Wczorajsza gala wręczenia nagrody człowieka roku tygodnika „Wprost” do zwykłego w takich sytuacjach rytuału autopromocji pisma i nagradzanego dołożyła nieoczekiwany akcent. Wydawało się, że nic nie jest w stanie „przykryć” Donalda Tuska. Bardziej jednak niż to co się dzieje na scenie liczyło się to, kogo na niej nie ma. Nastrój na sali był nastrojem oczekiwania – czy i jak wytłumaczą nagłe odejście, czy raczej zwolnienie Tomasza Lisa z funkcji naczelnego.
Jednak ani prowadzący galę ani wydawca Michał Lisiecki, ani przedstawiony po prostu jako redaktor naczelny „Wprost” (nawet nie „nowy redaktor naczelny”) Michał Kobosko nie zająknęli się na ten temat. Dopiero występujący w panelu z Balcerowiczem i Wituckim o (jak mi się wydaje) najważniejszych wydarzeniach ostatniego 20 lecia (połączonym oczywiście ze znów standardowym zestawem na takie okazje „za co kochamy >>Wprost<<„) Aleksander Kwaśniewski zwrócił uwagę na „wielkiego nieobecnego”. Donald Tusk zebrał największe brawa kiedy zauważył, że kogoś na tej scenie brakuje, ale że postara się go godnie zastąpić, występując z pluszowym liskiem (na zakończenie stwierdzając „Lisa zabieram ze sobą”).
Wprawdzie w domu powieszonego nie rozmawia się o sznurze, jednak nierozładowanie atmosfery przez choćby aluzję do całej sytuacji, udawanie jakby nic się nie stało, jakby ktoś taki jak Tomasz Lis się nigdy przez „Wprost” nie przewinął i to w sytuacji kiedy nie było żadnych wcześniejszych zapowiedzi było fatalnym posunięciem, ponieważ odwracało uwagę od samej imprezy (oczekiwanie kiedy „o tym” powiedzą) i było zwyczajnie nieeleganckie.
Lis jako gwiazda skupiająca na sobie uwagę jest nie do zastąpienia, zwłaszcza dopóki ma swój program telewizyjny. Z drugiej strony od dawna mówiło się o konflikcie na linii wydawca – naczelny, a kiedy Lis założył własny projekt internetowy kolizja wydawała się nieunikniona, w końcu to bezpośrednia konkurencja dla wprost 24, niewątpliwie był to akt nielojalności wobec „Wprostu”, nawet czołówka dziennikarzy pracujących w gazecie dowiedziała się podobno o sprawie z press.pl.
Z samej imprezy poza „dziurą po Lisie” zapamiętamy nawet jeśli banalny to sympatyczny dobór hitów („Ważne są dni, których jeszcze nie znamy”, „Kiedy byłem małym chłopcem”, „Kocham wolność”) wybranych dla premiera podobno przez jego żonę Małgorzatę, słabe choć smaczne drinki i atmosferę niespełnienia, która chyba udzieliła się całej publiczności.