Kryzys w polskim węglu swój początek ma w złym zarządzaniu, czy w tym, że zarabianie na węglu w 2015 roku jest mrzonką?
Polski węgiel jest dramatycznie źle zarządzany. Podstawowym czynnikiem dla każdego managera są koszty. A koszty wydobycia węgla podwoiły się w ciągu dziesięciu lat! W tym czasie nic wielkiego się nie stało – ani nie skończyły się złoża, ani nie zeszliśmy dużo głębiej. To pokazuje, że ludzie, którzy polskim węglem zarządzają, nie panują nad tym. To podstawowe źródło tego kryzysu.
Kryzysu chwilowego czy długotrwałego?
Chwilowego. Po prostu koszty zbyt napuchły, co zbiegło się z dekoniunkturą na rynku. Warto przypomnieć, że w latach dziewięćdziesiątych, a nawet dziesięć lat temu, węgiel był tańszy na rynkach światowych, a polskie kopalnie radziły sobie, ponieważ koszty były niższe. Jest też druga kwestia – wieloletnia polityka państwa przyjmującego zalecenia z Brukseli, która spowodowała, że nie ma popytu na węgiel. Nasze górnictwo ma ogromny potencjał, a musi obcinać swoje moce. I to jest dramat polskiego węgla.
Co możemy w tej sytuacji zrobić?
Polski węgiel stracił swoją konkurencyjność. Spadł popyt na rynku wewnętrznym, w takiej sytuacji należy towar eksportować. My dwadzieścia lat temu eksportowaliśmy trzydzieści milionów ton, czyli połowę tego, co dzisiaj produkujemy. Wtedy sprzedawaliśmy go po trzydzieści, pięćdziesiąt dolarów, dzisiaj węgiel jest droższy, a nam eksport przestał się opłacać. Dlaczego? Przez wysokie koszty. Trzeba to zmienić.
Rynek węgla kurczy się z roku na rok. Nie możemy liczyć na to, że ten kryzys powoduje chwilowa dekoniunktura.
Polska produkcja się kurczy, mniej więcej o połowę w ciągu dwudziestu lat. Ale w tym samym czasie światowy rynek się podwoił! Węgiel jest paliwem dwudziestego pierwszego wieku, tego surowca przybyło więcej niż ropy czy gazu. Mamy bardzo duże możliwości eksportu – sama Unia importuje dwieście milionów ton rocznie – ale musimy być konkurencyjni.
Powinniśmy pogodzić się z tym, że krajowy rynek będzie coraz mniejszy?
To skutek wieloletniej polityki, która spowodowała, że nie ma popytu na węgiel. Szkoda, ponieważ to był nasz atut polityczny i gospodarczy. Jeżeli nie wytworzymy energii z węgla, będziemy musieli ją importować. Dla nas to podwójna strata – dajemy pracę poza Polską, a na import musimy zarobić czymś innym. Pamiętajmy też, że miejsca pracy, które stracimy są dobrze płatne. To paradoks – górnicy są krytykowani za to, ile zarabiają. Polska ma dramatycznie niskie płace, a my zawistnie wyśmiewamy tych, którzy ciągną je w górę.
Pojawiają się chętni na kupno nierentownych kopalni. Leszek Balcerowicz na twitterze napisał, że rząd powinien je sprywatyzować. Eksperci z pana branży są w tej sprawie bardziej sceptyczni.
Jakiekolwiek działania muszą być efektywne. Prywatyzacja może mieć różne oblicza, jednak w Polsce jeszcze do niej nie dorośliśmy. U nas najbardziej popularny jest model, w którym za złotówkę oddaje się coś, czego jedynym problemem jest złe zarządzanie. A później przynosi to zyski twardemu inwestorowi, ale jednocześnie generuje gigantyczne koszty społeczne. W sektorze energetycznym państwo ustala ramy prawne i prowadzi negocjacje społeczne, przez co jest silniejsze od inwestorów. Szkoda, że w Polsce nie ma tendencji, żeby państwo dobrze czymś zarządzało. W Europie tak się dzieje, wystarczy spojrzeć na francuską energetykę.
