W psychologii społecznej rozróżnia się wartości deklarowane i realizowane. O tych pierwszych ludzie mówią, że są im bliskie i ważne, ale w swoim życiu nie dążą do ich realizacji. Te drugie natomiast są realizowane, choć nie zawsze ludzie mają ochotę się nimi chwalić. Deklarowanie przywiązania do wartości, które są człowiekowi obce, tłumaczone jest na ogół jego obawą przed oceną środowiska, do którego on należy, a które właśnie te wartości akceptuje. Powodem hipokryzji jest więc zwykły konformizm i brak asertywności. Inaczej wygląda jednak sprawa, gdy mamy do czynienia z politykami, którzy deklarując określony cel, za którym przemawiają wartości bliskie większości elektoratu, pragną w istocie zrealizować cel, u którego podstaw znajdują się wartości całkiem inne. W tym wypadku mamy do czynienia z klasycznym schematem manipulacji.
Politycy uciekają się do manipulacji, kiedy zdają sobie sprawę, że ujawnienie prawdziwego celu ich działań spowoduje znaczące zmniejszenie liczby ich zwolenników. Jest to wątpliwe pod względem moralnym, jak każde oszustwo, ale stosowane tak często, że prawie zyskało społeczną akceptację. Stało się tak dlatego, że politykę traktuje się jak grę, której reguły niekoniecznie muszą być czyste. Za Nicolo Machiavellim dopuszcza się wprowadzanie przeciwnika w błąd, snucie intryg, prowokację i inne odmiany manipulacji. W walce o władzę najważniejsza ma być bowiem skuteczność. W powszechnym przekonaniu polityka nie jest zajęciem dla ludzi ufnych i łatwowiernych, ale dla cynicznych i inteligentnych graczy, którzy nie mają zbyt wiele skrupułów moralnych, umieją czytać między wierszami, dociekać ukrytych motywacji czyichś działań i prawidłowo oceniać zarówno uboczne, jak i odległe w czasie skutki podejmowanych decyzji.
Przekonanie, że polityka jest brudna i tolerowanie działań manipulacyjnych źle wróży demokracji. Partia, która doszła do władzy drogą oszustw i manipulacji, z pewnością nie zmieni swojego postępowania podczas sprawowania rządów. Podstawą demokracji liberalnej jest przejrzystość, uczciwość i praworządność działań w sferze publicznej. Sprzeczność między celami deklarowanymi a realizowanymi zdarzała się od czasu do czasu partiom władzy w III RP. Nigdy jednak tak często i w tak kluczowych sprawach, jak w czasie rządów Zjednoczonej Prawicy. Warto wymienić kilka spektakularnych przykładów, zdając sobie sprawę, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Reforma wymiaru sprawiedliwości
Od początku swoich rządów, bo już w 2016 roku Zjednoczona Prawica zabrała się za zmiany w wymiarze sprawiedliwości. Deklarowanym celem tych zmian było usprawnienie całego systemu, często krytykowanego za przedłużający się czas postępowań sądowych. Od samego początku tej „reformy” widoczny był jednak cel realizowany, czyli uzależnienie władzy sądowniczej od władzy wykonawczej, przez wprowadzenie swoich ludzi do instytucji demokratycznych, które miały pełnić rolę bezpieczników ustrojowych. Tak „odzyskano” Trybunał Konstytucyjny, Krajową Radę Sądownictwa i w znacznym stopniu Sąd Najwyższy, które to instytucje stały się wykonawcami poleceń władzy wykonawczej. W ten sposób zlikwidowany został w Polsce trójpodział władzy, czyli podstawowa zasada demokracji liberalnej. Spełnione zostało oczekiwanie Jarosława Kaczyńskiego, który w czasie pierwszych rządów PiS-u narzekał na imposybilizm prawny i postulował koncentrację władzy w centrum woli politycznej. Jak łatwo się domyślić, skrócenie czasu postępowań sądowych nie tylko nie nastąpiło, ale ten czas znacznie się przedłużył w wyniku „reformy”.
