.
Jan Szczepański: Masz polskie pochodzenie, ale urodziłeś się w Kazachstanie. Jak zaczyna się twoja historia?
Andrzej Orłowski: Mój pradziadek w czasach Stalina był zesłany do północnego Kazachstanu, do takiego miejsca, które w tamtych czasach nawet nie funkcjonowało jako miejscowość. Później nazwano to miejsce „Kamionka” (Kamenka – 210 km na NW od Nur-Sułtanu – przyp. red.). To chyba prapradziadek ją założył i nazywał [śmiech]. Był polskim kawalerzystą i po wojnie obronnej w 1939, został tam zesłany w 1941 roku. Nikt dokładnie nie wie, z jakiej części Polski pochodził. Słyszałem często, że z Rybnika. Natomiast prababcia była z Wołynia. Pradziadek był takim człowiekiem dość ciekawym, miał interesy w Czernihowie na Ukrainie, jeszcze za caratu. Mój ojciec mówił, że w tym domu, który pradziadek miał w Czernihowie, znajduje się teraz jakaś szkoła.
Za co twój pradziadek został zesłany?
Właśnie za to, że był wojskowym, oficerem Wojska Polskiego, kawalerzystą. Na szczęście nie zginął w Katyniu.
Minęło tyle lat, a ty zachowałeś swoją polską tożsamość, w tym przywiązanie do polskiej kultury. Jak ci się to udało?
Język, sam wiesz… nie za bardzo się zachował. Uczę się polskiego cały czas. Natomiast w sprawie kultury, to chyba zasługa pradziadka, bo on był zesłany z tak zwanym najgorszym „biletem” – został nazwany wrogiem ludu radzieckiego. A później jego syn, a mój dziadek, był synem wroga ludu radzieckiego, więc sam też był wrogiem tego ludu. I jak przyjechali do KZ w 1941, to mieszkali z dala od innych miejscowości przez piętnaście lat. Razem z innymi zesłanymi, przez piętnaście lat nie mogli opuszczać swojej miejscowości, bo takie było wówczas prawo. Potem miała miejsce destalinizacja. Dziadek w wieku szesnastu lat dostał wiadomość, że mogą już wieś opuścić. Od razu poszedł do Ałmatów – pieszo! I od razu poszedł na lokalny uniwersytet. Pradziadek tak zadbał o jego nauczanie domowe i wychowanie, że dziadek rozmawiał dobrze w czterech językach i nie miał co robić na wsi. Twierdził, że się tam zmarnuje.
Twoja rodzina i przodkowie byli zesłani razem z innymi Polakami?
Tak, zwłaszcza dwie zesłane rodziny były uznane za najgorszych wrogów ludu. Jedna to rodzina mojego pradziadka, naprawdę była liczna, druga to rodzina mojej prababci, to znaczy Orłowskich i Ogniewskich. Oprócz tego zesłano jeszcze kilka innych rodzin. Kiedy przyjedziesz do tej miejscowości, o której mówiłem, zobaczysz kilka nazwisk – tylko polskich.
Przyjechali na niemal dosłownie gołą ziemię… Kazachstan, to jednak kraj klimatycznie niegościnny.
Tak, dosłownie na gołą i to zimą 1941 roku. Już we wrześniu mogą być tam temperatury dochodzące nocą do -20 stopni Celsjusza.
Czy twój pradziadek wspominał kiedyś trudy pierwszych lat zesłania?
Pradziadek miał historii dużo. Był tam wielki problem z wilkami. Wyjątkowo dali mu karabin Mosin, żeby bronił się przed zwierzętami. Nie mieli też gdzie mieszkać. Jak przyjechali na tę wspomnianą gołą ziemię, zbudowali najpierw ziemianki i w nich żyli przez jakiś czas. To jest ogółem trudny temat dla mnie. Pradziadek miał trzynaścioro własnych dzieci i jedno adoptowane. I w ciągu pięciu lat zmarły prawie wszystkie dzieci, ostał się mój dziadek, ten adoptowany chłopiec i jeszcze jedna osoba.
Jak liczna jest diaspora Polaków w Kazachstanie według szacunków Polaków i rządu kazachskiego ?
