Wolny rynek to tylko formuła, którą treścią napełnia człowiek. Narzędzie, które daje się wykorzystać do celów dobrych i nikczemnych.
Gdzieś w głębi każdego z nas bije źródło przyjemności z obwieszczania wszem i wobec tez i poglądów, co do których mamy świadomość, iż są relatywnie „niepopularne”, niepodzielane przez większość i budzące w wielu przypadkach emocjonalny odpór. Potrzebę przeżywania i demonstrowania tak pojętego nonkonformizmu można realizować na różne sposoby: formułując krytyczną ocenę disco-polo przy imieninowym stole wujka lub cioci, kibicując niemieckiej reprezentacji narodowej w trakcie mistrzostw świata w piłkę nożną, wskazując na pogańskie inspiracje licznych obrządków ludowego katolicyzmu lub sugerując, że ludzie poruszający się po miastach samochodami też mają jakieś prawa. Od około 10 lat dobrym narzędziem sięgania po nonkonformistyczną satysfakcję jest publikowanie tekstów publicystycznych zawierających apoteozę wolnego rynku. Oddajmy się dzisiaj tej nieskrywanej przyjemności.
1.
Gdy liberał słyszy pytanie „w co wierzysz?”, może oczywiście udzielić wielu różnych odpowiedzi. Jedna z nich jednak niewątpliwie powinna brzmieć „w wolny rynek”. Doświadczenie kryzysu roku 2008 nic tutaj nie zmienia. Abstrahując nawet już od dyskusji o realnej genezie tamtego kryzysu, podstawowe fakty stanowiące o pozytywnej percepcji wolnego rynku z pozycji liberalnych pozostają w jego świetle niewzruszone. Rewidowanie tej percepcji może być tylko znakiem cwaniactwa aktywnych polityków, którzy walcząc o głosy i poparcie, mają mizdrzenie się do gustów większości i podłączanie pod wszelkie trendy społeczne lub intelektualne we krwi, albo znakiem potrzeby bycia modnym i awangardowym. Tymczasem zjawisko wolnego rynku jest i zawsze będzie fundamentem liberalnego myślenia o człowieku i jego relacjach z otoczeniem.
Wymiana dóbr w celu uzyskania wzrostu stanu ich posiadania jest punktem wyjścia i sensem istnienia wolnego rynku. Równocześnie jest jednak także pierwszą wolną decyzją człowieka, jego pierwszym aktem skorzystania z wolności indywidualnej. Wszystkie bardziej donośne etycznie i bardziej abstrakcyjne formy korzystania z wolności bazują na nim, jako na ich materialnym fundamencie oraz gwarancji. Wolność człowieka nie może trwać – staje się tylko pustą obietnicą, czymś co można w dowolnym momencie odebrać – jeśli nie jest oparta na wolności posiadania i handlowej wymiany własności. Gdy nie materialnych podstaw niezależności (realnych lub potencjalnych), to nie ma także samej niezależności. A człowiek zależny nie jest wolny. Może być tylko w najszczęśliwszym dlań przypadku przejściowo (choćby i nawet długotrwale) licencjonowany do swobodnego życia przez zewnętrzny autorytet.
2.
Może i nie wszyscy z nas, ale jednak prawie wszyscy potrzebujemy materialnych przedmiotów, aby odczuwać spełnienie swoich wolnościowych aspiracji. Jesteśmy zaś różni i inaczej te aspiracje kształtujemy. Tylko wolny rynek jest w stanie obsłużyć tak kolosalny pluralizm potrzeb i zdywersyfikowany popyt. Dzięki niemu nie głosujemy demokratycznie, czy jutro na obiad będą (dla wszystkich) pulpety mielone z ziemniakami i kapustą, czy kotlet rybny z ryżem i groszkiem z marchewką. Nie. Możemy wybrać między pulpetami a kotletami, a także wieloma tysiącami innych dań. Tak samo jest w każdej kategorii towarów na rynku. Popyt rodzi podaż. Niekiedy oczywiście także podaż rodzi popyt poprzez dźwignię reklamy i niekiedy są to sztuczne potrzeby – to prawda. Jednak nigdy w grę nie wchodzi ani przymus, ani zakaz.
