Zostały 3 dni do wyborów samorządowych. Wszelkie sondaże pokazują, że mimo przewagi w poparciu w skali kraju i prawdopodobnym przejęciu kontroli w kilku sejmikach wojewódzkich, PiS nie ma najmniejszych szans na sukces wyborczy w najbardziej spektakularnych wyścigach samorządowych, czyli w wyborach prezydentów wielkich miast. Partia władzy nadzieję na władzę w miastach pokłada już tylko w perspektywie instalowania przez premiera komisarzy wszędzie tam, gdzie da się to w jakikolwiek sposób być może prawnie uzasadniać.
Łódź i Gdańsk są dzisiaj tymi dwoma miastami, w których PiS widzi szanse na umieszczenie swojego komisarza w magistracie. W przypadku Gdańska, gdzie oficjalne wybory prezydenta na pewno będą toczyć się przez dwie tury, można mówić o nadziejach PiS na wygraną w III turze „wyborów”. Jednak strategie ludzi Jarosława Kaczyńskiego w obu przypadkach są zupełnie odmienne, ponieważ sytuacja prawna urzędujących i kandydujących ponownie prezydentów tych miast także jest inna.
Łódź
W Łodzi Hanna Zdanowska, prezydent miasta z PO i kandydatka Koalicji Obywatelskiej wspartej tam przez m.in. SLD, została już skazana prawomocnym wyrokiem za umyślnie popełnione przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego. Wokół jej sytuacji toczy się prawny spór o kwalifikację tego statusu z punktu widzenia zdolności do pełnienia mandatu samorządowego. Chodzi o wymiar kary. Zdanowską sąd skazał na grzywnę, tymczasem prawo dyskwalifikuje do pełnienia politycznych mandatów w samorządzie osoby skazane na karę pozbawienia wolności. Jest jednak i inny przepis, który mówi bardziej ogólnie o skazaniu na jakąkolwiek karę, jako o przeszkodzie dla wykonywania pracy w samorządzie. Prawo jest więc niejasne. Pewne jest jedno – wyrok nie zapadł przedwczoraj. Jeśli politycy rządzącego PiS, w tym premier i wojewoda łódzki, stoją na stanowisku, iż kara grzywny także skutkuje utratą zdolności pełnienia mandatu, to Zdanowska winna była być złożona z urzędu natychmiast po uprawomocnieniu się wyroku, czyli dawno temu. Dziś, na moment przed wyborami jej sytuacja byłaby jasna, miałaby zapewne za sobą pełną ścieżkę odwoławczą. Ludzie PiS jednak postanowili przyzwolić Zdanowskiej na pełnienie mandatu przez wiele miesięcy, mimo ich poglądu prawnego, że jest to nielegalne. W tym miejscu na pewno widzimy jedno: państwo PiS to przysłowiowa już „kamieni kupa”, a ewentualnie także dwie inne rzeczy, niekoniecznie jednak od kamieni kupy bardziej eleganckie.
Zamiar PiS w kontekście Zdanowskiej był jasny. Milczeć w sprawie jej statusu i nie wysyłać żadnych komunikatów, które mogłyby odwieść ją od kandydowania, a gdy już wybory będą tuż-tuż i środowiska partii opozycyjnych popierających Zdanowską nie będą miały formalnych możliwości wymienić kandydata na prezydenta Łodzi, ogłosić, że Zdanowska zostanie usunięta z urzędu niezależnie od wyniku wyborów. Odpalenie tej bomby i zrobienie rabanu około tygodnia przed wyborami było zapewne obliczone na uzyskanie wpływu na werdykt wyborczy i zwiększenie szans kandydata PiS Waldemara Budy na wygraną (stąd stosowana przez łódzki PiS unisono retoryka o „marnowaniu głosu” w przypadku poparcia Zdanowskiej). Ponieważ okazało się jednak, że Buda jest kandydatem spektakularnie beznadziejnym (do 15% poparcia i prognozowana klęska już w I turze), to cel zmienił się na zainstalowanie go lub innego politruka partii rządzącej jako komisarza Łodzi już po wyborach. Taki komisarz w przyspieszonych wyborach prezydenta Łodzi startowałby z pozycji kontroli nad aparatem urzędniczym i spółkami miejskimi, no i z poparciem machiny rządowej.