Z tym jest bardzo trudno, bo kiedyś słyszałem, że jest ich dużo, ale oficjalnie znaczna część jest zapisana jako Rosjanie. Trzeba było bowiem mieć odwagę przyznać się, że jest się Polakiem i wpisać to do dokumentów. Oznaczało to bowiem potencjalne problemy z możliwością kształcenia, pracą. To są doświadczenia wielu starszych ludzi. Teraz ciężko się to udowadnia, jeśli zadeklarowało się rosyjskość, więc dane oficjalne są zaniżone. Polacy w KZ w większości mieszkają na północy. Możesz tam przyjechać do jakiejś zapadłej wsi i mieszkańcy będą tam z Tobą rozmawiać wyłącznie po polsku, bo ani rosyjskiego ani kazachskiego dobrze nie znają. Urodziłem się w Ałmatach na południu, choć tam Polaków wielu nie ma. Mamy tam jednak prężne wspólnoty. Na przykład „Więź”. W jej siedzibie spotykaliśmy się na Boże Narodzenie. Mieliśmy szkołę, gdzie kontynuowałem naukę języka polskiego. Tyle, że było to trudne, bo trzeba było zarabiać, mieć czas na różne obowiązki i czas wolny. Nie zawsze się udawało. Pracowałem wówczas na trzech różnych stanowiskach.
Czy była popularna integracja w ramach stowarzyszeń?
Powiem tak – do tej „Więzi” trafiłem trochę przypadkowo i dosyć późno. Mieliśmy w Ałmatach miesiąc festiwalu współczesnego kina polskiego, który organizowała ta instytucja. Gdy poszedłem, akurat trwała projekcja filmu „Twarz” Małgorzaty Szumowskiej, nagrodzony ponoć w Berlinie. Mi się akurat nie podobał, bo Polacy byli według mnie pokazani jako pijacy i źli ludzie. Na festiwalu obecny był też kazachski krytyk filmowy polskiego pochodzenia, Aleksander Borecki. Po projekcji rozmawiałem z nim o tym filmie, dlaczego mi się on nie podobał. Dodałem, że jestem Polakiem i chciałbym oglądać zamiast niego albo filmy polskie, które nie będą Polaków bezpodstawnie szkalować albo klasyki polskiego kina. To był pierwszy tego typu festiwal w mieście, a filmy oglądała nasza diaspora. Wtem podeszła do mnie kobieta, która była księgową „Więzi” i mówi że: „Jesteś Polakiem a ja cię nigdy na naszych spotkaniach nie widziałam. No i w kościele też nie cię nie widzieliśmy. Przyjdziesz, zrobisz dokumenty, pójdziesz do szkoły nauczyć się lepiej języka. Będzie fajnie. Jest nas 2 tys. I znajdziesz sobie polskich przyjaciół. Mamy tam czasami spotkania z polskim ambasadorem…”. Pomyślałem sobie… czemu nie? I poszedłem.
Jak to się więc stało, że teraz rozmawiamy w Gnieźnie, a nie w KZ w Ałmatach?
Kiedy miałem dwadzieścia lat, ukończyłem szkołę średnią i poszedłem na studia filmowe do Akademii Sztuk Pięknych, a stamtąd na praktyki do studia filmowego braci Bogaczewów. To pierwsi z niezależnych reżyserów w Ałmatach. Kręcono wówczas nagradzany później film „Podarunek dla Stalina”. I żeby ten film sfilmować, zaprosili aktora z Polski, Waldemara Szczepaniaka. Jeden z Bogaczewów powiedział mu: „Słuchaj! Mam Polaka u siebie jako praktykanta!” Polak się zdziwił, spotkaliśmy się, zapytał mnie: „Co ty tu robisz? Ty musisz wrócić do domu, do ojczyzny! Możesz spróbować, bo mamy program repatriacji”. Zacząłem zbierać dokumenty na cele repatriacyjne. Skończyłem je kompletować dopiero w 2014 r. kiedy miałem trzydzieści lat. Poszedłem do konsulatu polskiego i przyznali mi prawo do polskiego pochodzenia, choć karty Polaka nie miałem. Kazachskie władze nawet pomagały w uzyskiwaniu dokumentów. Był jednak problem czasowy z tymi dokumentami. Zwłoka była po mojej stronie, bo w wyniku nagłego pożaru straciłem wiele cennych dokumentów i trzeba było zbierać wszystko od nowa. Rodzina żyła na północy, a KZ jest dużym krajem, więc traciłem na to dużo czasu i pieniędzy na transport. Trzeba było jeździć, szukać w archiwach i liczyć, że coś jeszcze będzie. Pradziadek był wrogiem ludu radzieckiego, więc dużo dokumentów było w Moskwie, co czyniło wszystkie starania jeszcze bardziej skomplikowanymi – przyjedziesz, coś powiesz, czekasz nie wiadomo ile, a odpowiedź może przyjść za rok.
