Od jakości dyskursu publicznego zależy jakość polskiego państwa
Od rozbiorów po rok 1989, z przerwą na 20-lecie II Rzeczypospolitej, główne decyzje o sposobie wykorzystania majątku Polski – jej zasobów naturalnych oraz potencjału intelektualnego i biologicznego jej mieszkańców – podejmowały mocarstwa ościenne w imię własnych, a nie polskich, interesów. Rezultat: pusty skarbiec, miliardowe długi, chaos ideologiczny i pełne urazów i nieufności społeczeństwo. Po odzyskaniu prawdziwej niepodległości mogliśmy skorzystać z wzorców demokracji zachodnich i wspomnień po II RP tych nielicznych, którzy przeżyli. Ale budując ustrój kapitalistyczny, jesteśmy nadal obciążeni odziedziczonym po PRL bagażem założeń państwa opiekuńczego i nabytych przez pół wieku przyzwyczajeń.
Głównym celem i ambicją Polaków stało się odrabianie historycznego zacofania i pościg za ekonomiczną czołówką. Przystąpiliśmy do tego pościgu z pustą kieszenią, ale z większym, niż u wielu innych, kapitałem przedsiębiorczości. Od władz oczekiwano stworzenia warunków do jego optymalnego wykorzystania.
W pościgu, aby był skuteczny, kluczowym elementem jest szybkość i konsekwencja w działaniu. I tu leży pies pogrzebany. Historia, zwłaszcza ta od roku 1939, nauczyła Polaków myślenia w perspektywie chwili. W kategoriach myślenia klasy politycznej, po roku 1989, ta zasada oznaczała: uchwycić władzę, obsadzić co się da swoimi, wykorzystać możliwości z faktu jej posiadania i – gdyby się dało – zapewnić sobie utrzymanie władzy na następną kadencję. To ostatnie się akurat nikomu dotychczas nie udało. Dlaczego?
Co robić, aby utrzymać władzę?
Do zapewnienia reelekcji mogą prowadzić trzy metody.
Naturalną metodą byłyby widoczne dla społeczeństwa osiągnięcia ekonomiczne rządzącej ekipy, pozwalające – dzięki zgromadzonym środkom – rozwiązać, choćby częściowo, narosły ogrom problemów. Do tego niezbędne byłoby mądre, długofalowe planowanie oraz ciągłość w realizacji planów uzgodnionych przez główne opcje polityczne. Przykładem były np. historyczne osiągnięcia polityki zagranicznej Polski po roku 1989.
Przystąpienie do NATO i wejście w skład Unii Europejskiej stały się możliwe dzięki wspólnym wysiłkom kolejnych ugrupowań będących u władzy i w opozycji. Niestety tej jedności nie udało się zbudować w polityce wewnętrznej, a po wyborach 2005 i przejęciu władzy przez PIS znikła niemal całkowicie.
Drugą metodą prowadzącą do reelekcji byłoby istnienie osoby lub osób o tak ugruntowanym autorytecie i reputacji, że — pomimo braku spektakularnych osiągnięć gospodarczych — większość wyborców zaufałaby jej (im) i powierzyła władzę na następną kadencję. Tych, którzy może spełniliby takie kryteria wymordowano staraniem Hitlera i Stalina i po roku 1989 trzeba było dorabiać się nowych. Polska doczekała się jednej postaci tego formatu, ale nie wśród polityków: Jana Pawła II. Ale jego, niestety, już nie mamy.
Jest jeszcze trzeci sposób: pogrążanie przeciwników w oczach wyborców przez publiczne ujawnianie ich „przestępczej” lub „szkodliwej dla Polski” działalności. Ten właśnie sposób – dla kraju i jego przyszłości najgorszy – pogrążanie przeciwników w oczach wyborców przez ich publiczne piętnowanie rozpowszechnił się od wyborów 2005 r. Aby okazał się skuteczny, potrzebne były dwa narzędzia: dowody szkodliwego działania przeciwników oraz dotarcie z tą informacją do jak najszerszych kręgów społeczeństwa. Pierwszego narzędzia w cywilizowanym świecie dostarcza trzecia władza: wymiar sprawiedliwości, czyli niezależni od polityków sędziowie. Oni, i tylko oni są powołani do orzekania o winie. Dopóki nie ma prawomocnego wyroku, nie wolno nikomu przesądzać, że ktoś jest przestępcą.
