Czy możemy „kwiatowo” nazywane rewolucje w krajach arabskich efektywnie porównać z polskim doświadczeniem Solidarności i późniejszą, błyskawiczną i zasadniczo pokojową rewolucją ustrojową w krajach Europy Środkowo – Wschodniej?
W komentarzach w poważnej prasie światowej dostrzega się wzrost znaczenia grup oraz partii odwołujących się do tradycji islamu w początkowo całkowicie świeckich rewolucjach w krajach Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Zarazem zwraca się uwagę na fakt, że najbardziej znaczące w Egipcie i innych krajach regionu, a także nabierające znaczenia nawet w Tunezji Bractwo Muzułmańskie już składa deklaracje, odcinające się od interpretowania jego politycznego programu z wprowadzeniem surowego szariatu i od wszelkich rozwiązań, które mogłyby przypominać Talibów i ruch dżihadu. Ba, dziennikarze The Economist cytują wypowiedzi byłych więźniów Guantanamo, osławionego więzienia USA na Kubie, którzy obecnie chcą błogosławić Amerykę i Europę za pomoc, udzielaną powstańcom w Libii (A golden opportunity?, The Economist, nr 2-8 Kwiecień, 2011). Rzecz jasna, że przytaczane deklaracje zaangażowanych członków muzułmańskiej wspólnoty religijnej nie muszą być do końca szczere i prawdziwe, ale fakt, że się pojawiły i że tak świadomie odcinają się od Al-Kaidy i ruchów islamistycznych – jest niezwykle znaczący i świadczyłby o pojawieniu się nowego pokolenia i całkiem innej fali dążenia do zmian w świecie arabskim. Nie ulega wątpliwości, że to nie Iran i jego wzorzec ustrojowy jest w tej chwili modelem dla rewolucjonistów i elit krajów, ogarniętych rewolucją . Jeśli jakiś wyraźny model się dla nich rysuje, to raczej jest to model turecki – może on wciąż nie zadowalać Europy i naszych nawyków, związanych z hasłem „demokratyczne państwo”, ale przecież oznacza w świecie arabskim znaczącą, nową jakość. Zaraz do tego powrócę, patrząc na sprawy socjologicznie, ale chciałem się jeszcze jedną impresją i osobistym wspomnieniem tutaj wesprzeć.
Gdy w końcu stycznia znalazłem się w Paryżu wśród ludzi, którzy – należąc do szkoły Alaine’a Touraine’a – zajmują się ruchami społecznymi, w tym także tymi, które doprowadziły albo uformowały się jako ruchy rewolucyjne, zwłaszcza w Tunezji i Egipcie, od razu pojawił się wątek porównania i pytanie: czy rewolucja, spontaniczna i oddolna, jaka rozszerzać się wówczas zaczynała w świecie arabskim może przynieść podobne rezultaty, jak rewolucja w Europie Wschodniej, zapoczątkowana historycznym ruchem polskiej Solidarności? Odwołanie się wówczas do dziedzictwa Solidarności nie było przypadkowe, bo jak mi mówili francuscy specjaliści, hasło i odwołanie do polskiej Solidarności pojawiło się spontanicznie wśród rewolucyjnej młodzieży tunezyjskiej.
Czym są „kwiatowe rewolucje”?
