Na samym początku o AIESEC dowiedziałem się od moich przyjaciół – Hani i Olka, którzy aktywnie działali(i nadal działają) w organizacji. Przez całe wakacje słuchałem o tym czym się zajmują,, dosłownie dzień w dzień. W końcu zdecydowałem, ze jeśli nie dołączę to nigdy nie zrozumiem o co im chodzi…
Jak postanowiłem tak zrobiłem i już w październiku jako tzw. świeżynka siedziałem w autokarze jadąc na moją pierwszą konferencję. W ciągu kolejnych 3 dni poznawałem członków AIESEC oraz inne nowe osoby, a także swój nowy zespół. Ucieszyłem się gdy dowiedziałem się, że przez kolejne 3 -4 miesiące mam zajmować się rozmowami rekrutacyjnymi z osobami chętnymi na wolontariat w szkołach podstawowych oraz przedszkolach w Łodzi i okolicach. Jednocześnie miałem świadomość, że mam bardzo odpowiedzialne zadanie – moja decyzja miała znaczący wpływ na przyszłość wolontariuszy przyjeżdżających do kraju. W ciągu kolejnych tygodni udało mi się przyjąć tylko (albo jak się miało później okazać – aż) jedną wolontariuszkę. Mieszkająca na co dzień w Chinach Janney wywarła na mnie świetne wrażenie już na wstępie rozmowy.
Od naszej rozmowy do momentu jej przyjazdu minął miesiąc. Kiedy zobaczyłem tę małą Chinkę na ogromnym dworcu, pomyślałem: Cholera, co ja najlepszego zrobiłem. Przecież ona sobie nie poradzi w tym pokręconym mieście!
Po 6 tygodniach projektu zmieniłem zdanie. Janney okazała się jednym z najlepszych wolontariuszy. Szkoły i przedszkola wręcz nalegały, żeby została u nich na następne tygodnie. Moje pierwsze obawy o nią okazały się bezpodstawne, kiedy po powrocie do swojego domu, pokazała mi gdzie żyje na co dzień. Miasto które zobaczyłem było 3 razy większe od Warszawy, a ja miałem pewność, że wybierając Janney nie tylko ona wiele zyskała, ale również i ja.
Mimo tego, po projekcie zdecydowałem, że pora zrobić przerwę od AIESEC, głównie ze względu na moje studia. Moi znajomi z AIESEC wiedzieli o moim postanowieniu i chociaż oczywiście próbowali mnie przekonać, żebym został, rozumieli moją decyzję. Nie byłbym jednak sobą gdybym nie pojechał na konferencję, która miała się wtedy odbyć. Na miejscu okazało się, że oprócz członków naszego komitetu lokalnego do ośrodka przyjechał specjalny gość. Była to Aleksandra Talaga, członek zarządu narodowego, a prywatnie zakręcona i pełna energii dziewczyna. Jej zadaniem było nas zmotywować i zainspirować. Prowadziła z nami również sesje, podczas których dawała nam kilka minut ciszy, abyśmy mogli w spokoju pomyśleć nad tym co danego dnia się wydarzyło.
Po pierwszej wieczornej sesji Ola poprosiła mnie o prywatną rozmowę. Dowiedziała się o mojej decyzji dotyczącej przerwy od AIESEC. Podzieliłem się z nią swoimi obawami związanymi z brakiem czasu. Ola długo mnie przekonywała, a mimo że każdy z jej argumentów był naprawdę dobry, jeden utknął mi w pamięci. Powiedziała, że jeden z jej przyjaciół z komitetu narodowego mieszka na co dzień w Warszawie (ze względu na obowiązki związane z AIESEC) a studiuje w Krakowie. Dodała przy tym, że wszystko to zawdzięcza dobrej organizacji czasem, a szkoda tracić czas na robienie sobie przerwy, jeśli jest ona niepotrzebna. To ostatecznie mnie przekonało, że faktycznie warto zostać tu gdzie jestem teraz – gdzie jest mi dobrze i spełniam się w swoich obowiązkach. Jednak póki co, o mojej decyzji wiedzieli tylko wtajemniczeni. Następnego dnia, kiedy nowi koordynatorzy projektów mieli poznać swoje zespoły, siedziałem jak na szpilkach, nie byłem pewny gdzie się dostanę. W końcu na scenę wyszedł mój koordynator – Kuba Baranowski (student prawa 😉 ). Zaczęły padać imiona członków jego projektu. Padło również moje. Do dziś pamiętam zaskoczenie na jego twarzy kiedy mnie zobaczył, który następnie zmieniło się w ogromne szczęście. Wtedy już wiedziałem, że warto było zostać.
Dla wielu może to nie jest jakaś specjalna przygoda. Dla mnie jednak, dzięki inspirującej Janney, motywującej Oli i szczęśliwemu Kubie była i nadal jest to przygoda pełna emocji i wyjątkowych doświadczeń.
Autor: Mateusz Kokot