Marcin Święcicki
Wielki plac budowy – początki mojej prezydentury. Wspomnienia
Dwa tygodnie przed posiedzeniem rady gminy Warszawa-Centrum, na której miano wybrać nowego prezydenta Warszawy, pierwszy demokratycznie wybrany prezydent stolicy, Stanisław Wyganowski, który właśnie zakończył swoją kadencję, zaprosił mnie do swego niezbyt dużego ale pełnego antyków, obrazów i różnych pamiątek mieszkania przy Alei Niepodległości. Prezydenta poznałem rok wcześniej, kiedy jako vice-przewodniczący warszawskiej struktury Unii Demokratycznej wręczałem mu nasze stanowisko w sprawie utworzenia metropolitalnego ustroju Warszawy. Projekt podziału Warszawy na ścisłe centrum i wianuszek 10 samodzielnych gmin oraz Zarząd ogólnowarszawski o stosunkowo skromnych kompetencjach popieraliśmy jako najlepiej służący wyzwoleniu lokalnej energii i odpowiedzialności. Przypuszczam, że właśnie Stanisław Wyganowski zasugerował Bronisławowi Geremkowi moją osobę na swego następcę. Teraz chciał mi zrobić briefing na temat najistotniejszych spraw stolicy, abym, jeśli zostanę wybrany, nie zawiódł jego oczekiwań.
Dwa szczegóły utkwiły mi w pamięci z tego spotkania. Kiedy dyskutowaliśmy o najpilniejszych zadaniach dla miasta, Andrzej Lubiatowski, niezależny i pełen oryginalnych pomysłów urbanista, który też uczestniczył w naszej rozmowie, nalegał, abym w czasie wystąpienia przed radą gminy centrum zapowiedział budowę nowych mostów przez Wisłę i to nie jednego ale od razu dwóch. Nie znając dokładnie sytuacji finansowej miasta bałem się zbyt wiele obiecywać, ale w końcu uległem, bo że nowe przeprawy przez Wisłę są potrzebne, nie miałem żadnych wątpliwości. Pani Elżbieta Wyganowska tylko raz włączyła się do naszej rozmowy przestrzegając mnie następującymi słowami: „A prasy, Panie Marcinie, to niech Pan nie czyta.” Była to aluzja do tabloidów, które nękały co jakiś czas jej męża sensacjami w stylu: ”Do jakiej to mafii taksówkowej należy prezydent miasta”.
Wybór prezydenta nie był prosty, bo wymagał obecności kwalifikowanej większości 3/5 składu rady gminy Centrum w czasie głosowania. Burmistrz gminy Centrum z mocy nowej ustawy stawał się jednocześnie prezydentem miasta, który przewodniczył zarządowi Warszawy. Było kilku kandydatów przede mną, ale zwykle jedna połowa rady opuszczała salę obrad i nie udawało się dokonać prawomocnego wyboru. Mijał czwarty miesiąc od wyborów rad samorządowych, a Warszawa nie miała zarządu, największa w Polsce gmina Centrum istniała tylko na papierze, budżet, sklecony przez władze państwowe, miał charakter prowizoryczny. Miastu groziło narzucenie komisarza rządowego. W tej sytuacji Bronisław Geremek, jeden z historycznych przywódców Solidarności, zdecydował się na zawiązanie koalicji postsolidarnościowej Unii Wolności z postkomunistyczną socjaldemokracją, co było pierwszym takim przypadkiem w skali kraju i to od razu w samej stolicy. Doprowadziło to nawet do opuszczenie klubu Unii Wolności przez kilku osób z konserwatywnej partii Aleksandra Halla, którzy jednakże obiecali, że chociaż są przeciw takiej koalicji, to w głosowaniu wezmą udział i słowa dotrzymali.
