Po wygraniu trzech z rzędu wyborów w 2014 roku (krajowych w kwietniu, europejskich w maju i samorządowych w październiku) rząd Fideszu podjął dalsze kroki. Jednym z pierwszych było ogłoszenie 21. października przez węgierskiego ministra finansów planu opodatkowania internetu. To wtedy węgierska sieć eksplodowała.
Na Facebooku natychmiast powstał profil będący sprzeciwem wobec tej decyzji i obecnie ma już ponad 200 tys. “lajków”, zaś wydarzenie utworzone w celu zorganizowania protestu ponad 40 tys. uczestników.
Organizatorzy demonstracji to zarówno niezależne organizacje jaki i obywatele – żadna partia polityczna nie miała wpływu na zainicjowane na Facebooku wydarzenie, żaden polityk również w jego trakcie nie przemawiał. Jednak nie jest tajemnicą, iż uczestnicy demonstracji nie wyszli na ulice tylko z powodu opodatkowania internetu, ale także w odpowiedzi na wiele innych kontrowersyjnych decyzji obecnego rządu.
26. października przed gmachem ministerstwa gospodarki pojawiły się dziesiątki tysięcy demonstrantów, którzy przemaszerowali na Plac Bohaterów w Budapeszcie, by wyrazić sprzeciw wobec decyzji o opodatkowaniu Internetu, a także pokazać rządzącym swoją siłę. Mniejsze grupy protestowały również w innych węgierskich miastach.
Choć organizatorzy zauważyli, że tłum jest znacznie liczniejszy (i może bardziej rozzłoszczony) niż się tego spodziewali, to postanowili oficjalnie zakończyć demonstrację i nie zachęcać ludzi do dalszego przemarszu do mieszczącej się w pobliżu siedziby partii Fidesz, choć taki był pierwotnie plan. Niektórzy zrobili to jednak na własną rękę. Po dotarciu do budynku demonstranci obrzucili go używanymi częściami komputerowymi, co doprowadziło do jego uszkodzenia. (Według najnowszych doniesień sześć osób zostało zatrzymanych za wandalizm).
W trakcie demonstracji Fidesz wydał oświadczenie, w którym stwierdzono, że “Przemoc nie jest rozwiązaniem. Nie potrzebujemy wandalizmu, lecz pokojowego dialogu”.
Zatem ten “pokojowy dialog” i ogólne milczenie węgierskiego społeczeństwa zostały przełamane. Co to oznacza?
Kilka dni po protestach wobec obłożenia podatkiem internetu trudno jest określić czy jest to faktyczny punkt zwrotny dla rządu Fidesz, a może i całej węgierskiej polityki. Możemy jednak wysnuć pewne wnioski na podstawie wydarzeń kilku minionych dni:
- napędzający się wzajemnie krytycy (jak zwykle zaliczają się do nich partie opozycyjne, organizacje obywatelskie oraz firmy, a tym razem także członkowie samego Fidesz i inni prawicowi liderzy opinii, którzy uznali pomysł opodatkowania internetu za nie do przyjęcia) skutecznie zdezorientowali rząd Fidesz. Przedtem, strategia komunikacyjna partii działała bez zarzutu – nawet w niezwykle problematycznych przypadkach. Teraz, po raz pierwszy (w kombinacji ze sprawą węgierskich urzędników, którym odmówiono wstępu na terytorium Stanów Zjednoczonych z powodu korupcji) spotyka się z trudnościami;
- pojawił się spontaniczny ruch obywatelskiego oporu. Nie jest zatem prawdą, że węgierskie społeczeństwo jest skrajnie apatyczne i przyjmuje wszystko z pokorą. Reakcja w internecie oraz protest sam w sobie pokazują, że istnieją grupy świadomych politycznie Węgrów, którzy są skłonni domagać się swoich praw;
- największym wyzwaniem przed jakim stoją obecnie Węgry to stworzenie realnej politycznej alternatywy dla partii Fidesz. Może ona bowiem zostać pokonana jedynie przez inną partię lub sojusz partii – nawet jeżeli będą się one nazywać “ruchami”. Jest to tym większe wyzwanie, że w ciągu ostatnich kilku lat krytycy obecnego rządu często byli traktowani, jako krytycy polityki „w ogóle”. Jeśli nie zostanie dokonane rozróżnienia między owymi grupami to polityka wciąż będzie traktowana jako wróg, a Fidesz tylko ustabilizuje swoją obecną pozycję.
Tłumaczenie: Olga Łabendowicz