Pluralizm potrzeb (popytów) może zostać zaspokojony tylko dzięki rynkowej konkurencji. Warunkiem wolności kupującego jest wolność sprzedawców, aby zakładać konkurencyjne przedsiębiorstwa, przedstawiać alternatywną ofertę, obsługiwać nowe nisze popytowe, albo konkurować ceną. To ostatnie jest szczególnie ważne, gdyż umożliwiając konsumentom nabycie taniej, umożliwiamy im nabycie większej liczby produktów, a więc zaspokojenie większej liczby potrzeb i poszerzenie zakresu wolności. Rynkowa konkurencja nie jest więc potworem, któremu należy ściąć łeb w imię ochrony firm przed bankructwem, a miejsc pracy przed likwidacją. Jest nieodzowną funkcją wolności. Dobrze zarabiający monopolista w swojej branży i na swoim terenie może swobodnie ignorować gusta i potrzeby mniejszości konsumentów, zarabiając na obsłudze gustów większości. Ale to oznacza ograniczenie wolności tych mniejszości. W warunkach konkurencji można testować nowe strategie, nowe idee, innowacyjne rozwiązania. Testuje się też przydatność konkurujących podmiotów. Gdy któryś przestaje mieć znaczenie z punktu widzenia zaspokajania wolnościowych potrzeb odbiorców, uzyskuje taki właśnie sygnał, a więc szansę na wprowadzenie zmian potrzebnych do przetrwania. Jeśli sygnał zignoruje lub nie będzie potrafił sprostać oczekiwaniom, słusznie zakończy działalność. Idea, jakoby już istniejące podmioty miały trwać wiecznie (poprzez dofinansowania lub nawet nakazy kupowania ich produktów!), jest zaprzeczeniem idei postępu i rozwoju, nałożeniem ludziom kajdan analogicznych do tzw. tradycyjnych wartości, w ramach których dawne pokolenia chcą dyktować styl życia pokoleniom młodych. To nie ma sensu i stanowi otwarte zniewolenie.
3.
Warto podkreślić, że rynkowa konkurencja niewiele ma wspólnego z darwinizmem i selekcją naturalną. W świecie biologii przetrwają najsilniejsi. Jednak we współczesnym świecie społecznym, gdzie nastąpiła pluralizacja stylów życia, postaw, wartości, potrzeb i popytów to nieaktualny zarzut wobec wolnego rynku. To właśnie w monopolizacji jest ryzyko, że najsilniejsi dyktują innym warunki, zarówno najsilniejsi producenci, jak i większość konsumencka, która dyktuje gusta reszcie, gdyż tylko jej potrzeby są realizowane przez stronę podażową. Dostosuj się lub znikaj. Rynkowa konkurencja tworzy natomiast warunki do podażowej obsługi pluralizmu popytów, w tym tych słabszych, mniejszościowych, niszowych, a nawet „dziwacznych”. W ten sposób podtrzymuje, dając im materialny fundament, słabe i nieliczne tożsamości. Zapewnia im trwanie, pomimo presji często nieprzychylnie nastawionej większości społecznej, grup nacisku lub nawet instytucji państwa.
Wolny rynek potęguje więc w nas indywidualizm, daje kroplówkę naszej jednostkowej tożsamości. Jednak sugestia, że ten indywidualizm winien jest egoizmowi i obojętności na potrzeby drugiego człowieka jest nonsensem. To nie indywidualizm jest winien egoizmowi, tylko wady charakteru niektórych indywidualistów. Jeśli mamy wolny wybór, to możemy wybierać pomiędzy egoizmem i zimnem społecznym a altruizmem i zaangażowaniem w pomoc. Warto dodać, że altruizm z przymusu nie jest żadnym altruizmem, tylko odbębnieniem prawnego nakazu w imię tzw. świętego spokoju.
