Media obiegła kuriozalna na pozór scena, w której Ziobro wręcza Reyndersowi „prezent” w postaci oprawionej fotografii zgliszcz zburzonej w toku II wojny światowej Warszawy. Zniszczenie naszej stolicy wskutek okupacji hitlerowskiej w pierwszej połowie XX wieku okazało się najwyraźniej jednym z argumentów polskiego rządu w dyskusji o stanie i przyszłości praworządności w Polsce w wieku XXI.
To była intrygująca scena. Podczas swojej wizyty w Warszawie, unijny komisarz ds. sprawiedliwości Didier Reynders spotkał się w ministerstwie z szefem polskiego resortu sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą. Tematem rozmowy była naturalnie likwidacja państwa prawnego w Polsce i przyszłe plany rządu i ministra, aby w dalszym ciągu dusić niezależność sądownictwa. Media obiegła jednak kuriozalna na pozór scena, w której Ziobro wręcza Reyndersowi „prezent” w postaci oprawionej fotografii zgliszcz zburzonej w toku II wojny światowej Warszawy. Zniszczenie naszej stolicy wskutek okupacji hitlerowskiej w połowie XX wieku okazało się najwyraźniej jednym z argumentów polskiego rządu w dyskusji o stanie i przyszłości praworządności w Polsce w XXI w. Potwierdzało to nie tylko wręczenie komisarzowi zdjęcia warszawskich ruin, ale także niejedna wypowiedź Ziobry, premiera Mateusza Morawieckiego czy kilku europosłów PiS, że Europa i „Bruksela” nie mają prawa ingerować w realia ustrojowe współczesnej Polski przez wzgląd na to, jakie cierpienia Polskę spotkały w czasie wojennej zawieruchy 75 lat temu.
Wciśnięcie Reyndersowi w ręce obrazka warszawskich zgliszcz miałoby jeszcze jakiś sens, przynajmniej w typowo prawicowym toku rozumowania (gdzie potomek jest w oczywisty sposób odpowiedzialny za zbrodnie dziada i pradziada), gdyby komisarz był Niemcem (albo Austriakiem, tudzież może Włochem, albo – już nieco idąc dalej w las – Finem, Rumunem, Słowakiem czy Chorwatem). Reynders jest jednak Belgiem, a więc obywatelem kraju także najechanego i skrzywdzonego przez Trzecią Rzeszę, który także ma prawo opłakiwać swoje ofiary tamtych strasznych lat. Dlatego gest Ziobry wywołał (tak samo zresztą jak wiele innych zachowań przedstawicieli obecnych polskich władz) zdumienie wśród naszych zachodnioeuropejskich partnerów. Zdumienie i brak zrozumienia. W krajach zachodniej części kontynentu naprawdę nikt nie pojmuje, dlaczego (bezsprzeczny) fakt wielokrotnego skrzywdzenia naszego kraju na różnych zakrętach historii XIX i XX w. miałby w jakimikolwiek zakresie uprawniać obecny rząd w Warszawie do tworzenia ustroju, w którym polski obywatel zostałby „opiłowany” ze swoich, gwarantowanych w europejskim porządku prawnym, swobód. Nikt tam również nie dostrzega związku pomiędzy krzywdami zadanymi Polsce kiedyś a pretensjami polskiej władzy teraz, aby być zwolnioną z krytyki, kontroli czy konsekwencji naruszania traktatów międzynarodowych. Tego rodzaju pomost pomiędzy przeszłością a teraźniejszością jest tam niepojęty. Właśnie tutaj na linii Warszawa-Europa zachodnia tkwi podstawowa bariera komunikacyjna, która świadczy o cywilizacyjnej obcości, która albo zawsze była, ale uśpiona, albo teraz ulega wygenerowaniu wskutek realizacji w Polsce prawicowej wizji państwa i narodu.
