Zaczynamy „rzygać polityką”. Potrzebujemy wytchnienia, dystansu i wypoczynku. Po prostu prawa, aby choć raz jeden nie musieć odnosić się do gróźb Ziobry, upstrzonych przedpotopowymi „mądrościami” wywiadów Kaczyńskiego, werbalnej przemocy Terleckiego, dyzmowania Obajtka czy tęskniącej za błyskiem intelektu myśli Suskiego. No, ileż można?
Młodsi czytelnicy zapewne nie pamiętają. Kiedyś było coś takiego, jak „sezony ogórkowe” w polskiej polityce. Człowiek mógł w efekcie, w swych latach licealnych czy studenckich, zapomnieć o wszystkich tych AWS-ach, SLD-ach, Uniach Wolności czy Zjednoczeniach Chrześcijańsko-Narodowych i oddać się beztrosce lata, pójść nad jezioro, na koncert, w końcu: na kilka głębszych. Odbywało się to bez większego stresu o to, czy ktoś „pilnuje Polski”. Nie było w zasadzie Internetu (na pewno nie w wersji przenośnej na smartfonie), nie było telewizji informacyjnych nadających 24 godziny na dobę. Na wieści o kolejnej głupocie rodem z polskiej polityki czekało się co najmniej do „Teleexpressu”, a niekiedy nawet do wieczornych wiadomości. W miesiącach letnich najlepsze było jednak to, że politycy zwykle nic nie mówili i nic nie robili.
*
Dziś niestety są co prawda jeszcze ogórki sezonowe, ale nie ma już sezonów ogórkowych. Polityka toczy się nieustannie. Wystarczy na pół doby wyjść z mediów społecznościowych, aby następnie przez wiele minut – scrollujac ten horror – dumać nad idiotyzmami, które są tam z konieczności raportowane (lub generowane). W efekcie polityka już dawno przestała się komukolwiek wydawać intelektualną rozrywką lub wyzwaniem podejmowanym w celu lepszego rozumienia świata ludzi. To wynika nie tylko z jakościowego upadku poziomu debaty publicznej, gdzie przeszliśmy całą tą drogę od Geremka i Mazowieckiego do Kukiza i Mejzy (tak, dzisiaj Andrzej Lepper wydaje się być etapem jakoś tam pośrednim). To wynika również z intensywności zaangażowania, jakie wymagane jest od każdej i każdego, która/y w sprawach polskiej polityki chce być biegła/y, chce pozostać na bieżąco. Oderwanie się na urlopowe 7 dni (o 14 nie wspominając) od wiadomości grozi trudnym do odrobienia wyobcowaniem z tej politycznej bańki komentariatu. Od iluś tam lat czujemy się w efekcie zmuszeni „się interesować”, a polityka stała się dla nas udręką – w inny sposób, ale w nie mniejszym stopniu niż dla tzw. zwykłego, apolitycznego obywatela, który od zawsze od polityki oczekiwał jedynie pozostawienia go w świętym spokoju.
**
W Polsce dodatkowym czynnikiem, obok głupoty i intensywności polityki, który przykuwa nas na stałe do śledzenia wydarzeń w najdrobniejszych szczegółach, są oczywiście realia pisowskiej próby zmiany ustroju z liberalnej demokracji na swoisty nowoczesny autorytaryzm populistyczny oparty na fasadzie plebiscytowej quasi-demokracji. Ponieważ czujemy, że ostatecznym skutkiem tych przemian (jeśli okażą się skuteczne) byłoby zbudowanie ustroju pozbawionego gwarancji praw i wolności indywidualnych, układu skrojonego pod zapewnianie korzyści uprzywilejowanej klice partii rządzącej i jej klientów oraz polexit faktyczny lub nieformalny ze wszystkimi nieuniknionym konsekwencjami geopolitycznymi, to tym bardziej czujemy potrzebę, aby jeszcze silniej się w politykę angażować: działać w partiach demokratycznej opozycji, wychodzić na ulicę w obronie konstytucji czy praw obywatelki i obywatela, pisać teksty objaśniające opinii publicznej te zagrożenia i modelować narrację poprzez produkowanie tej samej masy wpisów w mediach społecznościowych, która jest tak męcząca przez sam fakt jej istnienia.