Ignorowanie potrzeb innych ludzi nie jest domeną indywidualizmu, tylko właśnie raczej kolektywizmu, a więc przymuszonej wspólnotowości. W sytuacji wtłoczenia ludzi na siłę w szeregi wspólnoty, narzuca się im natychmiast normy i zasady, których członek wspólnoty winien przestrzegać. Towarzyszy temu zawsze „etos”, który jest faktycznie zwyczajną ideologią. Natychmiast dowiadujemy się, czego nie przystoi robić „prawdziwemu Polakowi”, „prawdziwemu chrześcijaninowi”, albo „klasie robotniczej”. To w tym układzie ujawnia się „obojętność na potrzeby drugiego człowieka”, który może chciałby od czasu do czasu zrobić coś, czego wspólnota (jej liderzy, ideolodzy, kapłani, aktywiści i kontrolerzy) nie akceptuje. Co gorsza, prawda o kolektywizmie jest taka, że i w nim ludzie kierują się wyłącznie własnymi interesami. Tylko to ukrywają lub się tego wstydzą. Podczas gdy własny interes na wolnym rynku prowadzi ludzi do działań korzystnych dla innych ludzi, tak w kolektywizmie prowadzi on ich często do powodowania krzywdy innych ludzi. Dotyczy to zwłaszcza dygnitarzy stojących wysoko w hierarchii politycznej kolektywistycznego układu.
4.
W zindywidualizowanym świecie wolnego rynku człowiek rzeczywiście jest „samotną wyspą”. Ludzie zwykle są nazywani „zwierzętami społecznymi”, które są stworzone do życia w grupie. Prawda jest jednak nieco bardziej złożona, bo u genezy społeczeństw i państw znajdujemy kwestię bezpieczeństwa. Jest nadal dość dyskusyjne, czy łączyliśmy się w grupy dlatego, że uwielbiamy obecność innych ludzi, czy dlatego, że boimy się, że bez zdolności zbiorowej obrony szybko zostalibyśmy obrabowani, pobici i zgładzeni. Czy konieczność współpracy z grupą nie była aby właśnie koniecznością, a nawet „złem koniecznym”, aby przetrwać? Zaś sympatia i radość z obcowania z innymi w niektórych okolicznościach wykształciła się potem, niczym psychologiczny mechanizm radzenia sobie z ową nieszczęśliwą koniecznością?
W każdym razie w realiach wolnego rynku człowiek może pozwolić sobie na skupienie się na własnych potrzebach, ponieważ wie, że rynkowa konkurencja obsługuje pluralizm potrzeb, a więc potrzeby innych ludzi także zostają na rynku zaspokojone. Oczywiście poziom ich zaspokojenia jest uzależniony od wielkości ich zasobów finansowych, co otwiera naturalną przestrzeń do dyskusji o zakresie uzupełnienia (ale nie zastąpienia!) wolnego rynku o narzędzia pomocowe polityki społecznej. Po drugie, wolny rynek zbliża do siebie ludzi. Każdy z nas jest konsumentem i producentem. Jako konsument może oczywiście funkcjonować w niemal całkowitym oddzieleniu od innych, lecz jako producent jest zmuszony z innymi współpracować. Sytuacja transakcji i sytuacja wspólnej pracy nad produktem to immanentne logice wolnego rynku momenty uspołeczniające człowieka i ograniczające jego indywidualizm. W obu z nich musi on być silnie skupiony na potrzebach i poglądach drugiego człowieka. Inaczej nie ma mowy o rynkowym sukcesie.