Ile było tych dokumentów?
Nie było ich dużo. Potrzebowałem też oświadczenie dziadka, że już nie jest wrogiem ludu sowieckiego. Taki rosyjski formularz. Przez pożar musiałem mieć taką kopię, którą wydaje państwo rosyjskie. Musiałem też uzyskać kopię aktu urodzenia dziadka. Tylko, że on urodził się w 1940 roku, jeszcze przed zesłaniem i bałem się, że takiego dokumentu nie znajdę.
Przylatując do Poznania, stawiając stopę na polskiej ziemi, stałeś się obywatelem Polski. Tak mówił wam minister. Zostaliście umieszczeni w ośrodkach adaptacyjnych, w których tymczasowo mieszkaliście.
Tak, jak wypełniałem wniosek, były dwa ośrodki repatriacyjne – w Pułtusku i w Środzie Wielkopolskiej.
Kończąc wątek repatriacji. Jakie jest nią zainteresowanie?
Różnie bywa, ja czekałem trzy lata w kolejce, a mój znajomy, jak mówiłem, sześć miesięcy. Ja mam dziwny zawód. Jestem reżyserem i operatorem. Jak o tym mówiłem w konsulacie, to konsul był bardzo zdziwiony, bo nie wiedział, co ja będę robił w Polsce, bo muszę mieć w niej zatrudnienie. Z drugiej strony jeden z moich znajomych naprawiał klimatyzatory. Wyjechał szybciej niż ja, bo od razu znalazł w Polsce pracę. Ja musiałem poświęcić na to więcej czasu. Jak masz potrzebny Polsce zawód, to dostaniesz decyzję szybciej, choć ogólnie i tak czekasz, w moim przypadku nawet kilka lat, przy czym dostajesz ostrzeżenie, że może to tyle trwać. Musisz dostać decyzję, że jesteś Polakiem i zaproszenie do Polski. Ja czekałem na zaproszenie właśnie trzy lata. Niektórzy trzy miesiące. Jeśli jesteś lekarzem lub weterynarzem, to niemal od razu wyjedziesz. Znam takich. Moja żona na przykład miała kolegę, też polskiego pochodzenia, któremu powiedziała, że jedziemy do Polski. Spytał, w jaki sposób, a ona na to, że jest program repatriacyjny. Ucieszył się. Powiedział: „Mam dokumenty, to wystarczy?” „Idź do konsulatu” – poszedł i wyleciał razem z nami. Wspólnie przylecieliśmy. Wystarczyło mu sześć miesięcy żeby wypełnić wniosek i dostać odpowiedź.
Samorząd zaprasza?
To druga inna ścieżka repatriacyjna, niż ta, którą ja wybrałem, kierując się do ośrodka repatriacyjnego. Wtedy zaprasza cię samorząd.
A dałoby się jakoś to ulepszyć?
Teraz już nie mam zdania na ten temat. Jak przyjechałem to miałem jakieś, ale teraz…. Z takich drobniejszych rzeczy… Mamy jakiś czas, żeby się nauczyć polskiego i to są kursy zaledwie do poziomu A2, czyli żeby pójść do sklepu i sobie coś kupić. Za wyższy stopień trzeba dopłacić. Kursy są dla wszystkich obowiązkowe i tu jest problem, bo niektóre osoby przyjeżdżają i nawet alfabetu nie znają. Poznać alfabet to nic trudnego. Można to zrobić, zwłaszcza w dobie Internetu. Mimo to dużo było Polaków, którzy nie znali polskiego alfabetu. Dlatego na tych kursach zaczynaliśmy od podstaw i to było strasznie męczące. Zwłaszcza dla mnie, choć jeszcze bardziej dla mojej żony, która jest dziennikarką. Dla niej język to narzędzie pracy, więc uczyła się wręcz zbyt szybko na tle innych.
