Przyjęło się uważać, że termin „liberalizm” zmienia znaczenie, w zależności od tego, po której stronie Atlantyku się go używa. Przekonanie to pozwala w łatwy sposób uporać się z zastanawiającym faktem, że w Stanach Zjednoczonych przymiotnik „liberalno-konserwatywny” traktuje się nie jako precyzyjne określenie preferencji politycznych, lecz jako oksymoron, a osoby określające się mianem liberałów przywiązują do kwestii społecznych o wiele większą wagę niż ich europejscy imiennicy. Sprowadzenie problemu do kwestii językowych i skwitowanie go stwierdzeniem, że Amerykanie określają mianem liberalizmu lewicowość, podczas gdy liberalizm prawdziwy przetrwał tylko w Europie, jest jednak znacznym uproszczeniem. Wynika ono nie tylko z nieznajomości wewnętrznej amerykańskiej polityki, lecz także z braku rzetelnej refleksji nad tym, co stanowi liberalizmu cechę konstytutywną, a co wtórną.
Książka Alana Wolfe o przyszłości liberalizmu („The Future of Liberalism”, Alfred Knopf 2009), napisana jeszcze przed wyborczym zwycięstwem Baracka Obamy, który tę przyszłość uosabia, jest niezwykle pomocna zarówno w zrozumieniu, w jaki sposób nurt ten wyparł w USA socjaldemokrację, jak i w uporządkowaniu własnych liberalnych poglądów. Co najważniejsze, Wolfe pokazuje, w jaki sposób liberalne przekonania polityczne mogą – i powinny – przekładać się na afirmację państwa i poparcie dla działań wyrównujących szanse jego obywateli. Ten związek występuje zarówno w Ameryce, jak i w Europie, a „Future of Liberalism” pomaga w oszacowaniu szans i zagrożeń liberalizmu również w Polsce. Tematów do przemyślenia jest tak dużo, że poniższe omówienie podzielone zostało na trzy części, z których każda poświęcona jest jednemu z trzech wyodrębnionych przez Wolfego aspektów liberalizmu.
Aspekt „substancjalny” wyraża się w kluczowej, według Wolfego, zasadzie liberalizmu: „możliwie wielu ludzi powinno mieć możliwie wielki wpływ na kierunek, w jakim potoczy się ich życie”. Ten jasny, wywodzący się prostą drogą z utylitaryzmu aksjomat przesądza o tym, że równość powinna być dla liberałów tak samo ważna jak wolność. Z założenia tego wynikną, jak zobaczymy, kolejne istotne dla liberalizmu konsekwencje.
Pierwszą z nich jest przekonanie, że dążenie do kontroli nad własnym życiem – a więc również, w ograniczonym przynajmniej stopniu, do zmiany otaczającego nas świata – jest rzeczą naturalną i godną pochwały. To właśnie odróżnia liberałów od konserwatystów, którzy zmianę uważają za zjawisko niepożądane, dopuszczalne jedynie wtedy, gdy stanowi ona mniejsze lub konieczne zło. Z tym, w jaki sposób postrzegana jest zmiana, wiąże się oczywiście sposób interpretowania rzeczywistości – fatalistyczny w przypadku konserwatystów („tak już musi być na tym świecie”), podmiotowy dla liberałów („każdy jest kowalem własnego losu”). O ile według konserwatystów ograniczenia zostały narzucone ludziom przez siły nadprzyrodzone lub tradycje, nad którymi jednostki nie mają żadnej władzy, o tyle dla liberałów są one produktem międzyludzkich interakcji, podobnie jak samo społeczeństwo, które powstało w wyniku umowy zawartej pomiędzy wolnymi jednostkami.
Warto przypomnieć, że według Thomasa Hobbesa – formalnie adwokata absolutyzmu, faktycznie twórcy filozoficznych podstaw dla liberalnej demokracji – powołująca państwo umowa społeczna wyzwoliła człowieka ze stanu natury, w którym życie jego było „samotne, biedne, bez słońca, zwierzęce i krótkie”. Państwo nie jest zatem, wbrew twierdzeniom lewicowych epigonów Jeana Jacquesa Rousseau czy prawicowych dogmatyków leseferyzmu, strukturą z założenia wrogą indywidualnej wolności. Wręcz przeciwnie – jak przekonuje cytowany przez Wolfego Guido De Ruggiero, tylko dzięki niemu wolność ta może się realizować: „ludzie nie rodzą się wolni; stają się wolni dzięki społeczeństwu i państwu, które ograniczając żądania jednostek nadają im uznanie oraz usprawiedliwienie i przenoszą je z poziomu ulotnych faktów na poziom praw, których poszanowania można się stanowczo domagać.”
