Tekst Katarzyny Lubnauer „Najwyższy czas wyprowadzić religię ze szkół!” spotkał się z entuzjastycznym odzewem wielu osób, w tym mojej własnej żony. Marcin Celiński dodał swoje „Miliard trzysta sześćdziesiąt cztery miliony powodów”, a redakcyjni koledzy rozpoczęli akcję zbierania podpisów pod obywatelską inicjatywą ustawodawczą w sprawie wycofania religii ze szkół. Mimo tych wybitnie niesprzyjających okoliczności, spróbuje jednak zabrać głos polemiczny. Oto moje argumenty.
1. Uważam, że dobrze stanowione prawo, to prawo oparte na rzetelnej analizie problemu i alternatywnych rozwiązań. Postulując więc, dość rewolucyjną przecież, zmianę, należałoby najpierw udowodnić jej konieczność, pokazując skalę problemu i zestaw możliwych rozwiązań. A na razie przywoływane są argumenty o dyskryminacji dzieci w szkołach, które są poparte jednostkowymi, anegdotycznymi przykładami. Nie można uczciwie dyskutować generalizując na bazie pojedynczych przypadków! Póki co, jedyne twarde dane to wyniki badania opinii publicznej (CBOS, XII 2013), z którego wynika, że aż 82% Polaków popiera religię w szkołach.
Fakt, że zdecydowana większość obywateli popiera istniejący stan rzeczy nie zawsze usprawiedliwia jego istnienie. Wola większości w demokratycznym państwie jest oczywiście ograniczana zasadą niedyskryminacji mniejszości. Tylko, że póki co nikt nie przedstawił badań pokazujących skalę problemu dyskryminacji dzieci nieuczęszczających na lekcje religii. Macie takie dane? Połóżcie je na stół, chętnie się z nimi zapoznam. A jak nie macie, to może wspólnie zaapelujmy o przeprowadzenie takiego poważnego, ogólnopolskiego badania, które pokaże z jakiej skali problemem społecznym mamy do czynienia?
2. Religia w szkole nie jest ani wymysłem polskim, ani specjalnie nowym. W europejskich programach nauczania istnieje od 200 lat, w Polsce była nauczana nawet w czasach zaborów. W Austrii, Niemczech, Hiszpanii, (ale także we Włoszech, Belgii, Chorwacji, Słowacji..) religia jest nauczana w szkołach publicznych. W Austrii jest obowiązkowa, w Niemczech można z niej nawet zdawać maturę. Nie tylko w Polsce katecheza to nie jest religioznawstwo, w innych krajach lekcje też mają charakter wyznaniowy. Nie przekonuje mnie więc argument, że sam fakt obecności religii w szkole kwestionuje świecki charakter państwa i zasadę rozdziału państwa od Kościoła. Skoro w tak wielu krajach religia jest nauczana w szkołach, to trudno mi uznać ten stan za patologię.
3. Przyjmuje argument, że lekcje religii w szkołach dużo kosztują, a przecież brakuje godzin „na zajęcia dodatkowe, na lekcje języków, na mniej liczne klasy”. Kierunki wydawania publicznych pieniędzy zawsze powinny podlegać krytycznej ocenie i być przedmiotem politycznych sporów. Może faktycznie warto byłoby podyskutować o ograniczeniu liczby godzin religii w szkole i przeniesieniu zaoszczędzonych w ten sposób pieniędzy na inne cele.
Nie mam jednak problemu z finansowaniem przez państwo religii w szkole jako takiej – tak samo jak nie mam problemu z finansowaniem z publicznych pieniędzy wydziałów teologii. Czy je też mielibyśmy odciąć od państwowego finansowania? Teologia była wykładana na uniwersytetach od samego początku ich istnienia i trudno mi się zgodzić z argumentami kwestionującymi jej „naukowość”. Polecam bardzo interesujący wykład kard. Ratzingera na uniwersytecie w Ratyzbonie, który jest piękną obroną teologii jako jednej z nauk humanistycznych. Idąc tropem jego rozumowania, również religia w szkołach mogłaby być bardzo cennym miejscem namysłu nad sensem życia i śmierci, dobrem i złem, ograniczeniami rozumu i wiarą. Nie wiem jak inni, ale ja nie mam nic przeciwko temu, żeby moje dzieci w szkole zderzane były z tego typu problemami.