. Rewolucja, czy też spontaniczny ruch protestu przeciwko dyktaturom, gnębiącym arabskie społeczeństwa, jaki przenosi się z jednego kraju do drugiego wciąż i wciąż dalej, nie jest wcale zjawiskiem jednolitym. To my, zgodnie z wymogami stereotypizowania obrazu świata, postrzegamy innych w postaci jednolitej i mało zróżnicowanej całości. Tymczasem każdy z arabskich krajów, w których wybuchła rewolucja, niekiedy bardzo się od innych różni. Jest – co prawda – pewien wspólny mianownik w tych wszystkich ruchach, o którym wyżej wspomniałem: odcięcie się od tego modelu rewolucji islamskiej, jaką wcielił w życie przed laty Iran, a co później stało się podstawową treścią ruchu islamistycznego, antyzachodniego i antydemokratycznego, owocując dżihadem i ruchem terrorystycznym Al-Kaidy. Świecki zasadniczo ruch rewolucyjny w Tunezji był jednak od początku odmienny od rewolucyjnego ruchu w Egipcie, gdzie wpływy politycznych grup religijnych (Bractwo Muzułmańskie) były bez porównania większe od samego początku. Ale to, co ważne, były to ruchy pokojowe, które pobudzając do działania coraz szersze kręgi społeczeństwa, objęły także elity społeczne, w tym – także część elity władzy, dzięki czemu obeszło się bez rozlewu krwi – to na pewno przypominało wielki ruch Solidarności i późniejsze ruchy wyzwoleńcze, takie jak „aksamitna rewolucja”, czy ruch parcia na przejścia graniczne enerdowskich Niemiec. Ale już w Libii i w kolejnych arabskich państwach, w których płomień rewolucji się rozpalił, sprawy przybrały całkiem inny obrót. Stały się wielkimi rewolucyjnymi powstaniami, rozpętały prawdziwe wojny z panującymi reżimami i nie wiadomo, kto tam w końcu zwycięży. Libia jest najbardziej spektakularnym przykładem rewolucyjnego powstania, które ma szansę zwyciężyć – ale też niesie już teraz ze sobą ogrom ofiar.
Obawa przed islamem jako źródłem wolnościowych ruchów rewolucyjnych jest w Europie i Stanach Zjednoczonych niezwykle silna, mnie jednak przekonują oświadczenia Bractwa Muzułmańskiego, że nie chcą wejść na drogę polityczną, wyznaczaną przez ich starszych poprzedników. Możemy się odwołać także do polskiego doświadczenia: trudno sobie wyobrazić zarówno sukcesy Solidarności, jak i przetrwanie społecznego oporu w latach 80. w Polsce bez poparcia ze strony Kościoła katolickiego i ducha religijności otwartej i skłaniającej do walki o wolność, chroniącej ludzką podmiotowość i prawa człowieka. Zapewne trudno obecnie oczekiwać, że w islamie pojawi się jasna orientacja oddzielająca religię od polityki i ustroju państwa, bez czego trudno sobie wyobrazić model zachodniej demokracji. Ale wcale to nie oznacza, że nie może pojawić się taka wykładnia islamu i taka akceptacja pluralizmu przynajmniej politycznego, która żądania Talibów odeśle do historii. Te informacje, na jakich możemy się teraz oprzeć, wskazują bardzo wyraźnie na pojawienie się tendencji w islamie, które można by z pewną przesadą nazwać odpowiednikiem prodemokratycznej orientacji chrześcijańskich kościołów. Wówczas zwycięskie rewolucje niosłyby ze sobą jako warunek polityczny stworzenie ładu, który: po pierwsze – zakłada polityczny pluralizm; po drugie – gwarantuje prawa obywatelskie; po trzecie – stwarza szanse na sprawiedliwe i równe prawo. Co ciekawe, ważnym wątkiem w hasłach, które się pojawiły i w politycznych postulatach jest bardzo często wątek zwiększenia – przynajmniej – praw kobiet. Tym bardziej zatem tradycja, odnowiona przez Talibów, wydaje się tym razem inaczej traktowana.