W tym punkcie ujawnia się różnica między liberałami a libertarianami, którzy przeciwstawiając państwo społeczeństwu, z rezerwą podchodzą do regulacji dokonywanych przez pierwsze, podczas gdy do „spontanicznych dostosowań” zachodzących w drugim nie mają żadnych zastrzeżeń. Wolfe przechodzi nad tym fenomenem do porządku dziennego, wywodząc go, jak większość filozofów polityki, z dokonanego przez Isaiaha Berlina rozróżnienia między wolnością pozytywną a negatywną. W konsekwencji, Wolfe uzasadnia potrzebę państwowego aktywizmu koniecznością stworzenia warunków do realizacji wolności pozytywnej, ignorując przy tym fakt, iż jest to uzasadnienie ułomne – pełna pozytywna wolność (np. do wiecznego życia) nigdy nie może zostać osiągnięta. O wiele bardziej przekonujący od tych teoretycznych rozważań jest praktyczny przykład, podany zaledwie dwie strony później, przy okazji oceny wolnego rynku: „po upadku komunizmu w Związku Sowieckim i Wschodniej Europie oparcie się na rynku mogło wyzwolić – i wyzwoliło – spętany ludzki potencjał w sposób, który przyczynił się do zwiększenia, przynajmniej przez jakiś czas, zarówno wolności, jak i równości. Jednak w wysoce zorganizowanych i skoncentrowanych formach, jakie przybiera kapitalizm we współczesnym świecie, wycofanie rządu z rynku nie pozwala dużej liczbie ludzi stać się przedsiębiorcami i samodzielnie określać własne warunki życia. Pozwala ono natomiast firmom ograniczyć swoje zobowiązania wobec pracowników i wystawia ich na niepewności rynku. Równocześnie, przepaść między bogatymi a biednymi zwiększa się do tego stopnia, że nawet jeśli biedni poprawią swój los, co nie zawsze ma miejsce, będzie to i tak poprawa niesprawiedliwie znikoma w porównaniu z poprawą dokonującą się obok nich.”
Przekładając powyższą diagnozę na język teorii, różnica pomiędzy liberałami a libertarianami polega na tym, że dostrzegają oni zagrożenia dla indywidualnej (negatywnej) wolności wynikające z działania nie tylko państwa, lecz także podmiotów prywatnych. O tym, że są to obawy uzasadnione, najlepiej świadczy przebieg niedawnego kryzysu finansowego, jak też nieuczciwe praktyki stosowane przez banki, firmy ubezpieczeniowe czy telekomunikacyjne wobec własnych klientów. (Termin „podmioty prywatne” użyty w tej definicji odnosi się również – a nawet przede wszystkim – do wielkich przedsiębiorstw z rozproszoną strukturą własności i, jak przyznają to nawet najmniej krytyczni zwolennicy wolnego rynku, ułomnym systemem kontroli nad działaniami kadry kierowniczej.)
Wolfe nie podważa słuszności prorynkowych poglądów Adama Smitha, lecz podkreśla, że postacią z perspektywy dzisiejszych liberałów równie ważną jest John Maynard Keynes, który wyznaczył nowoczesny sposób myślenia o roli państwa w gospodarce. Keynesowską korektę poglądów Smitha można uznać za rezultat zmian technologicznych i gospodarczych – do pilnowania słynnej fabryki szpilek z „Bogactwa narodów” mógł rzeczywiście wystarczyć nocny stróż, bank internetowy lub elektrownia jądrowa potrzebują bardziej wyrafinowanego nadzoru – lecz równie istotny jest fakt iż, jak podkreśla Wolfe, Keynes nie uważał wcale ekonomii za najważniejszą sferę ludzkiej aktywności. Jeśli państwowe interwencje mogły przynieść więcej dostatku niż nieskrępowana konkurencja, nie było powodu by z nich nie skorzystać, stwarzając ludziom szansę zajęcia się czymś ważniejszym niż wytwarzanie dóbr i usług.
To, że horyzonty myśli Keynesa sięgały poza wydajność w ciągnięciu drutu jest faktem, lecz Wolfe nie oddaje mu sprawiedliwości sugerując, iż dopuszczał on możliwość całkowitego pożegnania się z wolnym rynkiem i kapita
lizmem. Keynesowskie propozycje zwiększenia roli państwa w gospodarce miały na celu zmniejszenie amplitudy cykli koniunkturalnych i zapewnienie bardziej zrównoważonego wzrostu – w ramach rynkowej, kapitalistycznej gospodarki. W dobie wielkiego kryzysu, kiedy zostały sformułowane, rozwiązania te stanowiły alternatywę dla nacjonalizacji i wprowadzenia gospodarki centralnie sterowanej. To dlatego Keynesa uważa się za człowieka, który ocalił kapitalizm – a w każdym razie gruntownie go zmienił, bo z „Ogólnej teorii.” czerpali przez ostatnie pół wieku nie tylko socjaldemokraci, lecz także prawica, Ronalda Reagana i Margaret Thatcher nie wyłączając.