3 listopada 1994 roku zostałem głową ostatniego, obok Berlina, wielkiego miasta w Europie, które dysponowało olbrzymimi wolnymi terenami budowlanymi w samym centrum. Za czasów mego poprzednika powstał ogólny plan miasta Warszawy, sprywatyzowano całą masę przedsiębiorstw miejskich, rozpoczęto promocję Warszawy, przeprowadzono wielki międzynarodowy konkurs na ścisłe centrum stolicy. Wiele rzeczy dokonano, tym niemniej Prezydent Stanisław Wyganowski skarżył się, że inwestorzy krążą nad miastem, ale w nim nie lądują. Do 1994 roku burmistrzowie gmin współtworzących centrum sami sobie byli sterem, żeglarzem, okrętem. Podlegali pod swoje rady i prezydent nie miał możliwości władczego oddziaływania na nich. Tak się złożyło, iż burmistrz Śródmieścia, człowiek kryształowej uczciwości, wręcz bał się spotykać z inwestorami. Nic dziwnego, że w takiej atmosferze urzędnicy raczej piętrzyli trudności przed prywatnymi inwestorami, aniżeli pomagali je usuwać. Wprowadzona od nowej kadencji samorządu lokalnego w 1994 roku unia personalna prezydenta miasta i burmistrza gminy Centrum pozwalała usunąć rozbieżności pojmowania interesów miasta i gminy centralnej.
W czasie swojej prezydentury natychmiast przystąpiłem do współpracy z inwestorami z kraju i zagranicy.
W opracowanych na początku kadencji dokumencie programowym ,,7 priorytetów warszawskiej polityki” przedstawiłem wizję Warszawy jako miasta o znaczeniu ponadregionalnym, metropolii w nowej Europie Centralnej. Jednym z priorytetów było wielkomiejskie przekształcenie centrum miasta i szerokie otwarcie na inwestycje prywatne.
Bardzo szybko zaczęli się zgłaszać do mnie, jako do ostatniej deski ratunku, deweloperzy z gotowymi projektami, które utknęły w biurokratycznym oporze. Okazało się, że bez większych problemów można było odblokować szereg przygotowanych inwestycji, w tym odbudowę Pałacu Jabłonowskich czyli d. ratusza Warszawy na pl. Teatralnym, rozpocząć budowę imponującego Warszawskiego Centrum Finansowego u zbiegu Em. Plater i Świętokrzyskiej, dokończyć zabudowę wschodniej pierzei Pl. Trzech Krzyży (tzw. Holand Park).
Stolica stała się jednym z największych placów budowy w Europie. Budowano więcej niż we wszystkich pozostałych miastach Polski razem wziętych. Powstały nowoczesne biurowce, centra handlowe, sklepy, budynki użytkowe, w tym m.in. wieżowce, Ilmet na pl. ONZ, DAEWOO na Woli, Reform Plaza przy Al. Jerozolimskich, Fim Tower, liczne mniejsze centra businessowe wkomponowane w istniejącą zabudowę: Aktyn, Sienna, Kaskada, Norway House, Roma Office Center, Saski Business Park, pierwsze cztery części kompleksu firmy Skanska wzdłuż Jana Pawła II: Atrium, oraz Atrium: Plaza, Centrum i Tower. Oddano do użytku hotel Sharaton. Wielkie kompleksy biurowe powstały w miejscach upadających przedsiębiorstw przemysłowych na Służewcu, Woli i Bemowie. Pionierem zabudowy Służewca był Zbigniew Niemczycki. Zgłosił się do mnie z projektem średniej wielkości biurowca Curtis Plaza ulokowanym pośród złomowiska bankrutujących przedsiębiorstw socjalistycznych, dzielnicy obskurnych składów i ruin. Jedynymi zaletami tej lokalizacji była niska cena gruntów i stosunkowo nieduża odległość od lotniska. Wydawało mi się, że może być przedwcześnie na awangardowe budownictwo w tym rejonie, skoro tyle jeszcze jest wolnych przestrzeni w centrum. Ale oczywiście pobłogosławiłem jego plany, bo w końcu ryzykował swoimi pieniędzmi a nie miejskimi. Okazało się, że miał absolutną rację. W ślad za Niemczyckim ruszyli na Służewiec inni inwestorzy i w kilka lat powstał tam las biurowców i najbardziej nowoczesne w tej części Europy – przynajmniej do czasu otworzenia Arkadii przy ul. Słomińskiego – centrum handlowe Galeria Mokotów.