Wątek ruchu Solidarności i perspektywa transformacji w kierunku zachodniego systemu demokratycznego kapitalizmu wymaga bardziej dokładnego rozważenia. Czy możemy „kwiatowo” nazywane rewolucje w krajach arabskich efektywnie porównać z polskim doświadczeniem Solidarności i późniejszą, błyskawiczną i zasadniczo pokojową rewolucją ustrojową w krajach Europy Środkowo- Wschodniej? Otóż sądzę, że tutaj sprawa się komplikuje, choć zachodzą pewne podobieństwa. Warto zwrócić uwagę, że rewolucja wybuchła najpierw w Tunezji i w Egipcie, pod wpływem działań młodego pokolenia ludzi względnie lepiej wykształconych niż ogół społeczeństwa. Jednocześnie pokolenia, wykształconego według globalnych standardów (a więc w dużym stopniu zachodnich) i całkowicie rozczarowanego do cech własnego systemu i tyrańskiej władzy. Bardzo to przypomina Polskę w tym sensie, że ruch Solidarności miał swą zasadniczą grupę organizującą masowy ruch – byli nią wykwalifikowani robotnicy wielkoprzemysłowi, których aspiracje życiowe zaczęły drastycznie wykraczać poza ramy, oferowane przez system. Można podać jeszcze inne podobieństwo: załamanie się reguł gospodarki socjalistycznej przypomina nieco załamanie ładu społeczno-gospodarczego w krajach arabskich, albo żyjących z ropy, ale w ogóle nie dystrybuujących sprawiedliwie dochodów, albo osiągających olbrzymie dochody z turystyki – także lokujące się wyłącznie w bardzo wąskich elitach. Fakt, że rewolucja zaczęła się w Tunezji, wydaje się socjologicznie ciekawy również z tego powodu, iż jest to jeden z krajów arabskich najbardziej efektywnie rozwijający turystykę. Także dla Polaków to jeden z głównych celów turystycznych letnich wypraw – nic dziwnego, że odwołanie się do polskiej Solidarności miało tam miejsce. Ale w pewnym sensie przypomina to Polskę z czasów „epoki gierkowskiej”, kiedy możliwości wyjazdów i kontaktów choćby w ograniczonym zakresie – znacznie się rozszerzyły i umasowiły, powodując krytyczne i racjonalne nastawienie wobec niedomogów własnego systemu. Coś podobnego stało się właśnie w Tunezji: dziesiątki tysięcy, czy wręcz miliony zachodnich turystów, przyjeżdżających tam regularnie, przyniosły ze sobą inny obraz życia, innych obyczajów. To pokazało Tunezyjczykom w wyraźny sposób przewagi tego europejskiego świata , szczególnie uderzające w momencie, gdy kryzys dotknął także świat arabski poprzez gwałtowny wzrost cen żywności. Kontakt z innym światem, zadowolonym, radzącym sobie z kryzysem i nie aspirującym z radości życia nawet w trudnych czasach, ze światem ludzi, cieszących się swobodą i wykorzystujących swoje możliwości – nie mógł nie oddziaływać na młodych, wpychanych w biedę i autorytarne zależności, które musiały im się wydać poniżające i złe. Tak, jak obcowanie ze światem zachodnim Polaków zawsze prowadziło do poczucia poniżenia i niesprawiedliwości losu. Chęć powiedzenia „nie” takiemu życiu niezmiernie wzrasta, gdy człowiek ma poczucie beznadziejności w świecie własnym, a zarazem jawnej, oczywistej obecności innego świata, który wydaje się oferować same możliwości.
Jednakże szanse na przetworzenie rewolucyjnych ruchów w źródło nowego, instytucjonalnego ładu politycznego są różne w różnych społeczeństwach i tutaj, moim zdaniem, zachodzą zasadnicze różnice między krajami arabskimi Północnej Afryki a Polską i Europą Wschodnią. Zajmę się tym dokładnie dalej, teraz zwracając uwagę na fakt, że nawet Tunezja i Egipt – pokojowo przekształcające teraz swój ustrój – to dwa różne społeczeństwa i różne porządki państwowe. Tunezja, uciskana przez dość prostacki, tyrański reżim, była zarazem krajem, żyjącym z turystyki i generalnie dość świeckim, zarazem jednak tyrańskie rządy – jak to zwykle bywa – unicestwiły politycznych dysydentów, efektywnie uniemożliwiały organizowanie się społeczeństwa, tworząc z niego – poza elitami, związanymi z władzą i powiązanymi siecią korupcyjnych stosunków – zatomizowane społeczeństwo. Islam więc – islam nie oparty na ideologii islamistycznej – wydaje się koniecznym czynnikiem społecznej integracji . Rewolucja – to znowu podobieństwo z Polską – na pewno wpłynęła na aktywizację i umocnienie więzi społecznych, choć w przypadku Tunezji obawiałbym się braku świadomych, wolnościowych elit. Zupełnie inaczej jest jednak w Egipcie, gdzie pomimo represyjnego systemu politycznego, wciąż istniały jakieś opozycyjne ugrupowania, nawet, gdy ich przedstawiciele lądowali w więzieniach. Wydaje mi się także, że elity egipskie i egipska – nazwijmy to tak – klasa średnia była bez porównania większa i silniejsza niż w Tunezji, bardziej niezależna od władzy. Zróżnicowanie dotyczyło też różnych instytucjonalnych aktorów społeczno-politycznych, którzy w dyktaturze Mubaraka jednak mieli pewną autonomię, jak na przykład armia. Zarówno spontaniczne bratanie się żołnierzy z rewolucyjnym ludem, jak i różne orientacje grup dowódców w armii wobec prezydenta i jego rządu miały zasadnicze znaczenie dla przebiegu kairskiej rewolucji.