Próba obrony tych zmian przez odwoływanie się polskiego rządu do traktatów unijnych, według których organizacja wymiaru sprawiedliwości należy do wyłącznej kompetencji poszczególnych krajów członkowskich wspólnoty europejskiej, jest przysłowiową kulą w płot, bo nie uwzględnia nadrzędnej roli wartości w Unii Europejskiej. System sądownictwa w krajach UE rzeczywiście może być różny, ale jaki by nie był, musi opierać się na niezawisłości sędziów. Demokracja liberalna i związany z nią trójpodział władz jest bowiem i zawsze był biletem wstępu do Unii. Victor Orbán co prawda bajdurzy o demokracji nieliberalnej, w której z demokracji pozostają jedynie cykliczne wybory. W takim razie jednak ustrój PRL-u też należałoby uznać za demokratyczny, z czym prawicowi ideolodzy z całą pewnością się nie zgodzą. Brak trójpodziału władzy to po prostu dyktatura, nieważne czy będziemy ją nazywać demokracją ludową czy demokracją nacjonalistyczno-klerykalną.
Nieuznawanie orzeczeń TSUE
Deklarowanym celem tej postawy polskich władz jest obrona suwerenności Polski. Upowszechniany jest przekaz, że dokonywane w wymiarze sprawiedliwości zmiany są zgodne z polską konstytucją. Konstytucje zaś we wszystkich krajach Unii są ponad prawem unijnym. Politycy Zjednoczonej Prawicy głoszą więc pogląd o nieuprawnionej ingerencji Komisji Europejskiej i Trybunału Sprawiedliwości UE w wewnętrzne sprawy Polski. Na wszelki wypadek premier Morawiecki zwrócił się do Trybunału Konstytucyjnego o rozstrzygnięcie czy prawo unijne może być ważniejsze od polskiej konstytucji. Oczywisty wyrok w tej sprawie jeszcze nie zapadł, ale Trybunał Julii Przyłębskiej już pocieszył premiera, że Polska nie musi stosować się do wyroku TSUE w sprawie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.
Celem realizowanym w przypadku nieuznawania wyroków TSUE jest próba zmiany warunków uczestnictwa Polski w Unii Europejskiej tak, aby rząd Zjednoczonej Prawicy mógł bez przeszkód zmienić ustrój Polski. Propagandziści rządowi liczą na to, że konsekwentny opór przed stosowaniem się do orzeczeń TSUE, a także Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, doprowadzi w końcu do zmiany stanowiska Komisji Europejskiej wobec Polski. Gdyby to się jednak nie udało, to byłby to z kolei argument do rozpowszechniania w polskim społeczeństwie wątpliwości co do sensu uczestnictwa w Unii kosztem utraty suwerenności.
W tym wszystkim prawdą jest jedynie to, że konstytucja jest w Polsce najwyższym aktem prawnym. Nie jest natomiast prawdą, że dokonane przez Zjednoczoną Prawicę zmiany w wymiarze sprawiedliwości są zgodne z konstytucją. Ponadto polska konstytucja przewiduje w art. 19, że ratyfikowane traktaty międzynarodowe, a do takich należy traktat akcesyjny z Unią Europejską, mają pierwszeństwo przed prawem stanowionym w Polsce w postaci ustaw czy przepisów niższej rangi. TSUE ma zatem pełne prawo kwestionować tzw. ustawę kagańcową, zmierzającą do ograniczenia niezawisłości sędziów. Tylko wówczas, gdyby TSUE wypowiadał się na temat postanowień polskiej konstytucji, polski rząd miałby prawo nie przyjmować jego orzeczeń i traktować je jako nieuzasadnione ingerowanie w wewnętrzne sprawy kraju.
Prezydenckie wybory kopertowe
Celem deklarowanym zastosowania tej niecodziennej i niezgodnej z konstytucją oraz prawem wyborczym formy wyborów była konieczność przeprowadzenia ich w terminie konstytucyjnym w warunkach pandemii. Jarosław Kaczyński uparcie do tego dążył, zmuszając premiera Morawieckiego do rozpoczęcia procedury wyborczej. Ten ostatni zaś zlecił wydrukowanie kart wyborczych wicepremierowi Sasinowi, zawieszając jednocześnie działanie Państwowej Komisji Wyborczej.
