego. Świątynie konsumpcji stanowią konkurencję dla świątyń tradycyjnych. Prawicy i hierarchii kościelnej pozostaje opóźnianie nieuchronnego – sekularyzacji, którą przeprowadzi nie Palikot i Urban, ale Hollywood pod rękę z Applem i Zarą.
Tusk zdefiniował Platformę jako bardzo pojemne polityczne centrum, w którym zmieścić się może przeważająca część Polaków. Premier chce budować rząd narodowej zgody na poziomie aksjologicznym, nie politycznym. Dopóki opozycja będzie sprawiać wrażenie zdolnej wyłącznie do elokwentnych wystąpień, ale zupełnie niezdolnej do rządzenia, zaś poczucie zagrożenia kryzysem będzie się utrzymywać, premier ma na to całkiem spore szanse.
Tekst oryginalnie ukazał się na stronie Instytutu Obywatelskiego