Wieczna Polska
Klucz do zrozumienia natury tej niemocy komunikacyjnej odnajdujemy na kartach książki wybitnego historyka Timothy’ego Snydera Droga do niewolności. Autor tam właśnie, skupiając się na realiach Rosji putinowskiej, ale wskazując także na „zaraźliwy” charakter tego sposobu myślenia i ustawiając Polskę PiS w roli potencjalnej ofiary skażenia nim, formułuje rozróżnienie na politykę opartą na kategorii nieuchronności oraz na politykę opartą na kategorii wieczności. W tym układzie typowo zachodnia, liberalno-demokratyczna polityka opiera się na myśleniu o historii w kategoriach linearnego ciągu zdarzeń, w którym odpowiedzialność za teraźniejszość jest umiejscowiona w teraźniejszości właśnie i ewentualnie – w niektórych przypadkach ewidentnych związków przyczynowo-skutkowych – w przeszłości nieodległej. Dodatkowo, naturalny dla tego sposobu myślenia polityczno-historycznego optymizm spycha jego aktorów (niekiedy pochopnie i naiwnie, ale najczęściej zasadnie) w przekonanie o nieuchronności stopniowego postępu i polepszania się położenia społeczno-politycznego, zarówno w sensie poszerzania zakresu wolności, jak i uzyskiwania większego bezpieczeństwa geopolitycznego czy ekonomicznego dobrobytu. Oczywiście „koniec historii” Fukuyamy był podniesionym do poziomu radykalnego myśleniem w kategoriach nieuchronności.
Myślenie w kategoriach wieczności, na którym opiera swoją narrację o historii, teraźniejszości, przyszłości, naturze, powinnościach, misji, uprawnieniach i interesach Rosji Władimir Putin, jest przeciwieństwem tamtego optymizmu. Ten sposób rozumowania odrzuca linearną wizję dziejów i zastępuje ją kołowym cyklem, w którym te same zdarzenia powracają nieuchronnie cały czas i pozostają aktualne. Co więcej, jak pisze Snyder, „Wieczność stawia jeden naród w centrum cyklicznie powracającej historii męczeństwa. Czas nie jest już linią prowadzącą w przyszłość, lecz okręgiem przynoszącym bez końca te same zagrożenia z przeszłości. (…) wszyscy wiemy, że wróg nadejdzie bez względu na to, co uczynimy. (…) Postęp ustępuje miejsca katastrofie”[1].
Dla polityki wieczności typowe jest prowokowanie konfliktów i kryzysów, a następnie manipulowanie emocjami obywateli. Mają oni na przemian odczuwać euforię i dumę („Coraz grubsze portfele Polaków!”, „Polski cud gospodarczy obecnie przyćmiewa cud w RFN po wojnie!”), oburzenie („Totalna opozycja po stronie Niemców”, „für Deutschland”) i strach (przed „ideologią LGBT” albo uchodźcami z innych kręgów kulturowych). Na tym tle rysowany jest obraz własnej wspólnoty, której cechami naczelnymi są niewinność i męczeństwo. Agresja ideologiczna przychodzi ze strony „przegnitego Zachodu”, który zwłaszcza poprzez „promocję homoseksualizmu” (iście freudowskie jest centralne miejsce w palecie zagrożeń przypisywane elementowi seksualnemu – strach przez kulturową penetracją „tradycyjnego ładu narodowego” przez zachodni liberalizm/libertynizm zostaje, niczym w soczewce, zobrazowany za pomocą podświadomego przerażenia heteronormatywnego samca przed penetracją ze strony mężczyzny) usiłuje dokonać zamachu na kulturę „ojców”. W efekcie, już w polskiej wersji, napływanie liberalnych treści do debaty i zmiana modelu zachowań młodych Polaków zostają uznane za nową formę Kulturkampfu, albo swoistą germanizację. Historia zatacza koło.