Nie wymaga dłuższego rozwinięcia wątek oczywisty: działania PiS są znakiem pogardy dla demokracji i jasnego werdyktu łódzkiego suwerena. Nawet jeśli Zdanowska nie może być prezydentem miasta, to przyjęta chronologia zdarzeń bezdyskusyjnie pokazuje, że partia władzy postanowiła pozbawić łodzianki i łodzian realnego prawa dokonania demokratycznego wyboru swoich władz w 2018 r.
Gdańsk
Sytuacja mojego miasta, Gdańska, jest inna. Walczący o reelekcję prezydent Paweł Adamowicz nie został dotąd skazany, ale toczy się przeciwko niemu sprawa w dość podobnej kwestii (poświadczenia fałszywego stanu faktycznego w dokumencie oficjalnym). Tutaj jednak PiS nie robi rabanu, nie informuje opinii publicznej, że głos na Adamowicza będzie „stracony”. Oczywiście, wyrok jeszcze nie zapadł, a do uzyskania wyroku prawomocnego droga jeszcze daleka. Z drugiej strony PiS zyskuje, jak wiadomo, coraz większy wpływ na kształt wyroków wydawanych przez polskie sądy. Im później przypadnie moment wyroku w sprawie Adamowicza, tym większe prawdopodobieństwo, że jego treść podyktują na Nowogrodzkiej, a w efekcie pojawi się podstawa prawna do złożenia prezydenta Gdańska z urzędu i zainstalowania PiSowskiego komisarza w magistracie.
PiS jednak mógłby już teraz nagłaśniać możliwość takiego scenariusza licząc na demobilizację elektoratu opozycji w Gdańsku, a przez wygenerowaną tak niższą frekwencję uzyskując np. lepszy wynik w wyborach do rady miasta, a nawet do sejmiku pomorskiego. Tymczasem PiS milczy w kampanii niemalże o problemach prawnych prezydenta. Powód jest jasny. Inaczej niż w Łodzi, w wyścigu gdańskim po stronie kandydatów antypisowskich jest silna alternatywa dla Adamowicza. Koalicja Obywatelska wystawiła tutaj Jarosława Wałęsę, przeciwko któremu żadne postępowanie inspirowane przez pisowską prokuraturę się nie toczy. Dlatego ludzie partii władzy Gdańsk chcą zaatakować cichaczem. Nie chcą wygranej Wałęsy, na którego nie mają gotowego „haka” (trzeba by taki „hak” preparować od zera), wolą – wobec braku szans na wygraną własnego kandydata w II turze – aby Adamowicz uzyskał reelekcję. Potem za pomocą nowych mechanizmów uzyskiwania spolegliwości sędziów (np. pracująca już niebawem pełną parą Izba Dyscyplinarna w tzw. Sądzie Najwyższym) uzyskać wyrok skazujący Adamowicza (obojętnie jak nonsensowna będzie jego podstawa) i zainstalować swoje władze w Gdańsku. To realny scenariusz, którego realizacja może nastąpić w drugim czy trzecim roku nowej kadencji samorządu.
PiS ma za nic poglądy obywateli. Bierze pełnię władzy tam, gdzie ma większość. Brutalnie likwiduje lub pozbawia mocy wszelkie instytucje kontrolujące jego władzę i powołuje się przy tym na „wolę suwerena”. A jednak tam, gdzie większości nie ma, jak w Łodzi i Gdańsku, z tą samą „wolą suwerena” nie ma zamiaru się wcale liczyć. Chodzi o zdobycie zarządu komisarycznego i przeoranie miejskich struktur z pomocą własnych ludzi w krótkim czasie tak głęboko, jak to tylko możliwe. Ta filozofia stawia nowy, gruby znak zapytania obok poglądu, że PiS najzwyczajniej odda władzę, jeśli przegrałby Sejm.