W ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego próg wyborczy przekroczyły wyłącznie komitety licytujące się na socjalne obietnice. Można by wysnuć tezę, iż Polacy pokochali opiekuńcze superpaństwo, a liberalizm nad Wisłą można pochować. Tymczasem ostatni sondaż IBRiS dla Rzeczypospolitej ukazuje zaskakującą prawdę; większość Polaków wcale nie chce ani zwiększania budżetu państwa, ani kolejnych świadczeń socjalnychi
III zasada dynamiki Newtona głosi wzajemność oddziaływania ciał. Dlatego jeśli mocno uderzymy pięścią w stół najpewniej rozboli nas dłoń. Podobne reakcje, choć zdecydowanie nie tak proste w schemacie możemy zaobserwować we współczesnych społeczeństwach. Zdaje się, że fascynacja rozdawnictwem nie tylko szybko mija, ale także generuje sprzężenia zwrotne w postaci rosnącej frustracji wszystkich tych, którzy wobec życia przyjmują postawę aktywną i do swoich celów dążą kreatywnością i pracą. Celowo nie piszę o klasie średniej. Wbrew dziwnej odmianie chłopomanii (równie bezmyślnej co jej pierwowzór wyśmiewany przez Wyspiańskiego) to właśnie w małych miasteczkach szewcy, właściciele drobnych sklepów, czy fryzjerki najwyraźniej mogą dostrzec absurdalną skalę pomocy socjalnej i nadużycia z niej wynikające. Oczywiście, skala dezaprobaty dla nowych wydatków rośnie wraz z wielkością miasta – nie znaczy to jednak, iż należy zjawisko dostrzegać wyłącznie jako efekt niezadowolenia pracowników korporacji.
Trudno się dziwić postom Krystyny Jandy o 500+. I nie chodzi tu o implikowaną przez lewicowych publicystów „pogardę dla ludu”, a frustrację wywołaną konkretną logiką coraz bardziej rosnącego państwa i autentyczną pogardą dla pracy. Przedsiębiorczy biznesmeni, prawnicy i lekarze od tego roku karani są za swoją pracę trzecim progiem podatku dochodowego w postaci daniny solidarnościowej, działacze trzeciego sektora zdobywający pieniądze na ambitne projekty kulturalne nazywani są zdrajcami sponsorowanymi przez Sorosa, pracujący na stażach studenci dobrych uczelni wyśmiewani jako oderwane od prawdziwego narodu korposzczury. Partie opozycyjne tymczasem nie tylko nie proponują kontroferty wobec programów z plusem na końcu, ale same aktywnie je popierają i głosują za nimi ręka w rękę z posłami PiSu.
Sytuacja opozycji pod wieloma względami przypomina sytuację Republikanów po II Wojnie Światowej. Wobec popularności reform New Deal Roosevelta i Great Society Johnsona Partia Republikańska zdawała się być bezradna; nawet gdy dochodziła do władzy, nie miała innego wyjścia, niż kontynuować w łagodniejszej formie kurs wyznaczony w latach 30 przez Roosevelta. Jednak już w roku 1966 przekaz o ograniczeniu roli rządu, odpowiedzialności fiskalnej i niższych podatkach był w stanie zapewnić Ronaldowi Reaganowi urząd gubernatora Kaliforni Reagan jako gubernator znacząco zaostrzył kryteria przyznawania pomocy społecznej i w 1972 r. wygrał po raz kolejny. Wyraźna kontra wobec polityki rosnącej roli państwa nie tylko nie szkodziła, ale wręcz działała na korzyść popularności gubernatora. Jako późniejszy prezydent Reagan miał doprowadzić do zmiany paradygmatu w polityce gospodarczej, którego istoty nie naruszyli nawet jego demokratyczni następny. Oczywiście powyższa analogia (jak większość analogii) nie powinna być traktowana jako dokładne przełożenie – pomijałoby to całą złożoność amerykańskich zmian społecznych w latach 60, jednak w pewnym stopniu obrazuje uniwersalny mechanizm zmiany nastrojów.
Obecnie pytanie brzmi: Jak szybko następuje zmęczenie programami socjalnymi PiSu? Niestety trudno znaleźć miernik w wynikach wyborczych: ostatnie miesiące przyniosły upadek zarówno Nowoczesnej, wchłoniętej przez PO, jak i Polski Fair Play, która to nawet nie zdążyła sprawdzić się w ogólnopolskich wyborach. Nie skontruje populistycznego trendu również Platforma, która na skutek swoich działań wpadła w pułapkę wiarygodności: nie przekona wyborców popierających wzrost socjalnych prezentów, gdyż jej rządy nie były populistyczne i jeszcze w 2015 partia ta pozostawała krytyczna wobec propozycji 500 zł na dziecko, czy niższego wieku emerytalnego, będzie jednak również tracić na wiarygodności w oczach zwolenników liberalnej koncepcji państwa, gdyż po wielokrotnym zadeklarowaniu utrzymania wszystkich złych zmian w gospodarce nie może się ze swoich obietnic po prostu wycofać.
Patrząc na wyniki sejmowych głosowań i zestawiając je z sondażami opinii (niemal 2/3 wyborców PO było przeciwne zwiększeniu wydatków państwa w ramach tzw. piątki Kaczyńskiego, którą partia ostatecznie poparłaii) można śmiało postawić tezę, iż Polska liberalna cierpi na wyraźny brak parlamentarnej reprezentacji (tylko 3 posłów przeciwko 13 emeryturze). Co więcej, naturalne zmęczenie rosnącym rozdawnictwem w połączeniu z jego absurdami i poczuciem niesprawiedliwości wśród osób aktywnych zawodowo będzie sprzyjać wzrostowi znaczenia tej grupy. Póki co jednak trend nie znajdzie swojego odbicia w bieżącej polityce.
Dobra wiadomość jest więc taka, że polskie społeczeństwo najwyraźniej jest dużo bardziej liberalne i zdroworozsądkowe od polskiej klasy politycznej. Zła, że może minąć jeszcze sporo czasu pod rządami populistów, nim opozycyjne elity sobie ten fakt uświadomią.
iihttps://for.org.pl/pl/a/6655,sondaz-blisko-2/3-wyborcow-platformy-obywatelskiej-nie-chce-by-po-poparla-piatke-kaczynskiego