Przekonanie, że rynkowy impuls do współpracy z innym człowiekiem (w postaci woli osiągnięcia zysku) oraz racjonalne dywagacje o rynkowej zasadności ograniczania zjawiska ubóstwa (w sensie poczynienia inwestycji w przyszłe zyski związane z wciągnięciem do rynkowej wymiany nowych, wcześniej zbyt ubogich ludzi) można skutecznie zastąpić impulsami związanymi z ludzką empatią i emocjami, to bodaj najbardziej szkodliwa naiwność w dziejach myśli politycznej. Ulegający jej politycy zawsze kończą tak samo – budują „empatię” na prawnym przymusie i żywią siebie oraz wszystkich skłonnych ich słuchać fałszywą wizją osiągnięcia stanu współczującej i żarliwej wspólnoty. Z tym jeszcze daje się żyć. Gorzej gdy prawny przymus pociąga za sobą konieczność stosowania sankcji karnych wobec opornych. Historia bogata jest w przypadki, w których sankcje te eskalowały i ujawniały w postaci przemocy i zniewolenia, a nawet ludobójstwa.
Wolny rynek jest tak więc oto zarówno warunkiem udzielania sobie przez ludzi dobrowolnej pomocy, jak i istnienia całego społeczeństwa obywatelskiego. Gdyby ludzie nie mieli poczucia istnienia potencjalnej możliwości sięgnięcia po materialny lub niematerialny (w postaci podniesienia swojej zinternalizowanej samooceny – co także jest impulsem wypływającym ze zindywidualizowanego układu odniesień, który można skwitować określeniem „egoizm”) zysk, żadna współpraca międzyludzka, wychodząca poza zapewnienie bezpieczeństwa przed zagrożeniami dla przetrwania, nie miałaby miejsca.
5.
Optymalizacja nakładów pracy poprzez specjalizację ludzi, podmiotów i krajowych gospodarek w określonej produkcji jest oczywistym i wymiernym zyskiem z organizacji ludzkiej współpracy przez wolny rynek. Procesem, który często wywołuje narzekania, jest przesuwanie się produkcji prostszej i niewymagającej dużych nakładów inwestycyjnych lub przewag technologicznych do słabiej rozwiniętych gospodarczo obszarów. Dla mieszkających tam ludzi jest to szansa na poprawę swojego materialnego położenia i zrobienia kroku do przodu w rozwoju. Równocześnie jest to wyzwanie, aby mieszkańcy obszarów lepiej rozwiniętych, z których najprostsza produkcja się wyprowadza, sprostali wymogom kolejnego szczebla rozwoju. Proces ten jest korzystny dla konsumentów, którzy płacą niższe ceny za produkty obu kategorii, niźli płaciliby, gdyby proste produkty wytwarzano przy niepotrzebnie wysokich kosztach, zaś podaż produktów bardziej złożonych pozostawała za niska. Jest jednak ostatecznie korzystny także dla producentów obu szczebli. Oczywiście warunkiem skuteczności tego rynkowego procesu racjonalizacji produkcji jest wolny handel międzynarodowy, który nie tylko przynosi dobrobyt jego stronom, ale dodatkowo stanowi historycznie najsilniejszą gwarancję utrzymania pokoju i uniknięcia wojennych tragedii ludzkich.
* * *
Wolny rynek to nie jest „czyste dobro”. Nic nie jest „czystym dobrem”. Ludzie są zróżnicowani i jeśli tylko mają taką możliwość, zwykle sięgają po nieuczciwe metody zwiększenia i przyspieszenia zysków. Nie jest to bynajmniej przypadłość wyłącznie przedsiębiorców, bankierów i innych wyklinanych „kapitalistów”. To przypadłość statystycznego człowieka w każdej grupie i roli społecznej. Od przedszkolaka po seniora, od krezusa po bezdomnego, od profesora po analfabetę, od lewicowca po prawicowca (przez centrystę), od kardynała po ateistę, od pozytywisty po romantyka. Wolny rynek to tylko formuła, którą treścią napełnia człowiek. Narzędzie, które daje się wykorzystać do celów dobrych i nikczemnych. Ale to nie on deprawuje ludzką naturę, on jest wręcz impulsem na rzecz powstrzymania tej deprawacji. Często nie dość mocnym.