Aby o takim czy innym „przestępstwie” powiadomić wyborców, trzeba mieć do dyspozycji pośredników: czwartą władzę, czyli media. O roli mediów jako kluczowego narzędzia do zdobycia i utrzymania władzy mówił już Lenin, a stosowanie przez wszystkie reżimy totalitarne cenzury tę opinię potwierdza. W ustrojach demokratycznych cenzura mediów nie przejdzie, ale istnieje środek zastępczy: manipulacja. Można wyróżnić dwa podstawowe sposoby manipulacji: rozgłaszanie swoich przypuszczeń jako prawdy dowiedzionej i stosowanie odpowiedzialności zbiorowej.
Manipulacja 1 – jak?
Pierwszy sposób manipulacji to opisane wyżej rzucanie podejrzenia w formie stwierdzonego faktu przed orzeczeniem sądu, bez zastrzeżenia „moim zdaniem.”, „według mnie” lub „ja sądzę, że…” itp. Ten sposób manipulacji rozpowszechnił się od kilku lat w wywiadach telewizyjnych, audycjach i spotkaniach panelowych z udziałem zacietrzewionych zwolenników określonych orientacji politycznych (polityków, rzeczoznawców, dziennikarzy). Słowa wypowiadane publicznie z wielkim zaangażowaniem przez znaną osobistość mają przekonać słuchaczy/widzów, zwłaszcza niedoświadczonych, że to, co głosi, nie jest jedynie opartą na podejrzeniu opinią mówiącego, ale obiektywną prawdą (często wzmocnioną słowem „ewidentnie”). Tak prowadzony wywiad czy audycja jest śmietniskiem demokracji, a mówiący – producentem śmieci; rzeczywistym celem nie jest bowiem dojście do prawdy lecz zmanipulowanie słuchacza (potencjalnego wyborcy) i narzucenie mu swego poglądu.
Ten sposób manipulacji stał się szczególnie popularny od wyborów w 2005 roku i wkroczenia na ścieżkę ku IV RP. Jej dwa koronne hasła to powszechna lustracja i walka z korupcją, zwykle bardzo trudną do udowodnienia. Oba hasła – merytorycznie uzasadnione – wymagały szczególnej ostrożności przy doborze metod realizacji. Postrzegane początkowo przez społeczeństwo jako głoszone w dobrej intencji naprawy standardów moralnych, przesądziły o wyniku wyborów 2005 roku. Po wyborach ujawniły się wkrótce jako propagandowe narzędzia walki o władzę. Wypromowały one przecieki z dochodzeń różnych służb i prokuratur do rangi prawd mających ukształtować świadomość społeczeństwa zgodnie z życzeniem rządzących
Manipulacja 2 – kogo?
Drugi sposób manipulacji to „uogólnianie”, czyli stosowanie odpowiedzialności zbiorowej za uchybienia jednostek i fabrykowanie zarzutów przemycanych pod postacią skrótów i uproszczeń. Błędy lub czyny naganne popełnione przez członków jakiegoś ugrupowania politycznego są przez jego przeciwników przypisywane całej formacji. Jak wielkie znaczenie ma słowo ograniczające zakres odniesienia, widać kiedy porównamy dwa twierdzenia: „Polacy to świnie” i „Niektórzy Polacy to świnie”. Pierwsze – to obraza narodu polskiego. Drugie – szczera prawda! Pośpiech i niechlujstwo powodują pomijanie słów ograniczających i są źródłem wielu konfliktów.
Gorzej, że w polityce takie uogólnienia często są stosowane umyślnie i ujawniają rzeczywiste motywy mówiącego: mniejsza o czyn i jego sprawcę – chodzi o to, aby zaszkodzić przeciwnej formacji, a zwłaszcza jej przywódcom. Stosowanie tej manipulacji budzi obrzydzenie i jest jednym z powodów niskiej oceny polityków w ogóle, a jej gorliwych użytkowników w s
zczególności, a w konsekwencji – niskiej frekwencji w wyborach.
Jak temu zaradzić?
Utytłanie przeciwników podejrzeniami o czyny niegodne stało się zjawiskiem równie masowym wśród polityków jak do niedawna ilość „jednorękich bandytów” w miejscach użyteczności publicznej. Czy mamy środki zaradcze?
