Druga tura postawiła kropkę nad „i”. W Warszawie wygrała Hanna Gronkiewicz-Waltz, w Krakowie Jacek Majchrowski, we Wrocławiu Rafał Dutkiewicz, w Łodzi Hanna Zdanowska, w Gdańsku Paweł Adamowicz, w Gdyni Wojciech Szczurek, w Sopocie Jacek Karnowski, w Białymstoku Tadeusz Truskolaski, w Szczecinie Piotr Krzystek, w Olsztynie Piotr Grzymowicz, w Lublinie Krzysztof Żuk, w Rzeszowie Tadeusz Ferenc, w Bydgoszczy Rafał Bruski, w Toruniu Michał Zaleski – wszyscy zostali prezydentami po raz kolejny. W wielkich miastach mieszkańcy wybrali dotychczasowych prezydentów, powierzając władzę niekiedy już czwarty, a nawet piąty raz z rzędu tej samej osobie.
Na dziesięć największych miast Polski w ośmiu zwyciężyli dotychczasowi prezydenci, w jednym (w Katowicach) dotychczasowy prezydent nie kandydował i wygrał popierany przez niego Marcin Krupa, a w jednym (Poznaniu) dotychczasowy prezydent Ryszard Grobelny przegrał. Brak zmian to znak rozpoznawczy tych wyborów. Polacy postawili na stabilizację. Wybory, w których startują urzędujący prezydenci to zawsze tak naprawdę referenda, w których mieszkańcy głosują za kontynuacją lub za zmianą. Prawie w całej Polsce wyborcy postawili na kontynuację, a zwolennicy zmian przegrali. Nawet w Poznaniu, gdzie dotychczasowy, wieloletni prezydent Ryszard Grobelny w drugiej turze przegrał z Jackiem Jaśkowiakiem, nie można mówić o zasadniczej zmianie, skoro wygrał kandydat Platformy Obywatelskiej – trudno o bardziej establishmentowe wskazanie.
Wyborcy przedłużyli o następne cztery lata epokę prezydentów – ojców swoich miast, przypominających władców z epoki monarchii patriarchalnej. Są egotyczni, nieomal wszechwładni, zdominowali nie tylko swoje urzędy, które często przypominają dwory, ale i rady miast, co jest o tyle trudne, że przepisy prawa wskazują raczej na przewagę rad nad prezydentami. To właśnie osobista popularność i autorytet potwierdzany kolejnymi wygranymi wyborami tak wzmacniają pozycję polityczną prezydentów wśród lokalnych polityków.
Jedno wielkie „ja”
Są do siebie bardzo podobni. Utożsamiają miasta ze swoimi osobami – w kampanii nie raz słyszeliśmy „ja wprowadziłem”, „ja wybudowałam” – zamiast „miasto wprowadziło”, albo „urząd miasta wybudował”. I właśnie to jest źródłem popularności wśród wyborców. Prezydenci uosabiają mit „dobrego gospodarza”, jest budowniczym, takim Gierkiem naszych czasów. Nie zajmują się „polityką,” nie są rozgadani na abstrakcyjne tematy, nie są skłóceni z otoczeniem – przynajmniej tak ich postrzegają mieszkańcy. Są odpowiedzią na społeczną potrzebę „rządów silnej ręki,” ale w wersji light – nikogo do więzienia nie wsadzają, nie wieje od nich grozą, choć wydają się sprawni i skuteczni. Szczególnie na tle polskiego, rozmemłania, w którym procesy sądowe ciągną się latami, kolejne reformy służby zdrowia ślimaczą się i nie dają żadnych rezultatów, PKP wiecznie walczy zimą z zimą, a latem z latem itd.
Tak zdecydowane zwycięstwo „starych” prezydentów odbyło się wbrew akademickim wątpliwościom i przypuszczeniom mediów, że ich niemal autorytarny styl rządów zmiecie ich ze sceny politycznej głosami mieszczan wzburzonych ignorowaniem konsultacji i arogancją władzy. Okazało się, że jest dokładnie odwrotnie – to, co drażni elitarne, inteligenckie kręgi, jest zaletą dla milionów zwykłych wyborców, którzy – tak jak dawniej – wcale nie pragną, aby wszystko z nimi konsultować, tylko wolą sprawne zarządzanie, z naciskiem na „sprawne”. Legł w gruzach mit o postępowości i otwarciu na zmiany wielkich miast Polski – okazały się zmianom nieprzychylne, po mieszczańsku cenią sobie stabilizację i osiągnięcia solidne, trwałe, żeby nie powiedzieć betonowe.