W takim układzie idee praworządności, reform czy w ogóle cały ustrój liberalno-demokratyczny zostaje przedstawiony jako obca naleciałość, z której naród – dygoczący o swoją niewinność i „czystość” – musi się oswobodzić. W każdym przypadku musi zostać podtrzymane przekonanie, że niewinność jest po naszej stronie. Nigdy więc nie ma legitymizacji dla narracji, iż dyskryminacja i homofobia mogą krzywdzić polskich obywateli. Krzywdą jest natomiast presja na zmiany prawne na ich korzyść, które stanowiąc np. „promocję homoseksualizmu” i przyczyniają się do deprawacji polskich dzieci w ich niewinności. W rosyjskiej wersji wieczności Rosja zawsze odnosi w końcu szlachetne zwycięstwo nad zepsutym Zachodem, zatem obrona jej niewinności uzasadnia przemoc. W wersji polskiej wieczność stawia nasz kraj na miejscu niewinnej i skrzywdzonej przez silniejszych ofiary, której klęski zawsze są zwycięstwami moralnymi, i która w efekcie na stałe uzyskuje pozycję moralnej wyższości i ma tytuł, aby wszystkich swoich antagonistów i krytyków ryczałtowo oskarżać o niewypowiedziane pragnienie ponownego skrzywdzenia Polski.
Polityka z pozycji zasługującej na litość ofiary
W dyskusji z Europą o współczesny rozkład praworządności i ustrojowe przemiany w kierunku autorytarnym polska prawica podnosi więc niezliczone argumenty bez związku z meritum, ale nawiązujące do wieczności Polski. Zachód powinien poniechać wszelkiej krytyki Warszawy, bo Polska doświadczyła niemieckiej okupacji hitlerowskiej w wyjątkowo okrutnej formie, bo wymordowano ponad 6 milionów polskich obywateli i dokonano straszliwych zniszczeń, a inne państwa zachodniej Europy nie zrobiły wiele, aby nam wtedy pomóc. Zachód nie powinien kontrolować i analizować zmian w polskich sądach, bo polscy oficerowie zostali wymordowani w Katyniu, a Zachód i tak nadal zmuszał nas do sojuszu z ZSRR. Europa powinna być wdzięczna i nie wypowiadać się o działalności polskiej prokuratury, bo w 1920 r. została uratowana przez Polskę przez nawałą bolszewicką. Europa powinna wypłacać nam środki z Funduszu Odbudowy, bo dokonała zaborów naszego kraju i skazała nas na prawie 130 lat cierpień pod obcą władzą. Nie wolno jest sankcjonować polskich gmin za ustanowienie „stref wolnych od LGBT”, bo to forma obrony przed germanizacją i nowym Kulturkampfem, poza tym to my byliśmy „krajem bez stosów”. Polska powinna mieć prawo dowolnie korzystać z kopalni w Turowie, gdyż przez wieki stanowiła przedmurze chrześcijaństwa. Lex TVN nie powinien budzić żadnych protestów, bo jest podobny do ustaw w krajach zachodnich i mamy tutaj w zasadzie realizację hasła „za wolność naszą i waszą”. Na tematy ustrojowe nie powinien nas w Europie nikt pouczać, bo to nasza konstytucja 3 maja jest na kontynencie najstarsza, mamy długie tradycje kultury prawnej i konstytucjonalizmu, dłuższe niż Francja, Wielka Brytania i Belgia, o Holandii, Niemczech, Austrii czy Hiszpanii nawet nie wspominając. Mamy prawo ignorować wyroki TSUE i nie płacić kar, bo zdradzono nas w Jałcie i nie uratowano nas w obliczu blitzkriegu. Nawet krzywdy i zasługi tak dawne jak wojny z Krzyżakami, potop szwedzki czy odsiecz wiedeńska stawiają nas w pozycji moralnie lepszej od naszych krytyków z Zachodu i winny im skutecznie zamykać usta i paraliżować ich procedury.