Co więcej – i jest to argument w kontekście książki Wolfego najważniejszy – keynesowski interwencjonizm ma możliwie mały wpływ na życie i wybory jednostek. Zmiany stopy procentowej i wysokości podatków mają za zadanie określić zagregowaną skłonność do konsumpcji i inwestowania, lecz w jednakowym stopniu dotyczą wszystkich i nie przesądzają o tym, czy dany obywatel wyda swoje pieniądze na podróż dookoła świata, czy na remont domu. Spełnia to kluczowe dla liberalizmu warunki równości szans i równej wolności wyboru.
Kwestie ekonomiczne zajmują w książce Wolfego o wiele mniej miejsca, niż w tej recenzji. Warto jednak zatrzymać się przy nich jeszcze na chwilę, bo mają one istotne znaczenie w dzisiejszym polskim kontekście. Jak już pisałem w poprzednim numerze Liberté! recenzując autobiografię Marcina Króla, polscy liberałowie są, być może nie wszyscy, ale idę o zakład, że większość, dogmatycznymi leseferystami, co odbiera im zdolność zarówno krytycznej obserwacji otaczającego ich świata, jak i przekonania szerokich rzesz wyborców do swoich racji. Z zupełnie niezrozumiałych – przynajmniej dla mnie – powodów Donaldowi Tuskowi łatwiej przyszło wyrzeczenie się liberalizmu w całości (PO należy do międzynarodówki ludowców, czyli chrześcijańskich demokratów), niż wyjaśnienie – sobie samemu i swoim wyborcom – iż głównym celem tej orientacji politycznej jest zwiększanie obszaru indywidualnej wolności, a nie wspomaganie akumulacji kapitału. Brak tego wyjaśnienia sprawił, że termin „liberalizm” został utożsamiony ze społecznym darwinizmem, podczas gdy jego rzeczywiście istotne postulaty przejęła młoda lewica.
Środowisko „Krytyki Politycznej” już od paru lat wmawia sobie i zdezorientowanej publiczności, że prawa mniejszości seksualnych są nierozerwalnie związane z udziałem pracowników w zarządzaniu przedsiębiorstwem, a kluczem do zrozumienia wagi równouprawnienia kobiet jest lektura nie Milla, lecz Marksa-Lenina-Žižka. Przyczyną pomieszania jest – z całym prawdopodobieństwem – polityczna kalkulacja, według której połączone głosy wyemancypowanej inteligencji i wyzyskiwanego proletariatu przynieść mogą wyborczy sukces. Problem konfliktu interesów (inteligenci zarabiają, z reguły, powyżej średniej i wcale nie zamierzają się dzielić swoją zamożnością z pracownikami Tesco i Biedronki) oraz braku zrozumienia dla obyczajowo emancypacyjnych postulatów wśród proletariuszy nie został, jak na razie, dostrzeżony. Na wszelki wypadek, by utwierdzić ogół w przekonaniu, że tylko postmodernistyczna lewica może być dostarczycielem obywatelskich wolności powtarza się jednak, że wszystkie polskie rządy po roku 1989 – Millera, Kaczyńskiego i Tuska w szczególności – realizowały program (neo)liberalny. Tak więc to (neo)liberalizm odpowiada za rozwarstwienie społeczeństwa, jak również za homofobię, nacjonalizm, brak edukacji seksualnej i przywileje kościoła katolickiego.
Ten zabieg propagandowy – żywcem przeniesiony z czasów, gdy rządy „demokracji ludowych” opłakiwały brak wolności na Zachodzie – zamaskować ma smutny dla lewicy fakt, że nie posiada ona własnego programu. Dobre 90 procent niedawno wydanego przez „Krytykę Polityczną” przewodnika po kryzysie zapełniają teksty stricte liberalne. Główny zarzut podnoszony – kilkakrotnie – wobec Alana Greenspana jest taki, że nie ograniczył on w porę podaży pieniądza. Tomik obfituje w odniesienia do Keynesa (zawiera także wyjątkowo nudny wstęp do „Ogólnej teorii.” autorstwa Paula Krugmana), lecz próżno w nim szukać jakiejkolwiek wzmianki o Schumpeterze (teoretyku cykli koniunkturalnych przekonanym, że nadejście socjalizmu jest nieuchronną konsekwencją demokracji), Langem bądź Kaleckim (zwolennikach centralnego planowania, które miało zapobiec typowym dla kapitalizmu okresowym kryzysom). Ta spektakularna impotencja lewicy otwiera drogę nowoczesnemu liberalnemu programowi politycznemu. Otwarte pozostaje pytanie, czy zostanie on zrealizowany konsekwentnie – a więc pod własną nazwą, której znaczenie upodobni się do północnoamerykańskiego – czy też w neo-marksistowskim przebraniu i z różnymi kompromitującymi dodatkami.