Zmodernizowano ciąg kamienic wzdłuż ul Pańskiej zachowując historyczne fasady, a urządzając nowocześnie stare podwórza i wnętrza budynków. Liczne budynki biurowe i handlowe wyrosły wzdłuż nowych Alej Jerozolimskich. W pobliżu tras przelotowych powstało ok. 30 supermarketów. W pewnym momencie, któryś z pracowników powiedział mi mimochodem, iż brakuje dźwigów w Warszawie. Powtórzyłem tę informację na konferencji prasowej, ale dziennikarze z Gazety Stołecznej chyba nie uwierzyli, bo zaczęli na własną rękę dzwonić po różnych firmach pytając o wolne dźwigi. Nie znaleźli ani jednego i dopiero wtedy przyznali mi rację.
Wspomniałem, że w nowym ustroju stworzono 10 gmin otaczających wianuszkiem centrum, które to gminy częściowo były oparte na starych historycznych miasteczkach podwarszawskich takich jak Targówek, Ursus czy Wawer, a częściowo na nowych wielkich dzielnicach-sypialniach takich jak Ursynów. Ustrój metropolitalny zadziałał znakomicie. Te wszystkie gminy, które wybiły się na niepodległość, zaczęły się wszechstronnie rozwijać. Na przykład Ursynów był przedtem traktowany, jako sypialnia Warszawy, bez szkół, sklepów, bez usług, bez instytucji kultury. Raptem okazało się, że władze lokalne mogły zadbać o to, aby pojawiła się sieć szkół, żeby dzieci nie wozić do Warszawy, sieć sklepów, aby z kolei zakupów nie trzeba było targać z centrum Warszawy aż na Ursynów. Pojawiły się sklepy, supermarkety, usługi rozmaite, ośrodki kultury, miejsca na szkoły wyższe, czyli jednym słowem mając własną podmiotowość prawną gminy zaczęły świetnie funkcjonować. Innym doskonałym przykładem jest Białołęka. To był teren traktowany jako rezerwa obszarowa na rozmaite komunalne, nieprzyjemne funkcje ogólnowarszawskie utworzona z odpowiednim socjalistycznym rozmachem. Zezwoleń na budowę, a nawet na przeróbkę istniejących domów w ogóle nie wydawano. Tymczasem jak tylko na Białołęce pojawili się miejscowi gospodarze, to zabrali się do roboty, zaczęli robić plany zagospodarowania, odrolnili tereny i Białołęka stała się wielkim placem budowy. Dochody budżetowe Białołęki w ciągu 4 lat zwiększyły się bodajże 4-krotnie. Rozpoczęto budowę utwardzonych ulic, gdzie wcześniej były polne drogi itd. Ursus odzyskał wreszcie swoją samodzielność, zaczął być porządkowany, odżył lokalny patriotyzm. I tak było w innych gminach nawet jeśli to były całkiem nowe dzielnice, które przedtem nie istniały nigdy samodzielnie. Lokalny patriotyzm się odrodził lub narodził i można było rozwiązywać lokalne problemy, zrównoważyć rozwój poszczególnych dzielnic. Śmiała decentralizacja umożliwiła historyczny skok obszarom peryferyjnym Warszawy, zrównoważenie ich funkcji, rozwój samorządności.