Gdy teraz odnieść się do Libii, to znowu mamy do czynienia z innym układem społecznym, z nieco innym typem społeczeństwa, przede wszystkim podzielonego – można by rzec – rodowo i do pewnego stopnia quasi-plemiennie, społeczeństwa klanowego. Pewne różnice, które można fachowo określić jako terytorialno-etniczne i klanowe miały istotne znaczenie dla mobilizacji i to wojennej przeciw ekscentrycznemu władcy Libii, stały się podstawą do wystąpień, były bazą możliwego, wspólnotowego zrywu przeciw tyranowi. Ale i tutaj zatem widać, jak ważną funkcję integracyjną może i po prosu musi odegrać islam, pozbawiony idei islamistycznych, albo siłą rzeczy zmuszony do wypracowania innej formuły współdziałania z polityką i państwem. Cytowani przedstawiciele walczącego Libanu, byli więźniowie Guantanamo, którzy teraz chcą „błogosławić Zachód” za pomoc w walce z reżimem Kadafiego – to chyba jednak mocny znak przemiany i porzucenia ideałów ruchu islamistycznego. Ciekawe także jest i to, że ostra walka z klanem Kadafiego wytworzyła w Libii najwyraźniej nowych przywódców; kształtującą się w walce nową elitę społeczną, miejmy nadzieję, że nie klanową, ale uniwersalną dla całego społeczeństwa.
O tym, co może się stać w tak okrutnych tyraniach, bezwzględnie zabijających protestujących, jak Syria, czy Jordania, trudno dziś coś powiedzieć. Ale zatem dostrzeżmy zasadnicze różnice między arabskimi społeczeństwami Północnej Afryki, a Polską i Europą Wschodnią.
Demokratyczne korzenie i demokratyczne wartości
Wskazując na różne podobieństwa między sytuacją w krajach Północnej Afryki a Polską i Europą Wschodnią w przededniu przemian, chcę skupić się teraz na zasadniczych, moim zdaniem, różnicach. Po pierwsze, ład demokratycznego kapitalizmu nie był dla prawie żadnego z wyzwalających się spod totalitarnego reżimu komunistycznego społeczeństw czymś zasadniczo nowym. W jakimś sensie postulaty rewolucji Solidarności (i rewolucji „jesieni narodów” w 1989 roku) stanowiły powrót do dawnej praktyki ustrojowej, bez względu na to, jak inny model demokracji mamy teraz niż przed II wojną światową w Europie. Po drugie, ideał Zachodu był czymś, co dla Polaków na pewno stanowiło nieustanne pozytywne odniesienie, co miało znaczenie dla wyznaczania świadomości narodowej i tożsamości polskiej.
W krajach , o których mowa, mamy do czynienia – jeśli spojrzeć na to z perspektywy społecznej historii – jakby – jeśli można tak powiedzieć – z trzecią falą modernizacji. Nowoczesny Egipt po II wojnie wyzwalał się spod kolonialnych wpływów i przyjmował po raz pierwszy nowy model modernizacji. Wtedy to między modelem zachodniego demokratycznego kapitalizmu i autorytarnego socjalizmu ZSRR toczyła się bardzo ostra konkurencja co powinno być jedyną słuszną drogą dla usamodzielniających się państw arabskich. Losy Egiptu za Nasera są dobrą ilustracją tej konkurencji i nawet pomieszania obu wzorów modernizacji. Nie ulega też wątpliwości, że w żadnej wersji pierwsza fala modernizacji nie przyniosła takich pozytywnych skutków, jakich można by się spodziewać i jakich oczekiwano.