4. Część argumentów przytoczonych przez przeciwników religii w szkołach jest trochę przerysowana. Nie jest bowiem prawdą, że obecność oceny z religii na świadectwie oznacza konieczność publicznego dzielenia się informacją, czy ktoś jest wierzący. Na świadectwie jest przecież rubryka „religia/etyka”, która nie ujawnia na jaki przedmiot chodziło dziecko. Problem jest tylko wtedy, gdy szkoła łamiąc prawo (orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu z 2010 r) nie organizuje lekcji etyki (wtedy na świadectwie jest kreska zamiast oceny). W tej sytuacji winna jest jednak dyrekcja szkoły, a nie obecność religii na świadectwie.
Nie jest też prawdą, że państwo zupełnie nie ma nadzoru nad nauczycielami religii. Kuratorium i dyrektor szkoły nie mogą ingerować w treści katechetyczne, ale mają prawo do kontroli metodyki nauczania oraz zgodności z programem. Dyrektor ma też obowiązek reakcji na przypadki łamania przez katechetę Kodeksu Pracy czy Karty nauczyciela. Można oczywiście dyskutować, czy Państwo nie powinno mieć wpływu również na treści nauczania. Można motywować dyrektorów do tego by „nie bali się proboszczów” i ściśle kontrolowali sposób prowadzenia zajęć przez katechetów. Tak naprawdę jednak całkowicie stracimy kontrolę nad lekcjami religii dopiero wtedy, gdy wyrzucimy ją ze szkół.
Nie do końca się też zgadzam z jednoznaczną oceną „sytuacji w Golasowicach”, w wyniku, której ze szkoły odszedł 10-letni uczeń niezgadzający się na zaczynanie lekcji modlitwą. Zwróćmy uwagę na złożoność tej sytuacji. Poglądy ucznia (albo jego rodziców) zderzyły się z wieloletnią lokalną tradycją, łączącą dwuwyznaniową społeczność wioski. Lekcje tradycyjnie zaczynają się tam modlitwą do Ducha Świętego, ustaloną w porozumieniu z proboszczami katolickim i ewangelickim, gdyż 30 procent uczniów to luteranie. Czy naprawdę w imię „świeckiej szkoły” musimy niszczyć zwyczaje lokalnych społeczności? Czy na tym właśnie polega liberalizm światopoglądowy?
5. A na koniec argument najważniejszy – religia w szkole to dla mnie, i pewnie innych rodziców posyłających swoje dzieci na katechezę, po prostu wygodne rozwiązanie. Nie chcę tracić popołudnia na prowadzanie synka na dodatkowe zajęcia do kościoła – wolę spędzić z nim ten czas w przyjemniejszy sposób. Religa w szkole jest więc dla mnie organizacyjnie lepszym rozwiązaniem, tym bardziej, że sam tułałem się w dzieciństwie po salkach katechetycznych, z ziewającą, znudzoną Mamą czekającą z tyłu sali lub na korytarzu. To nie było wygodne i nie wspominam tego dobrze. Może dlatego, że ja akurat do kościoła miałem zdecydowanie dalej niż do szkoły.
* * *
Przy olbrzymim, utrzymującym się od lat poparciu Polaków dla religii w szkołach, nie ma szans na szybką zmianę systemu. Formułowanie takiego postulatu będzie skutkowało tylko zyskaniem łatki „antyklerykałów”, co jest w Polsce sporym balastem. Może więc lepiej (apeluje tu trochę za Marcinem Celińskim) poszukać tego co jest sensowne i co łączy, zamiast tego co dzieli? Zróbmy porządne badanie problemu dyskryminacji dzieci z przyczyn światopoglądowych, domagajmy się organizacji lekcji etyki we wszystkich szkołach i w godzinach wygodnych dla dzieci, dyskutujmy o rezygnacji z wliczania oceny z religii do średniej, o zmniejszeniu kosztów katechezy, czy o zwiększeniu kontroli państwa nad katechetami. To są rzeczy, o które możemy powalczyć i… o które powalczyć warto. Bez bicia ideologicznej piany, ale w trosce o lepsze państwo.