Pracowałeś w telewizji kazachskiej. Czym się zajmowałeś?
Wszystkim w ramach mojego zawodu. Pracowałem w wiadomościach, nawet w wojsku kazachskim jako reżyser, montażysta, operator… Mogę w branży filmowej zajmować się wszystkim, co ma związek z kamerą. Najpierw jednak, gdy dostałem dyplom, pojechałem na praktykę do Moskwy. Tam pracowałem w wiadomościach publikujących materiały z przestępstw kryminalnych stolicy. Do wiadomości krajowych nie zostałem dopuszczony, choć miałem tam pracować. Poszło o to, że jestem Polakiem. To oczywiście nieoficjalne stanowisko. Jednak, gdy dyrektor wiadomości mnie poznał, od razu zadał mi pytanie: „Masz takie nazwisko… Orłowski… Jesteś Polakiem?” Odparłem, że tak. Od razu stwierdził: „Zatem do wiadomości krajowych nie pójdziesz. Pójdziesz do wiadomości kryminalnych”. Nie rozumiałem wtedy skąd to pytanie i takie zachowanie, ale już się domyśliłem.
Jednak w Kazachstanie byłeś traktowany jako…
Rosjanin. Kazachowie nie widzą różnicy między Słowianami i w ogóle białymi ludźmi. Tym bardziej, że rozmawiam płynnie po rosyjsku. Przy czym mowa tu o postrzeganiu mnie w Kazachstanie południowym. Tam przeważają etniczni Kazachowie. Na północy potrafią odróżnić, bo tam skład etniczny jest bardziej wymieszany. Potrafię odróżnić poszczególnych Słowian, bo jednak każdy naród wygląda trochę inaczej, ale dla Kazachów to wszystko jedno…
Dobrze znasz tajniki serwowanej propagandy Kremla ze względu na doświadczenia pracy w rosyjskiej telewizji. W jaki sposób owa rosyjska machina propagandowa działa na polu zbierania i publikacji informacji? Na jakich manipulacjach się opiera?
To działa tak: Masz badanie publiczności. I będziesz mieć różne odpowiedzi, co jest absolutnie naturalne. Ważne jest jednak, jak zbierasz dane oraz to, że później pokazujesz tylko to, czego potrzebujesz do utrzymania właściwej narracji. Na przykład spytałbyś ludzi: „Co myślicie na temat Polaków?” Przed wojną w Petersburgu większość ludzi powiedziałoby, że Polacy to są fajni ludzie i nic Petersburgczycy do nich nie mają i nie ma sensu się ze sobą kłócić. Wystarczy jednak wyjść poza miasto, na prowincję, albo nawet do suburbiów. Tam odpowiedzi będą zgoła inne – że jesteśmy nacjonalistami, że nienawidzimy Rosjan… Zbierasz zatem te dane, a żeby nie wyglądało to na 100% fejkowo, dodajesz trochę osób z centrum miasta i wychodzi Ci, że 80% Rosjan nienawidzi Polaków. Mówię to z perspektywy czasu, gdy pracowałem w rosyjskiej telewizji i w Rosji jeszcze było w miarę spokojnie. To było jeszcze przed wojną w Donbasie. Pamiętam, że było w Moskwie kilka zamachów, między innymi w metrze, akurat jak jechałem tym pociągiem w 2010 r. Wybuch był dwie stacje po tej, na której wysiadłem. Teraz jest z pewnością dużo gorzej, jeśli mówimy o manipulacjach.
Jak Rosjanie przedstawiają napaść na Ukrainę i jak przedstawiali protesty w KZ w styczniu?