Każde użycie przez polityka domniemania w formie prawdy rzekomo dowiedzionej, bez wyraźnego podkreślenia, że jest to jedynie jego PRZYPUSZCZENIE powinno być karane publicznym napiętnowaniem. Podobnie karany powinien być moderator prowadzący wywiad czy dyskusję, za to, że pozwolił na taką manipulację, nie żądając natychmiastowego sprostowania. Co gorsza, wielu dziennikarzy, aby dodać ‚pieprzyku’ (oglądalności) swoim wywiadom, specjalnie dobranymi pytaniami podpuszcza uczestników debaty na siebie. Puszczanie płazem takich zachowań psuje naszą kulturę polityczną, a prezentując to szerokiej publiczności, degraduje sposób myślenia i wypowiedzi całego społeczeństwa. Niestety ten sposób walki o władzę jako cel sam w sobie a nie dla realizacji potrzeb kraju, jest przez wielu uznawany za – co prawda naganny – ale naturalny i nieunikniony. W rezultacie społeczeństwo – na jedynym etapie, kiedy ma kontrolę nad politykami, czyli w wyborach – wystawia im czerwoną kartkę, ale w najbardziej bezsensownej formie: nie idąc głosować. W ten sposób oddaje im decyzje o swojej przyszłości walkowerem.
Powstaje błędne koło: negatywna kampania prowadzi do społecznego zobojętnienia. Zobojętnienie prowadzi do rezygnacji z udziału w wyborach, czyli kontroli nad politykami. To zwalnia polityków z poważnego rozliczania się i zastępowanie go igrzyskami słownymi. A przecież omawianie przyczyn problemów gospodarczych i wyjaśnianie trudności realizacji obietnic wyborczych służyłoby podniesieniu poziomu świadomości obywatelskiej. Normalni ludzie zrozumieją i zaakceptują normalne wyjaśnienia.
Uczestnikami manipulacji stali się przedstawiciele mediów. W pogoni za oglądalnością dobierają w aranżowanych wywiadach możliwie antagonistyczne składy dyskutantów. Stawiane pytania ukierunkowują dyskusje na wzajemne posądzenia i krytykę postaw i intencji przeciwników z niemal całkowitą eliminacją problematyki merytorycznej, ucząc widzów pogoni za sensacją i wzbudzając niezdrowe emocje z rodzaju „kto kogo?”.
Poszukiwania sposobów podniesienia poziomu dyskusji politycznych i dróg jego wymuszenia powinny podjąć się właściwe związki i stowarzyszenia. W tym celu konieczne jest stworzenie ponadpolitycznego lobby, złożonego z osób i organizacji cieszących się w społeczeństwie autorytetem, świadomych konieczności wypracowania długofalowego projektu rozwoju Polski. Lobby dostatecznie silnego, aby zmusiło klasę polityczną do zajęcia się tym, do czego jest powołana, chociażby przez ośmieszanie zachowań przypominających pogoń psa za własnym ogonem.
Opisane obyczaje polityków mają destrukcyjny wpływ na rozwój społeczny i gospodarczy kraju. Zaciekła walka polityczna, prowadzona metodami insynuacji i oskarżeń powoduje marnotrawstwo ogromnej ilości czasu i energii oraz rozmycie odpowiedzialności za sprawne rozwiązywanie bieżących problemów. Fakt, że celem każdej partii politycznej jest przejęcie i utrzymanie władzy, jest oczywisty, ale jakimi metodami będzie ona przekonywać wyborców, że to jej właśnie mają powierzyć władzę? Problematyce merytorycznej – co, dlaczego i jakimi metodami dana partia chce osiągnąć – poświęca się w publicznych dyskusjach minimum czasu. Twierdzenie, że „byłoby to zbyt nudne dla zwykłych ludzi” dowodzi, że polityczni stratedzy traktują społeczeństwo jako gromadę prymitywów, których rzeczywiste problemy kraju nie obchodzą.