Natomiast celem realizowanym tego wyborczego pośpiechu była reelekcja prezydenta Dudy, która mogłaby być zagrożona w wyniku przesunięcia wyborów na okres późniejszy. W warunkach pandemii, uniemożliwiającej głosowanie w lokalach wyborczych, można było zgodnie z konstytucją przenieść te wybory na później, ogłaszając stan wyjątkowy. Nie zrobiono tego, bo kierownictwo PiS-u obawiało się, że w wyniku strat spowodowanych pandemią może wkrótce nastąpić spadek zaufania społecznego do obecnego rządu i kandydat PiS-u mógłby przegrać wybory. Dlatego bez względu na ryzyko wzrostu zachorowań i rażącą niezgodność z prawem starano się te wybory przeprowadzić jak najszybciej.
Nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji
Celem deklarowanym projektu tej ustawy, w który tym razem chyba nikt nie uwierzył, było zapobieżenie wejścia na polski rynek medialny nadawców i wydawców spoza Unii Europejskiej. Promotor tego projektu poselskiego – Marek Suski i wspierający go premier Morawiecki tłumaczyli, że chodzi o wykluczenie nadawców z Rosji, Chin i krajów arabskich. Było jednak oczywiste, że chodzi o pozbawienie amerykańskiej korporacji Discovery własności telewizji TVN24, będącej solą w oku pisowskiej władzy.
Celem realizowanym jest zatem pozbycie się niezależnej stacji telewizyjnej, której informacje są sprzeczne z propagandą rządowych i partyjnych mediów. Zmuszenie Discovery do sprzedaży udziałów umożliwić ma zakup tej stacji przez spółkę skarbu państwa i upodobnienie jej do reżimowej TVP Info. Ordynarny atak na niezależne media, traktowane w demokracji liberalnej jako czwarta władza, wywołał wiele protestów zarówno w Polsce, jak i w krajach demokratycznych, i doprowadził do zdecydowanego pogorszenia stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, które są głównym gwarantem bezpieczeństwa Polski. Chorobliwa zapiekłość Jarosława Kaczyńskiego i gotowość jego akolitów do głoszenia kłamstw, w które nie wierzy nikt oprócz jego wyznawców, nie po raz pierwszy jest zagrożeniem dla polskiej racji stanu.
Nowelizacja prawa oświatowego
Znając poglądy Przemysława Czarnka, otwarcie przez niego głoszone, trudno było nie mieć obaw o losy polskiej edukacji, kiedy został on ministrem Edukacji, Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Niestety obawy te szybko się potwierdziły, kiedy Czarnek zabrał się za reformę edukacji i zaczął odkrywać związane z nią zamiary. Tym niemniej jednak, w dokumencie programowym deklarowany cel zamierzonych reform nie mógł budzić większych wątpliwości. Zmiany te miały bowiem prowadzić do zwiększenia pluralizmu światopoglądowego w nauczaniu dzieci i młodzieży, zwiększenia roli rodziców i położenia większego nacisku na historię Polski, zwłaszcza najnowszą.
Szybko jednak sam Czarnek w swoich publicznych wypowiedziach wyjaśnił, na czym te zmiany mają polegać i jaki jest, w związku z tym, ich cel realizowany. Otóż chodzi o to, aby z programów szkolnych wykorzenić wszystko, co nie jest zgodne z konserwatywno-klerykalnym punktem widzenia, a co Czarnek określa mianem lewactwa. Nauczanie historii Polski ma polegać na wpajaniu tępego nacjonalizmu. Do szkół zakaz wstępu mają mieć wszelkie organizacje pozarządowe upowszechniające demokratyczne i liberalne ideały. Rola rodziców ma być mniejsza, a nie większa, bo ich decyzje, podobnie jak decyzje dyrekcji szkół, mają być korygowane przez kuratorów, będących namiestnikami ministra i strzegących istoty reformy. Poparcie dla Czarnka ze strony premiera Morawieckiego i polityków PiS-u świadczy o akceptacji skrajnie prawicowej indoktrynacji, której mają doświadczyć polskie szkoły. Jako żywo przypomina to dążenie komunistów w latach 50. do wychowania nowego człowieka, który będzie akceptował w pełni komunistyczne ideały.