Te wszystkie argumenty obowiązują wszystkich krytyków i naszych współczesnych krzywdzicieli, ze wszystkich państw Zachodu. Jednak oczywiście najbardziej niedopuszczalna jest krytyka Polski dochodząca z Niemiec, ona budzi potrójną furię. W relacjach z Polską współczesne Niemcy, przecież w ujęciu wieczności już na zawsze upośledzone we wszystkich swoich działaniach winą za II wojnę światową, muszą w sposób stały przyjąć pozę strony wiecznie przepraszającej. Żadne spotkanie dwustronne i żadne rozmowy o bieżącej agendzie nie mogą się odbyć bez rytualnego ukorzenia się Niemców za zbrodnie III Rzeszy. To obowiązuje dzisiaj, ale tak samo będzie oczekiwane także w roku 2121. Wieczna wina pociąga za sobą wieczne zobowiązania wobec Polski – Niemcy winne nie tylko nie dołączać do chóru krytyków obecnych polskich zmian ustrojowych, ale także ich „psim obowiązkiem” jest bronić rządu w Warszawie przed Holendrami czy Duńczykami, szukanie „kompromisu” pomiędzy demokracjami a autorytaryzmem, ułożenie modus vivendi, w którym Polska będzie mogła dowolnie zmieniać realia nad Wisłą bez uszczerbku finansowego w zakresie korzystania z funduszy unijnych. W myśleniu opartym na wieczności – gdzie ideowe realia współczesne są pozbawione znaczenia – furię budzi demokratyczny, na wskroś antyfaszystowski polityk niemiecki np. z partii Zielonych, który domaga się od Warszawy zmiany kursu politycznego, zaś zupełnie żadnej reakcji nie wywołuje niemiecki polityk skrajnie prawicowy, który co prawda wybiela Hitlera i obwinia II RP winą za wybuch II wojny światowej, lecz równocześnie wyraża „podziw” wobec polityki obecnego rządu PiS.
Nasi przodkowie, czyli my
Wieczność decyduje też o wizji nas samych, którą się nam proponuje. Nasza teraźniejszość nieustannie skrzeczy. Nawet abstrahując od ustrojowego kryzysu Polski, doświadczamy obecnie wielu nieprzyjemności, gdy analizujemy nasze własne postępowanie i jego skutki. Fatalnie poradziliśmy sobie z pandemią, bardzo wielu z nas nie chce się szczepić, więc zgonów jest więcej niż prawie gdziekolwiek indziej, nasza ochrona zdrowia jest niedoinwestowana, szkoła działa w logice sprzed 40 lat, w życiu publicznym roi się od ludzi skupionych na własnym interesie, Kościół zawodzi moralnie i intelektualnie, emocje i wzajemna nienawiść polsko-polska sięgają zenitu, bezczynnie patrzymy jak inflacja zżera nasze oszczędności, nie myślimy o tragedii uchodźców, tylko o spokoju własnego zapiecka.
Budowanie własnej tożsamości na tych filarach nie może być popularne. Dlatego myślenie w kategoriach wieczności jest tak atrakcyjne. Obojętnie jakich klęsk byśmy nie ponosili dzisiaj, jako wspólnota i indywidualnie, to i tak jesteśmy gigantami siłą dorobku przeszłych pokoleń. Ten dorobek jest nasz, a my jesteśmy tożsami z naszymi przodkami. To my nadal bohatersko oddajemy życie w Powstaniu Warszawskim i – równocześnie – we wszystkich powstaniach niepodległościowych XVII i XIX w. To my tworzymy jedyne w swoim rodzaju w skali Europy okupowanej Polskie Państwo Podziemne. Nie jest możliwe, abyśmy sprzeniewierzali się wartościom Europy, bo to wśród nas nie ma żadnych „Quislingów”. To my się poświęcamy za innych, bo to nas jest najwięcej w gronie Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. To my jesteśmy heroiczni jako „żołnierze wyklęci”. Czasami przegrywamy pod naporem przeważającej siły, ale zawsze słuszność jest po naszej stronie. I zawsze jesteśmy niewinni. Zbrodnie popełniają tylko inni. Skoro tak, to jasnym jest, że zarzuty wobec naszego rządu w sprawie praworządności są fałszywe. Przecież to rząd Polski, a więc jest niewinny.