***
Po kilku latach tego wzmożonego zaangażowania (a mamy już za sobą takich 7 lat) przychodzi nieuchronnie wypalenie. Tak, zaczynamy „rzygać polityką”. Potrzebujemy wytchnienia, dystansu i wypoczynku. Po prostu prawa, aby choć raz jeden nie musieć odnosić się do gróźb Ziobry, upstrzonych przedpotopowymi „mądrościami” wywiadów Kaczyńskiego, werbalnej przemocy Terleckiego, dyzmowania Obajtka czy tęskniącej za błyskiem intelektu myśli Suskiego. No, ileż można? Ileż można reagować ciągle znowu na z grubsza ten sam szajs? Jak to możliwe, że istnieje ktokolwiek jeszcze, kto potrzebuje wskazania palcem, aby zobaczył te wszystkie kłamstwa, pazerności, nieudolności i zwyczajnie złe zamiary? Toż to przywołuje na myśl pracę Syzyfa, który jednak nie wtacza na górę tylko głazu, a tacha tam całą stajnię Augiasza i nawet jeśli ją tam dotacha, to będzie jeszcze musiał w niej uprzątnąć.
****
Frustracje są z roku na rok zresztą coraz większe. Bo z jednej strony widzimy, że nie wystarczą im dwie kadencje, aby autorytaryzm wprowadzić, a nam wszystkim zamknąć usta. Daleko polskim realiom do modelu „wolności mediów” w krainie Wowy Putina. Zatem, z jednej strony, dostajemy kopa motywacyjnego, że nadal jest sens walczyć, bo być może polskich autokratów łączy z polskimi demokratami ta sama, typowo polska cecha: nieskuteczność w realizacji politycznych programów i projektów, ten przeuroczy jakośtobędzizm, ta wiara w prowizorkę. I tak, jak poprzednikom wiele rzeczy się nie udawało, bo a to może nie trzeba się było przykładać do napisania ustawy czy zrobienia przetargu, tak może autorytaryzm się nie uda, bo autokraci uznają, że osiągną cel, z wolnymi mediami i niezawisłymi sędziami walcząc tylko na pół gwizdka? Z drugiej strony jednak ten entuzjazm zaraz opada, bo przecież widzimy, że pomimo tej autokratycznej nieudolności, wyniki poparcia obywateli dla partii władzy zastygły niczym wykute w kamieniu. Przez lata pisowcy zbudowali sobie swoisty immunitet i skutki kolejnych afer korupcyjnych, czy kampanii hejterskich, czy oczywistych nadużyć władzy, czy prześladowań ludzi uznanych przez nich za przeciwników ich reżimu, czy skandalicznych treści publikowanych przez ich media, się ich po prostu nie imają. Przybrali interesującą strategię. Zamiast histerycznie ukrywać swoje grzechy, przyzwyczaili swoich wyborców, że „też kradną”.
*****
Ale skoro kradną wszyscy, to co z tego? To chyba jasne, że katolicko-narodowy wyborca będzie wolał być okradany przez narodowego katolika niż przez liberała czy lewactwo! On na myśl najdrobniejszego naruszenia jego komfortu emocjonalnego przez jakieś liberalno-lewicowe rządy, nie tylko pozwoli się narodowemu katolikowi okradać. On będzie mu nawet wdzięczny za to, że ten go okrada i chroni przed okradaniem przez innych! Prawdziwy Polak-katolik pozwala się okradać tylko innym Polakom-katolikom! Zaś misją prawdziwego przywódcy narodowo-katolickiego jest okradać narodowych katolików tak solidnie, aby nigdy żaden liberał czy lewicowiec ich okradać się nie ważył. Jakże więc jakakolwiek afera z udziałem polityka PiS może stać się „gamechangerem”? One już na nikim nie robią wrażenia. To tylko odhaczanie kolejnych zdarzeń. Czy spodziewałem się, że PiS inwigiluje przeciwników Pegasusem? Jasne. To teraz wiem, że inwigiluje. Czy zakładałem, że żona tego polityka dostanie posadę z pensją rzędu 20.000 zł w spółce skarbu państwa? No raczej. To teraz wiem, że dostała. Czy mogłem sobie wyobrazić, że policja będzie manipulować dowodami, a funkcjonariusze służb rządowych będą składać fałszywe zeznania, aby oddalić winę za wypadek w Oświęcimiu od kierowcy premier Szydło, a wrobić faceta z seicento? Nie inaczej. To teraz wiem… Czy widnokrąg mojej wyobraźni przekraczała wizja ministra Dworczyka dyktującego Julii P. harmonogram wokandy tzw. Trybunału konstytucyjnego?… Łapiecie już?