Nie wiem do końca jak dokładnie to przedstawiali w KZ, choć oglądałem wiadomości i kilka programów publicystycznych, gdzie eksperci się wymieniali opiniami między sobą. Oni żyją „naturalnym” kłamstwem. To znaczy, że naprawdę wierzą w to, że ratują tych ludzi w Donbasie. W większości powielają kłamstwo, wierząc w nie na skutek obosiecznego oddziaływania propagandy. Tym bardziej, że sami mają ograniczone pole dostępu do wiadomości – na temat zniszczonych miast, zabitych cywili… Według nich, jeśli ratujesz ludzi, to powinno być to zrobione delikatnie a nie, że czołg podjeżdża i masakruje blok mieszkalny. Propagandyści często nie wierzą, że masakr mogą dokonać Rosjanie. Nie widzą tego – albo zrzucają winę na UA, albo mówią że tam, tzn. w bloku, szkole, szpitalu zaszyli się ukraińscy terroryści, a cywili używali jako „żywych tarcz”. Gdyby nie wierzyli, że na Ukrainie jest inaczej niż jest w rzeczywistości, to dyskusję prowadziliby inaczej. Widać jednak, że nie ma jednej narracji propagandy. Ona się posypała, zwłaszcza w nazewnictwie tego, co się dzieje. Nawet Łukaszenka mówi „wojna” na tę „specoperację”, za co w Rosji poszedłby do więzienia. Prawdziwe jest to o czym mówił jeden z moich przyjaciół – „Nie ma różnicy jak nazywasz to, co widzisz. Jak widzisz coś co chodzi jak pies i szczeka jak pies, to to jest pies”.
Masz kontakt ze znajomymi z Rosji? Jakie mają zdanie na ten temat?
Tak, mam. Ludzie, którzy mieszkają w części europejskiej Rosji często wiedzą, co się dzieje. Są bardziej świadomi, często bogatsi, więc mimo tego, że dużo źródeł informacji jest publikowanych, korzystają z VPN i potrafią znaleźć coś oprócz rosyjskiej propagandy. To jest trudne, ale jeszcze w Rosji możliwe. Zaś w azjatyckiej części Rosji panuje telewizja i narracja – jest specoperacja, Rosjanie ratują ludzi, jest dobrze. Rosjanie lubią „ratować” i „wyzwalać” ludzi. Ludziom oprócz blokady informacyjnej postawiono jeszcze jeden problem, o którym pewnie słyszałeś. Czyli karmienie kłamstwami, o których mówiłem. W realiach rosyjskich produkcja kłamstwa jest prosta. Przykładowo, Ukraińcy i Rosjanie mają często tę samą broń, jeśli pochodzi ona z czasów radzieckich. Skutkiem tego, Rosjanie zawsze oskarżają Ukrainę o ostrzał ukraińskich miast, oskarżają o prowokacje, inscenizacje, jak ta w Buczy. Gama kłamstw jest bardzo szeroka i przy takim natłoku informacyjnym ciężko odróżnić prawdę od fałszu. Bo chętnie korzysta się też z jednej z niewielu prawd wojennych, że w wojnie nikt nie jest święty i manipuluje się nią. Wśród żołnierzy, jeśli jesteś w wojsku, jesteś permanentnie „pod prądem”. Co się dzieje z żołnierzem w czasie wojny, to jako cywil tego nie zrozumiesz.
Kazachstan gra obecnie na dwa fronty. Z jednej strony chce mieć dobre relacje z UE, wygłaszając różne deklaracje, np. odnowienie integralności Ukrainy, ale z drugiej strony otwarcie nie potępia inwazji. Skąd ten dwugłos?
Kazachstan nie ma sił i możliwości, by być antyrosyjski, ale równocześnie chce handlować ropą i innymi surowcami z Zachodem. Północ Kazachstanu od bardzo dawna rozmawia niemal wyłącznie po rosyjsku. Kiedy miałem szesnaście lat, pojechałem do Kustanaju i mieszkałem tam przez trzy miesiące. W tym czasie nie spotkałem ani jednego Kazacha, tym bardziej języka kazachskiego. Czasy się jednak zmieniają. Dziś ten język kazachski jest popularniejszy, choć niemal każdy rozumie rosyjski. Zwłaszcza na północy dominuje dwujęzyczność. Często słyszałem o pomysłach cesji północy Kazachstanu do Rosji. W Moskwie jest kilku szaleńców, którzy chętnie by to zrealizowali, między innymi mój starszy kolega ze szkoły, Władimir Żyrinowski, który niedawno umarł. Jednak istotne jest to, że to nie ma sensu dla Rosjan. Bo po co antagonizować Kazachów jeszcze bardziej? Zresztą i tak dużo kazachskich firm i zakładów Rosjanie wykupili. Im bliżej do Kazachstanu, tym bardziej Rosjanie są nacjonalistycznie nastawieni.