Którędy droga?
Polska i Rosja mają inną historię – przede wszystkim Rosja należała przez większość swoich dziejów do zaborczych mocarstw, które wyspecjalizowały się w skutecznym biciu słabszych. Polska zaś mocarstwem szybko być przestała i stała się jednym z tych bitych państw i narodów. Treść ich i naszej wieczności musi więc być inna u punktu wyjścia, ale prowadzi do tych samych pretensji narracyjnych: posiadania racji, moralnej wyższości, niewinności i prawa do immunitetu od krytyki. Rosyjska wieczność ma dać Kremlowi tytuł do stosowania przemocy. Polska wieczność krzyczy światu: „Już dość mnie krzywd uczyniliście, moja suwerenność nad moim ludem musi więc teraz być totalna”.
Wspólna obu wiecznościom jest narracja o „zgniłym Zachodzie”, łączy je przede wszystkim wrogość do liberalizmu i do demokracji. Przy czym odrzucenie demokracji nie tyle ujawnia się negacją zasadności rytuałów wyborczych – te zawsze będą się odbywać – co niechęcią wobec wolnej deliberacji, obecności w dyskusji głosów wyrażających różne poglądy i interesy. Krytyka rządu z wewnątrz jest bowiem również formą agresji na Polskę, także rozbudza demony polskiej wieczności. To dlatego Polacy odnawiający prawa rządowi do podejmowania dowolnych arbitralnych działań w systemie prawa stają się „targowicą”, albo kolaborantami z obcymi, którym – jak wtedy – należy np. golić głowy lub skazywać ich na śmierć „w imieniu Polski Podziemnej”.
Polską i rosyjską wieczność łączy strach przed seksem, zwłaszcza homoseksualnym. To nie pruderia, tylko precyzyjnie użyty chwyt symboliczny, mający na celu wzbudzenie w lojalnych wobec rządu „prawdziwych mężczyznach” wstrętu wobec „zachodniego wroga” i strachu przed odzierającą z męskości penetracją, która jest znakiem penetracji „tradycyjnej” kultury przez zdegenerowaną współczesność. Rodzina, wiara, przywiązanie do ojczyzny – to wszystko logiczne elementy myślenia opartego na wieczności, gdzie sztafeta pokoleń zostaje zamazana na rzecz ich duchowego, równoczesnego współistnienia. Uzupełnia to wizja człowieka narodowego, pełnego poczucia własnego honoru i dumy, człowieka silnego, który gardzi przejawami słabości. Którego deficyty tożsamości potrzebne do budowy takiego samorozumienia uzupełnia wzorzec z przeszłości, będącej przecież teraźniejszością.
Kilka tygodni temu Putin skierował do środowisk prawicowych w państwach Europy ideologiczną ofertę pod hasłem „rozsądnego konserwatyzmu”. Podejmowanie analizy jego przemówienia i usiłowanie odczytania podobieństw i różnic pomiędzy tym programem a konserwatyzmem zachodnioeuropejskim, współczesnym bądź wywodzącym się tej czy innej epoki historycznej, nie ma większego sensu. Oferta Putina zasadza się na odrzuceniu optymizmu myślenia o historii w sposób linearny, jako o motorze postępu, i przyjęcia politycznej historiozofii dziejów jako „wieczności”. Z ich niemożliwymi do rozwikłania konfliktami, z niezmiennymi strefami wpływów i ideą „koncertu mocarstw”.
Jak się niestety wydaje, w przypadku polskiej prawicy ziarna Putina spadają właśnie na żyzny grunt.
[1] T. Snyder, Droga do niewolności, Znak Horyzont, Kraków 2019, s. 18.