Przeciwnicy pisowskich rządów, korzystając z niezależnych mediów, starają się demaskować te kamuflaże i pokazywać rzeczywiste cele obozu władzy. Na żelaznym elektoracie PiS-u, ślepo zapatrzonym w swoich idoli, nie robi to jednak żadnego wrażenia. Krytycy władzy zachowują się przy nich jak mały chłopiec z bajki Andersena, który krzyczał, że król jest nagi. Oni we wszystkich posunięciach swojego proroka Kaczyńskiego i jego dworu widzą tylko prawdę i dobro. Politykom, choć niesłusznie, kłamstwa ludzie wybaczają, bo traktują je jako narzędzia w walce o władzę. Oprócz polityków są jednak również ci, którzy, dzięki swoim kwalifikacjom zawodowym, wydatnie im pomagają w realizacji niegodziwych celów. Należy do nich zaliczyć ludzi wykształconych, mających często stopnie i tytuły naukowe, którzy wykonując swój zawód prawnika, ekonomisty czy socjologa, nie kierują się jego zasadami, tylko interesem politycznego patrona. Są to ci, którzy przyjmują posady w najważniejszych instytucjach publicznych, jak Trybunał Konstytucyjny, Krajowa Rada Sądownictwa, Sąd Najwyższy, Komisja Nadzoru Finansowego itp., nie po to, aby przestrzegać prawa i wypełniać konstytucyjne obowiązki, ale po to, by wypełniać polecenia politycznych mocodawców. Są to także ci, którzy manipulacje polityków wspomagają swoimi eksperckimi opiniami: rozmaici doradcy i eksperci wykorzystujący swoją wiedzę zawodową, by pomagać politycznym manipulatorom w oszukiwaniu ludzi.
Społeczne skutki sprzeniewierzania się etyce zawodowej przez profesjonalistów, będących na usługach władzy, są znacznie bardziej niebezpieczne niż kłamstwa polityków. Skutki ich działalności są społecznie wysoce demoralizujące. Oto bowiem utrwala się przekonanie, że wszystko jest względne. Skoro w tej samej sprawie można mieć tak zasadniczo odmienne, a przy tym oparte na profesjonalnej wiedzy przekonania prezentowane przez rząd i opozycję, to znaczy, że nic nie jest jednoznaczne, a prawd może być wiele. Dotyczy to w szczególności prawa, które jak się okazuje może być dowolnie interpretowane. Skoro tak, to pod znakiem zapytania staje wartość praworządności. Praworządne jest bowiem to, czego aktualnie chce władza, a jej wykształceni w prawie słudzy potrafią to przekonująco wyjaśnić opinii publicznej. Władza zatem nigdy praworządności nie łamie, bo pod jej magicznym wpływem białe może stać się czarne i na odwrót. Naprawdę jest najwyższy czas, aby na wydziałach prawa w uniwersytetach położyć większy nacisk na etykę i kształcić profesjonalistów, a nie hochsztaplerów. W środowiskach naukowych – i nie chodzi tu bynajmniej tylko o środowisko prawnicze – trzeba skończyć z postmodernistyczną tolerancją i zdecydowanie odcinać się od tych, którzy swoje umiejętności profesjonalne poświęcają służbie swoim politycznym protektorom, a nie przestrzeganiu zasad sztuki zawodowej. W przeciwnym razie hasło „poszanowania praworządności” stanie się pustym, nic nie znaczącym frazesem, do czego uparcie dąży Zbigniew Ziobro z pełnym poparciem Jarosława Kaczyńskiego.
Autor zdjęcia: Brian Wertheim
_________________________________________________________________
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.
Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/
Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.