Może ostatnie dni odkryły problem, który polscy politycy przez wiele lat zamiatali pod dywan: albo jesteśmy w Unii Europejskiej, albo wydobywamy węgiel.
Problemem jest to, że polscy politycy rzadko coś planują. Zazwyczaj miotają się od ściany do ściany. Rok temu Donald Tusk precyzyjnie wskazał najważniejsze problemy polskiego węgla i bardzo krytycznie wyraził się o kompetencjach osób, które nim zarządzają. Powołano jakąś komisję, napisano dokument i… nic nie zrobiono. Teraz sytuacja jest zawałowa i przypomniano sobie o sprawie na chwilę przed bankructwem. Tak samo jest z niekorzystnymi dla nas decyzjami Unii Europejskiej. Polscy politycy mają chyba jakieś ważniejsze sprawy na głowie.
W przeciwieństwie do polityków w Brukseli.
Polityka Unii Europejskiej jest bardzo konsekwentna i stabilna. Od wielu lat realizowane są interesy najważniejszy europejskich krajów. My musimy ponosić tego koszty, problemy z węglem są jednym z największych.
Czy można budować politykę energetyczną wokół węgla, będąc jednocześnie członkiem Unii Europejskiej?
Oczywiście, że tak. Każda decyzja energetyczna, zgodnie z traktatem lizbońskim, wymaga zgody wszystkich państw członkowskiech. Nikt nie ma prawa nas do tego zmusić. Tylko to wymaga dbania o własne interesy, nie poddawania się naciskom europejskich polityków. My nie mamy wyboru – albo będziemy węgiel wydobywać, albo importować energię. Nie powinniśmy tak łatwo rezygnować z naszego największego atutu. Zamiast koncentrować się na obronie naszych interesów gospodarczych, skupiamy się na szkodzeniu Rosji.
Na świecie tanieje ropa i węgiel. Jak to wpłynie na europejską czy światową politykę?
Na pewno osłabi trend do energii odnawialnej, która jest bardzo popularna, gdy jako tło ma bardzo drogą energię tradycyjną. To energia odnawialna będzie pierwszą ofiarą cen ropy i węgla. Zmieni się też przepływ bogactwa. Do tej pory kraje OPEC, Rosja i Norwegia bogaciły się dzięki pieniądzom płynącym z Europy czy Azji. Spadek cen spowoduje zmianę tego przepływu. Norwegia sobie z tym poradzi, ale słabsze, pod względem ekonomicznym, kraje będą miały poważny problem. Możemy spodziewać się kolejnych arabskich wiosen.
Przez ostatnie kilkanaście miesięcy to Rosja traci najwięcej.
Potoczna mądrość, nie do końca prawdziwa. Rosja traci nie przez ropę, ale przez sankcje zachodu i ataki spekulacyjne na walutę. Wszyscy zapominają, że podstawowym elementem przy dochodach z ropy jest system petrodolara – pieniądze pozostają na rynkach zachodnich, a księgowane są jako własność Rosji czy Arabii Saudyjskiej. Niskie ceny ropy zmniejszają tę górkę pieniędzy, ale to są pieniądze, których Rosjanie nigdy nie widzieli. W takiej sytuacji jakikolwiek efekt niskich cen ropy jest odroczony na kilka lat. W latach dziewięćdziesiątych ropa kosztowała pomiędzy dziesięć a piętnaście dolarów, a przecież jej eksporterzy całkiem nieźle sobie radzili.
W takim razi póki co nie traci nikt?
Na pewno odczuwają to najsłabsze ekonomicznie kraje, takie jak Wenezuela czy Nigeria, które przez lata zawieszone były wyłącznie na ropie. Tam konsekwencje gwałtownego spadku cen będą ogromne.
A ktoś na tym zyska?
To stary cykl geopolityczny – ktoś znajduje się w kłopotach, drugi w tym czasie realizuje własne interesy. Politycznie zyskają Amerykanie.
Rozmawiał: Jan Radomski (twitter: @jwmrad)