Jaka jest identyfikacja Rosjan kazachskich? Bardziej identyfikują się z Kazachstanem, z Rosją czy po prostu z Rosjanami?
Za wszystkich Rosjan nie mogę powiedzieć. Byłem w Moskwie i w Petersburgu i mentalność tych ludzi mniej więcej znam. Mogę nawet odróżnić osobę z Moskwy od osoby z Petersburga, bo inaczej rozmawiają. Mają różny akcent i inaczej się zachowują. Rosjanie w Kazachstanie też mają swój akcent i inaczej się zachowują. Nie można powiedzieć, że oni wszyscy to kulturowo Ci sami ludzie. Na przykład w Kustanaju [miasto w KZ blisko granicy – przyp. red.] mieszkają bardziej podobni do tych co w Jekaterynburgu, ale tylko z tego powodu, że to bardzo blisko siebie. Wzajemnie do siebie jeżdżą na zakupy, mają krewnych… Do końca nie wiem, jak by się zachowali ci z Kustanaju, gdyby Rosja napadła na Kazachstan. Kluczowe może być jednak co innego. Znam kilka rodzin, które nabyły tożsamość lokalną, obywatelską w taki „naturalny” sposób. Pamiętaj, że sposób, w jaki Polacy pojawili się na północy KZ jest sztuczny, jednak kolejne pokolenia się w pewien sposób etnicznie mieszały i układały swoje życie w ramach tożsamości kazachskiej. W sposób sztuczny nigdy nie zrobisz prawdziwych, wiernych obywateli. To jest niemożliwe, bo jak mówiłem, zawsze będzie jakaś samoidentyfikacja, nawet jeśli te przymusowo przesiedlone osoby będą rozmawiać po rosyjsku. Tacy ludzie dobrowolnie nie będą za państwo umierać. Zdarza się jednak, że poprzez np. związek ludzi, np. mężczyzna Rosjanin i kobieta Kazaszka albo na odwrót rodziła się i rodzi nowa identyfikacja wśród nie-Kazachów. Musi się to dziać przez decyzję wolnych ludzi. Dopiero dzieci takich związków będą wybierać własną tożsamość. Większość Rosjan, którzy mieszkają w KZ mają krewnych w Rosji. Nawet ja mam krewnych w Rosji, choć nie mam teraz z nimi kontaktu… chociaż nie… z jedną osobą mam (śmiech). To skutek czasów radzieckich kiedy była duża emigracja zwrotna z KZ do Rosji.
Twoim pierwszym językiem jest rosyjski. Zasługi pradziadka to jedno, ale powiedz mi o jak to się stało, że nie zrusyfikowałeś się pod innymi względami.
To jest tak, że kiedy mieszkałeś w kraju wielonarodowym jak ZSRR, musiałeś mieć jakąś samoidentyfikację. Nie udałoby Ci się przeżyć, jeśli nie żyłeś w ramach niewielkiej grupy narodowościowej. Inaczej stawałeś się „nijaki”. Dziś w Kazachstanie jest trochę podobnie. Trudno to wytłumaczyć, ale jako Polak nie zostaniesz w Kazachstanie pełnoprawnym Kazachem, nie porzucając całkowicie polskiej identyfikacji. Bo musisz zmienić religię, język, sposób zachowania. Z pełną rusyfikacją jest podobnie. Wiesz, chodziłem kiedyś do kościoła katolickiego. Dziadek mnie ochrzcił mimo zakazów radzieckich, bo twierdził, że tak powinno być i gdzieś znalazł, nie wiem gdzie, księdza (śmiech). Dziadek dobrze rozmawiał po polsku, choć nie był jakoś bardzo mocno religijnym człowiekiem, jak patrzę na to z perspektywy czasu. Chodził do kościoła przede wszystkim dlatego, bo tam można było spotkać innych Polaków i można było porozmawiać po polsku, a on tego potrzebował. To on chciał mnie nauczyć języka polskiego. Nauczył mnie alfabetu, bo w tych czasach uczyłem się w szkole w języku rosyjskim, angielskim no i kazachskim, a na czwarty język nie starczyło mi chęci i czasu. Nie mam lingwistycznego talentu. Jednak dziadek i ojciec zawsze rozmawiali ze sobą w języku polskim, więc polski słyszałem od dzieciństwa i chciałem kiedyś się go nauczyć.