Czynnik czasu
Wiele przepisów i procedur urzędowych ciągle jeszcze utrwala w społeczeństwie mentalność i obyczaje „minionej epoki”. Np. obowiązujące w administracji ustawowe terminy odpowiedzi na pisma i interpelacje dotyczące wszystkich szczebli, od referenta w gminie do marszałka sejmu czy kancelarii prezydenta, opóźniają rozwój kraju. Kto widział urzędnika, który – mając ustawowy miesiąc na decyzję czy odpowiedź – zrobiłby to z własnej inicjatywy na przykład już po pięciu dniach? Wyjąwszy przypadki szczególne, wymagające dodatkowych uzgodnień czy informacji ze źródeł zewnętrznych, większość spraw można załatwić szybko, czasem „od ręki”. Utarło się jednak w Polsce, że odpowiedź nadchodzi w ustawowym terminie (albo później), natomiast dążenie do jej przyspieszenia, odwołujące się na uznaniowości, to jeden z najpospolitszych mechanizmów korupcjogennych. Sprawy, od których zależy prędkość zmian i produktywność społeczeństwa, utykają po drodze, bo „muszą się odleżeć”.
Podobny rytm ma bieg spraw w sądownictwie. Istnieje nieskończony wybór kruczków prawnych umożliwiających zainteresowanym przedłużanie postępowania, zwłaszcza że odstępy czasu miedzy kolejnymi posiedzeniami wynoszą od kilku tygodni w sądach niższych szczebli do roku lub więcej w Sądzie Najwyższym. Sędzia, względnie zespół orzekający, musi po takiej przerwie włożyć dodatkowy wysiłek i czas, aby odświeżyć w pamięci szczegóły sprawy. A co dopiero, jeśli skład sędziowski ulegnie w międzyczasie zmianie?
Podobnie rozwlekle przebiegają sprawy w komisjach arbitrażowych lub w wyniku protestów w postępowaniach przetargowych. Wszędzie główną ofiarą ludzkich kontrowersji czy błędów pada CZAS. Jego lekceważenie wsiąkło w naturę Polaków jako spuścizna po pokoleniach, w których zakodowało się przekonanie, że nie warto się spieszyć, bo i tak niczego się nie da zmienić. Tego piętna nie nosi myślenie młodego pokolenia – dwudziesto- i trzydziestolatków, ale zmiany systemu prawnego, będącego ciągle jeszcze (np. w kodeksach postępowania) w dużym stopniu spuścizną po PRL-u, leżą w gestii polityków średniego pokolenia, których energię absorbuje bijatyka o władzę. Ich horyzont myślowy to najbliższe miesiące i działania niezbędne do wygranej w nadchodzących wyborach. Kto by tam marnował czas i siły na coś, co się zdarzy za 10, 20, 30 lat?
Tempo rozwoju potyka się o procesy legislacyjne leżące w rękach Sejmu, Senatu i Kancelarii Prezydenta, uwikłanych dotychczas w partyjne rozgrywki o władzę. PiS, w ocenach opinii publicznej stale daleko w tyle za PO, w poszukiwaniu wyjścia z tej sytuacji zastosował próbę dyskwalifikacji przeciwnika w oczach wyborców, wykorzystując oparte o błędy niektórych członków PO podejrzenia jako dowody katastrofy czekającej rzekomo Polskę z winy obecnie rządzących. Drugorzędne problemy, wynikające ze słabości natury ludzkiej (hazard) przedstawiano jako groźbę dla istnienia kraju w widowiskach telewizyjnych pod nazwą „komisje śledcze”. Z licznych wypowiedzi widać było wyraźnie, że nie chodzi o PO ani o hazard, ale o wbicie do głów wyborców przekonania, że to sam premier broni machinacji PO z właścicielami „jednorękich bandytów”. Ilość marnowanego czasu i energii polityków uwikłanych w tę walkę, jak i wszystkich obserwatorów rozgrywek, jest nieprawdopodobna.
W ogólnym poczuciu niemocy zagnieżdziło się wśród nas powątpiewanie w możliwość poprawy. A przekonanie, że jakiś cel jest nieosiągalny, demobilizuje, czyni go tym bardziej nieosi
ągalnym. Wstrząs w wyniku ostatnich tragicznych wydarzeń natchnął wiele osób nadzieją, że styl polityki będzie musiał ulec zmianie. Sceptycy są przekonani, że nic się nie zmieni. Tak czy inaczej, dobrze byłoby powołać organizację kontrolną, coś w rodzaju społecznej „naczelnej izby kontroli jakości wystąpień i publikacji politycznych”, której zadaniem byłoby wystawianie ocen politykom i publicystom za jakość ich wystąpień – dodatnich ocen za merytoryczność i ujemnych za ataki personalne i zarzuty oparte o domniemanie. Podawane do publicznej wiadomości, może pomogłyby osuszyć nasze polityczne trzęsawisko.