***** *
Przyzwyczailiśmy się do życia w takich realiach. Wszystkie te zdarzenia są teoretycznie tak wielkim skandalem, że w normalnych światach i w normalnych epokach rządy by się po nich podawały do dymisji, prezydenci by rezygnowali, a pojedyncze kariery polityczne odchodziłyby do historii. Tymczasem w Polsce mamy pełne odrętwienie. Znieczulicę. Ujawniono już tak wiele tak szokujących faktów, że trudno jeszcze na kimkolwiek zrobić jakieś wrażenie. Zaczynam wątpić w to, że sytuacja uległaby zmianie, nawet gdyby któryś z liderów PiS zastrzelił protestującego obywatela na ulicy miasta stołecznego, inny okazał się pedofilem, a jeszcze inny przejechał ciężarną zakonnicę na przejściu dla pieszych.
***** **
Tak zwani zwykli ludzie po prostu robią to, przed czymś kiedyś ostrzegał Kisielewski. Dostrzegłszy, że są w dupie, się w niej urządzają. I są w tej dupie zasadniczo szczęśliwi. Wiedzą, że dupa nie jest pięciogwiazdkowym hotelem ze spa. Ale mocno trzymają się myśli, że może nie będzie aż tak źle?! Czasem zaciśnie się zęby. Czasem nazbiera chrustu. Czasem zje się mniej, albo pójdzie znienacka na obiad do znajomego. Czasem odwiedzi się „pokój do wypłakania się”. Czasem nawet wyrobi sobie kartę lojalnościową Orlenu, albo obejrzy „Sylwester marzeń” w TVP.
***** ***
Cała nadzieja na przerwanie tego ciągu zdarzeń, na przykład przy okazji przyszłorocznych wyborów parlamentarnych, zasadza się jednak na tym, że tej postawie ulegnie jak najmniej z nas. Kto – zmęczony całym tym zgiełkiem polityki – dla uspokojenia sumienia zacznie wmawiać sobie, że może destrukcja liberalnej demokracji osiągnęła swój kres, że oni może dalej się już nie posuną, ten stanie się ową przysłowiową żabą z coraz bardziej gorącego kotła, która nie zauważa momentu własnego ugotowania. W takim procesie zmiany ustrojowej, który nie zasadza się na jednym, spektakularnym akcie np. rewolty, przewrotu, zamachu stanu czy uchwalenia nowej konstytucji, a jest oparty na tysiącu drobnych zmian w różnych, w mniej i bardziej newralgicznych obszarach konstrukcji państwa, trudno jest określić, gdzie leży ten point of no return. Z tego swoją potęgę czerpią współcześni autokraci, którzy niemal do końca realizacji swojego projektu ustrojowego mają jakieś tam podstawy twierdzić, że przecież demokracja nie została zniesiona. 10 lat temu w Rosji był zbudowany już solidny autorytaryzm, ale jeszcze organizowano wybory z udziałem partii opozycji, na Placu Błotnym mogły odbyć się manifestacje antyprezydenckie, organizacje pozarządowe działały może w strachu, ale mając sporo swobody, a media niezależne były częścią informacyjnego krajobrazu. W tamtym czasie nadal wielu polityków na Zachodzie uznawało Rosję za kraj demokratyczny, który ma „pewien problem z przejrzystością procesu wyborczego”. Jaka jest Rosja dzisiaj, już każdy widzi.
Putin ugotował w pewnym momencie rosyjską żabę. Nawet dziś trudno orzec, kiedy dokładnie. W Polsce to się nie uda tylko o tyle, o ile obywatele w końcu powiedzą „basta”. Żaden autokrata tego świata nie zatrzyma bowiem procesu zagarniania przez siebie państwa, wykazując się aktem dobrej woli. Nie taka jest logika procesu przechodzenia do autokratyzmu.
Relaks jest człowiekowi potrzebny, zwłaszcza w okresie letnim. To zrozumiałe. Ale ograniczmy się do zaczerpnięcia sił przez kilka krótkich chwil, a potem wróćmy na front naszych różnorakich, społeczno-politycznych aktywizmów. I stańmy do boju, zanim ugotuje się polska żaba. Na razie bowiem wydaje się, że mogłaby jeszcze wyskoczyć z garnka, choć woda jest już mocno ciepła.
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: www.igrzyskawolnosci.pl