Gdyby odwołać się do rozważań sprzed laty angielskiego antropologa i socjologa Ernesta Gellnera (Postmodernizm, rozum i religia, Warszawa 1997, Wyd. PIW,) można przywołać jego tezę, że ideologiczny ruch islamistyczny to ruch sfrustrowanych i zawiedzionych modernizacją – zwłaszcza w stylu zachodnim – elit arabskich społeczeństw. Zabicie przez Amerykanów przywódcy Al -Kaidy, Osamy bin-Ladena może być aktem symbolicznym: jeśli nie kresem, to istotnym załamaniem się ideologii islamistycznej. Osama bin – Laden, przywódca ruchu, który nawiązywał do dawnej świetności islamu, na religijno-politycznym konserwatyzmie budował ideał właściwego ładu państwowego, opierając się na tradycji szariatu, a wszelką frustrację społeczną kierował na zewnętrznego wroga w postaci świata zepsutego Zachodu. Bin Laden stanowił najlepszą ilustrację tezy Gellnera. Wykształcony, i to zarówno religijnie, jak i na modłę zachodnią, należał do najbogatszych sfer społecznych – stał się przywódcą najbardziej groźnego dla świata Europy i Ameryki ruchu terrorystycznego, którego terror był uzasadniany ideologicznie użytą religią. Przypominało to model stworzony w wyniku anty-amerykańskiej, anty-zachodniej i anty-modernizacyjnej rewolucji w Iranie.
Jeśli więc teraz za dobrą monetę brać anty-islamistyczne deklaracje islamskich przywódców młodych rewolucji, to można by zaryzykować tezę, że mamy do czynienia z podjęciem próby nowej modernizacji krajów arabskich, przynajmniej tych z Północnej Afryki. Zmienia się ich nastawienie do Ameryki i Europy, które – z wrogów stają się sojusznikami i wzorcami życiowymi dla milionów młodych obywateli krajów arabskich. Jednak ich społeczeństwa nie mogą odwoływać się do jakichś pozytywnych doświadczeń demokratycznych. Wręcz odwrotnie: jeśli mają zmierzać ku demokracji muszą pokonać te zwyrodnienia, jakie stworzyły ustroje pierwszej fali modernizacji arabskiej.
Po drugie, w Polsce powojennej istniała zawsze ta szczególna instytucja, opozycyjna wobec systemu państwowego w zakresie wartości duchowych i społecznych, jaką był Kościół katolicki. Wytworzona w latach 70. nielegalna, ale tolerowana opozycja – „opozycja demokratyczna”, wielonurtowa, ale wspólnie działająca – tworzyła niezwykłą bazę dla formułowania konkretnych postulatów społeczno-politycznych. Istniał także szczególnego typu przywódca duchowy, jakim był papież Jan Paweł II, wprowadzający niezwykle ważny element dumy narodowej, całkowicie rozbijający wszelkie mechanizmy dzielenia i atomizowania społeczeństwa przez reżim PRLu. Społeczny, spontaniczny, ale i samoorganizujący się ruch Solidarności od początku formował własną organizację, własną instytucjonalną reprezentację społecznych interesów i wartości, efektywnie wiążąc elementy bytowe i duchowe. Istniała już grupka przywódców społecznych – katolickich i wywodzących się z kręgów demokratycznej opozycji i wokół niej błyskawicznie formować się zaczęła nowa elita społeczna, w dodatku elita, niejako, ze społecznego nadania (via organizacje związkowe). Nie ulega także wątpliwości, że ruch Solidarności rodził się i rozwijał dzięki społecznej aktywności dwóch środowisk: wykwalifikowanych robotników wielkoprzemysłowych i części elit intelektualnych Polski. Te dwa kręgi, ulokowane na różnych szczeblach struktury społecznej, były połączone, jeśli można tak plastycznie powiedzieć, poprzez wolnościowo nastawiony Kościół i działalność demokratycznej opozycji. Wątpię, aby w Tunezji, a nawet w Egipcie i innych krajach arabskich można byłoby odnaleźć tak osobliwą i tak mobilizującą całość społeczeństwa strukturę relacji.