Polacy z Rosji – czy są mocno podatni na rosyjską propagandę i zespoleni ze społeczeństwem rosyjskim?
Absolutnie nie. Polacy zawsze mocno trzymali się katolicyzmu i mówię to, choć sam nie chodzę już do kościoła. Zawsze tworzyli wspólnoty, w każdej miejscowości, w której mieszkają… w Petersburgu, w Moskwie, na Syberii… Idziesz do kościoła i tam ci wszystko powiedzą. Mam trochę przyjaciół, którzy pojechali z Kazachstanu do Rosji, mają wykształcenie, wiedzą jak to wygląda – jak skonstruowany jest świat. Tacy ludzie rozumieją co się dzieje, że coś jest nie tak, że to nienormalne, że media coś ukrywają. Oczywiście działania wojenne napędzane są hasłami wojny z faszyzmem jak podczas II wojny światowej, ale to też nie do końca, bo Ukraińcy też walczyli w tej wojnie razem z Rosjanami przeciwko Niemcom. W Kazachstanie zrozumienie sytuacji jest jeszcze mniejsze, bo dla kazachskiego “laika” nie ma zauważalnej różnicy między Rosjaninem a Ukraińcem. No, teraz przez wojnę będzie tych różnic więcej.
Dlatego bardziej podkreśla się w propagandzie rosyjskiej tych Ukraińców z Zachodniej Ukrainy, którzy kolaborowali z III Rzeszą, OUN i UPA chociażby…
Tak, ale przy tym zapominają, że Rosjanie, choćby Własowcy, też kolaborowali, a posługiwali się tą samą flagę, której Rosja używa w tej chwili.
Ciekawe, bo to jest powód, dla którego Łukaszenko wrócił do sowieckiej flagi, tłumacząc to tym, że barwy biało-czerwono-czarne związane są z faszyzmem i nacjonalizmem.
Dla mnie to w ogóle jest śmieszne, że podnosi się w Rosji temat nacjonalizmu na Ukrainie. W każdym kraju znajdziesz nacjonalistę i to w Rosji mają z nimi problem. Zresztą wskaż mi kraj, w którym nie znajdziesz ani jednego nacjonalisty. Nie ma takiego kraju. I co – teraz do każdego kraju trzeba wjechać rosyjskim czołgiem i denazyfikować każdego człowieka? Ciebie? Mnie? Mnie już nie trzeba, ja już jestem zdenazyfikowany.
Czy zatem Rosjanie bardziej popierają Putina, czy boją się mówić co myślą?
Teraz to tak wygląda, że nie wiadomo już, co mówić wolno, a co nie. Jak oglądasz na YouTube człowieka, który próbuje powiedzieć jak to wygląda, to słowo wojna będzie „wypikane” albo wyciszone, żeby nie ponieść konsekwencji. Zwykli Rosjanie nie chcą problemów z władzą. Chcą przetrwać, więc sprzeciw wobec władzy może spowodować, że będą mieć problemy. Nie można zapominać też o tym, że wielu Rosjan widzi w obecnej sytuacji kontynuację czegoś na kształt wojny gospodarczej z Zachodem, która w różnych fazach trwa od lat i nie chcą poprzez stawianie się władzy jeszcze bardziej pogorszyć swojego statusu materialnego. Z drugiej zaś strony według większości Rosjan Ukraina zawsze należała do Rosji i dla wielu z Rosjan napaść na Ukrainę i jej zagarnięcie byłoby po prostu w ich mniemaniu powrotem do normalności… W mojej opinii to, co się dzieje na Ukrainie jest dopiero początkiem i zapowiedzią wielu lat przelewu krwi.
Andrzej Orłowski – reżyser, montażysta i operator kamery, także nauczyciel akademicki Poznańskiej Szkoły Filmowej. Były pracownik telewizji państwowych w Rosji i Kazachstanie. Reżyser i kierownik wielu edycji Miss Kazachstan (Мисс Қазақстан). Repatriant do 2021 r. mieszkający w Ałmacie na terytorium Kazachstanu.