Również rozwinęła się bardzo gmina Centrum, choć składała się z 7 dzielnic. W statucie gminy maksimum decyzji przekazaliśmy dzielnicom. Ze spraw dotyczących decyzji administracyjnych dla siebie jako burmistrza jednoosobowego zatrzymałem wyłącznie decyzje reprywatyzacyjne, bo bałem się, że w tej drażliwej sprawie nie uda mi się utrzymać jednolitości w 7 dzielnicach. Aby dzielnice nie biły się o finanse pochodzące ze wspólnego gminnego garnka, wprowadziłem stałe zasady zbierania i podziału środków między dzielnice: do dyspozycji dzielnicy zostawało 100% podatków zbieranych na jej terenie, 70% wpływów ze sprzedaży mienia plus część wpływów budżetu „centralnego” gminy dzielonego według formuły uwzględniającej liczbę mieszkańców i jeszcze jeden czy dwa wskaźniki. Przez całą kadencję nie miałem żadnych kłótni o podział środków między dzielnice. Odwrotnie, zarządy dzielnic starały się zebrać jak najwięcej środków z opłat i podatków a także sprzedając zbędne mienie: grunty, mieszkania, lokale użytkowe. Dzięki temu miały dosyć własnych środków na budowę lokalnych pływalni, hal sportowych, odnowę obiektów kulturalnych itd. itp., których powstało więcej niż w kilku poprzednich kadencjach.
W 1995 r. z duszą na ramieniu rozpocząłem zwroty nieruchomości odebrane właścicielom tzw. dekretem Bieruta z 1945 roku. Zwróciłem ok. 800 nieruchomości. Te domy zaczęły żyć własnym życiem: remonty, przebudowy, eleganckie renowacje. Szkoda, że następcy zwolnili tempo reprywatyzacji a Parlament RP do tej pory nie uporał się z ustawą, która ułatwiłaby sprawy zwrotu zagrabionych przez komunistyczne władze nieruchomości.
Na mój wniosek gmina centrum przekazała teren pod budowę Muzeum Historii Żydów Polskich. Po kilku latach przygotowań w 2008 roku ruszyła budowa Muzeum, które upamiętni blisko 1000 letnią historię Żydów Polskich przypominając światu, że na terytoriach Rzeczypospolitej zamieszkiwało kiedyś blisko 2/3 całej społeczności żydowskiej w świecie, a Warszawa w XIX wieku była największym miejskim skupiskiem ludności żydowskiej. Honorowy protektorat nad budową sprawuje Shimon Peres.
Zgodnie z zapowiedzią rozpocząłem przygotowania do budowy nowych przepraw przez Wisłę. Budowę mostu Świętokrzyskiego rozpocząłem w 1997 roku. Nadano mu bardzo nowoczesną wiszącą konstrukcję, która stała się nową wizytówką miasta. Finansowanie częściowo pochodziło z przekazania inwestorowi terenów Portu Praskiego. Przy budowie Mostu Siekierkowskiego głównym problemem okazały się nie ograniczenia finansowe, ale konieczność zmiany planu zagospodarowania przestrzennego. Nowy przebieg Trasy, mimo iż bardziej korzystny dla mieszkańców osady Siekierki, wywołał 622 protesty i zarzuty, z których każdy musiał być oddzielnie rozpatrzony i skutecznie rozwiązany, co zajęło ponad 2 lata. Dzięki moim osobistym spotkaniom z mieszkańcami olbrzymią większość spraw udało się załatwić polubownie znajdując korzystne dla mieszkańców rozwiązania, mimo iż dekret Bieruta i brak ustawy reprywatyzującej wymagały dużej gimnastyki prawnej, aby nie skrzywdzić faktycznych właścicieli wywłaszczanych gruntów i budynków. W 27 sprawach ostateczne decyzje podjął sąd po myśli miasta.
Również w przypadku Mostu Siekierkowskiego zaplanowaliśmy nowoczesną wiszącą konstrukcję i pełny system bezkolizyjnych ścieżek rowerowych. W ciągu 4 lat udało się przygotować wszelkie uzgodnienia finansowe, projektowe, techniczne i środowiskowe i ogłosić przetarg na budowę, którą realizowali już moi następcy. Warto dodać, iż budowę kolejnego mostu udało się rozpocząć moim następcom dopiero w 10 lat po zakończeniu, w 1999 roku, mojej kadencji.
W tle Most Świętokrzyski. Otwarcie metra, 1995 r.