Wątpię także, aby w jakimkolwiek społeczeństwie Północnej Afryki istniała, choćby potencjalnie, taka bogata infrastruktura więzi i ideowych związków, jak to było w Polsce. Nic dziwnego, że tak znacząco różniła się ona od innych społeczeństw regionu, gdzie sowietyzacja była znacznie bardziej zaawansowana. Mimo to i tamte społeczeństwa Europy Wschodniej wytworzyły swoje grupy dysydenckie, wokół których mogły się natychmiast skupić, gdy zaczęły się procesy przemian ustrojowych w Polsce. Co prawda, można tutaj wspomnieć o zaangażowanej społecznie i politycznej emigracji w Europie, a nawet o angażującej się teraz politycznie emigracji tunezyjskiej, która może odegrać ważną rolę w przebudowie systemu, ale to tylko dość swobodne hipotezy.
Nie wiem, czy można odnaleźć w tej chwili w świecie islamskich jakiś jednolity wzorzec postępowania i jakiegoś symbolicznego przywódcę, który mógłby – niejako – symbolicznie reprezentować pro-demokratyczne zmiany. Być może śmierć Osamy bin-Ladena może odegrać istotną rolę, bo usunęła stary symbol – lecz nie ma nikogo takiego, kim był dla dążących pokojową drogą do rewolucyjnych przemian Polaków – Jan Paweł II. Wszak politycy europejscy znaleźli się w bardzo niewygodnej sytuacji, gdy doszli do wniosku, że trzeba wspomóc arabskie rewolucje, zwłaszcza walkę o wolność w Libii. Podejmowali ryzyko, bo nie ma jasności, co do przywódców i elit, z jakimi mamy tam do czynienia. Zupełnie jest to nieporównywalne z Polską i przynajmniej częścią Europy Wschodniej (ówczesna Czechosłowacja, Węgry), gdzie opozycyjne elity były znane, miały jawną (w Polsce) lub ukrytą (Czechosłowacja) aprobatę społeczną. Rewolucje arabskie dopiero stwarzają swoje nowe elity, być może poza Egiptem, gdzie sieć społecznej organizacji na pewno jest mocniejsza i szersza. Nie ulega więc wątpliwości, że stoimy wobec zagadkowych pytań, ale by ten schematyczny obraz wypełnić bardziej przekonującą i przewidywalną treścią, trzeba realnej, konkretnej wiedzy o tym, co się dzieje w tych ogarniętych rewolucją społeczeństwach.
Wydaje się też niezbędne już w tej chwili wypracowanie kilku, różnych modeli modernizacyjnego wsparcia dla społeczeństw „kwiatowych rewolucji”. Powyższe rozważania wskazują bowiem, że demokratyczno-kapitalistyczny wzorzec nie może być tam czymś tak naturalnym, jak było to w Polsce i krajach sowieckiego „obozu socjalistycznego”. Wielopostaciowy model zaś jest absolutnie konieczny, bo przecież z różnymi typami społeczeństw mamy do czynienia, niezależnie od tego, jak dalece posługują się elementami wspólnej tożsamości. Kryzys w Europie wcale nie musi być przeszkodą dla rozwoju sytuacji w arabskich społeczeństwach Północnej Afryki: pomoc będzie musiała bowiem w znacznie większym stopniu dotyczyć dostarczenia wzorców i wspierania tylko odpowiedzialnych i racjonalnych działań; nade wszystko potrzebne jest takie wsparcie, również finansowe, które miało by spowodować, by rodzące się do życia obywatelskiego społeczeństwa stanęły na własnych nogach, nie zaś oparły się na dotacjach, kredytach i funduszach pomocowych, które tak efektywnie były wykorzystywane wcześniej do budowania arabskich satrapii.