Myślenie o przyszłości
Pogoń Polski za czołówką gospodarczą trwać będzie długo. Konieczne jest więc opracowanie planów działania na dziesiątki lat do przodu. Dotyczy to zwłaszcza narodowego planu zagospodarowania przestrzennego. Rozwój wszystkich gałęzi sieci transportowej: dróg, autostrad, kolei tradycyjnych i kolei dużych prędkości, lotnisk regionalnych i interkontynentalnych, baz logistycznych, portów morskich i śródlądowych – wymaga długofalowej wizji. Plan taki, obejmujący wszystkie województwa, musi zabezpieczyć na przyszłość możliwości rozwojowe tkanki łączności całego kraju przed chaotycznym zarastaniem przestrzeni nieskoordynowanymi, spontanicznymi inicjatywami, które w przyszłości uniemożliwiłyby racjonalne rozwiązania albo podrożyłyby je ponad granice opłacalności. Bezwzględnie konieczne jest zabezpieczenie chronionych obszarów przyrody.
Aby taki plan mógł powstać, a następnie zostać konsekwentnie wdrożony, konieczna jest stabilizacja kadry decydentów i wykonawców, a więc powołanie apolitycznych zespołów specjalistów, działanie kolejnych rządów przez co najmniej dwie kadencje, a w wypadku zmiany sztafetowe przekazywanie inwestycji do realizacji następcom, z ograniczeniem zmian do niezbędnego minimum. To samo dotyczy głównego trzonu programu edukacyjnego, aby – od przedszkola do matury – oferował uczniom nie potok zmiennych informacji, ale trwałe fundamenty rozumowania i uogólnień, pozwalające poszerzać zrozumienie praw otaczającego nas świata i racjonalnie kierować jego zmiennością
W sferze zarówno gospodarczej, jak i kulturowej trzeba uwzględnić fakt, że w grupach ludzkich oddzielonych odległością, czasem i granicami, obyczaje i przyzwyczajenia rozwijały się przez wieki odmiennie. Obecnie, w wyniku błyskawicznego postępu w technikach transportu i masowej mobilności ludzkiej, będą się one mieszać i szybko zacierać. Proces globalizacji zaczął się na naszych oczach i będzie ulegał przyspieszeniu. Trzeba się przygotować na pokojowe i życzliwe kontakty globalne z ludźmi wyrosłymi od wieków w innych obyczajach i tradycjach i – zamiast bronić zaciekle własnych obyczajów przed najazdem „wrogich” kultur – wnieść nasze wartości kulturowe jako wiano do ogólnoludzkiego tygla obyczajów na naszej kurczącej się planecie.
Opisane problemy nie są naszą wyłączną, polską specjalnością. Postęp w każdej ze wspomnianych dziedzin następuje wszędzie z rozmaitą prędkością. Jeśli jednak naszą ambicją jest równanie do najbardziej rozwiniętych krajów świata (a jest!), oznacza to, że włączamy się do stawki długodystansowców, a kluczem do sukcesu staje się szybkość zmian. Ciągły płodozmian polityczny, stosowane zasady politycznej walki, marnują czas i energię decydentów i rwą na strzępy długofalowe planowanie.
Istnieją w Polsce środowiska i instytucje myślące perspektywicznie w skali dziesięcioleci. Chodzi tu w pierwszym rzędzie o Zespół Doradców Premiera pracujący pod kierunkiem ministra Boniego. Jego opracowanie „Polska 2030” to zestawienie wyzwań widziane oczyma ludzi młodych, głównie 30-latków. Stanowi ono jedynie punkt wyjścia wymagający ciągłych zmian i uzupełnień, ale już od chwili powstania jest przedmiotem ostrej krytyki ze strony chronicznych sceptyków, jako nierealne wishful thinking. Są też inicjatywy środowisk naukowych, m.in. Polskiej Akademii Nauk, wskazujące kierunki unowocześnienia kraju i przyspieszenia procesów. Podobne myślenie wykazuje wielu ekonomistów oraz organizacje przedsiębiorców prywatnych. Ostatnio zespół doradców do perspektywicznego planowania został powołany przez zmarłego Prezydenta, a Premier powołał Radę Gospodarczą. Szanse na myślenie perspektywiczne mają organizacje pozarządowe powoływane przez młodych ludzi. Działania te dają nadzieję na sukces w naszym pościgu za czołówką.