Dotyczy to nie tylko stylu sprawowania władzy, ale również tego co jest treścią rządzenia. Kto wykonał wielkie inwestycje – ten wygrał, kto je krytykował ten przegrał – tak było prawie w całym kraju. Mieszkańcy opowiedzieli się za kontynuacją dość tradycyjnego, konserwatywnego modelu rozwoju miast, który opiera się przede wszystkim na rozbudowie infrastruktury. Budowa metra, stadionów, tras szybkiego ruchu zostały przez mieszkańców ocenione pozytywnie, a dla prezydentów – inwestorów stały się wehikułem do następnej kadencji. Zaniedbywane przez lata sprawy związane z kapitałem społecznym, z estetyką przestrzeni publicznej, ożywianiem ulic okazały się niepierwszoplanowe. Czas pokaże czy impulsem do mentalnej zmiany w tej dziedzinie okaże się chociaż to, że niektórzy z nich reelekcję wywalczyli dopiero w drugiej turze.
Przegrana wielkiej zmiany
Jednocześnie tzw. aktywiści miejscy, którzy opierali swoje kampanie wyborcze właśnie na krytyce wielkich inwestycji przegrali sromotnie. Wszędzie gdzie startowali, nawet nie byli w stanie wejść do drugiej tury, nieraz odnotowując zaledwie śladowe poparcie. W Warszawie czołowa aktywistka Joanna Erbel, pomimo ogromnego wsparcia „Gazety Stołecznej” uzyskała zaledwie 2,4% głosów. Nie tylko przegrała wybory prezydenckie, ale nawet nie została radną. W Poznaniu Maciej Wudarski z ruchu Prawo do Miasta otrzymał nieco ponad 3%. Te wyniki pokazują, że ci którzy sami siebie mianowali reprezentantami mieszkańców tak naprawdę są niezorientowani w oczekiwaniach wyborców, a nawet proponują rzeczy odwrotne od oczekiwanych. A jednocześnie: skoro „starzy” prezydenci niemal jak jeden mąż zostali ponownie wybrani, to widocznie ich wizja rozwoju miasta jest podzielana przez mieszkańców.
Wielka przegrana ruchów miejskich postawiła pod znakiem zapytania ich plan powołania do życia ogólnokrajowej partii lewicowej, która w zamierzeniach miała na fali samorządowego zwycięstwa poprowadzić działaczy do Sejmu w 2015.
Prawo i Sprawiedliwość znowu nie będzie miało ani jednego prezydenta w dziesiątce największych miast. Kandydaci tej partii opierali swe kampanie na haśle zmiany, które w tych wyborach okazało się receptą na porażkę. Zresztą chyba sami nie wierzyli w możliwość zwycięstwa, zabrakło energii i emocji, które pojawiły się dopiero po ogłoszeniu wyników – wówczas partia stwierdziła, że wybory zostały sfałszowane. To zapewne ugruntuje wizerunek tego ugrupowania jako paranoicznego i nie wróży możliwości odzyskania poparcia elektoratu wielkomiejskiego. PiS już na stałe został na wsi i w małych miasteczkach.
Wybory 2014 przeszły jakby obok SLD i Twojego Ruchu – ich udział wydał się wręcz niezauważalny. W Warszawie kandydat SLD Sebastian Wierzbicki otrzymał zaledwie 4% głosów, a Andrzej Rozenek zaliczył spektakularną wpadkę osiągając nieco ponad 2%. I to w stolicy, uważanej za gniazdo liberalizmu obyczajowego. Taki wynik lewicowców różnych odłamów udowadnia, że obecnie nie ma w Polsce miejsca dla lewicy, że ludzie jej po prostu nie potrzebują. Zresztą w ogóle nie widać atmosfery do zmian. To nie jest kraj dla rewolucjonistów.
L.p. | Miasto | Województwo | Liczba ludności Prezydent Kadencja |
1. | Warszawa | mazowieckie | 1 729 119 Hanna Gronkiewicz Waltz 3 |
2. | Kraków | małopolskie | 759 800 Jacek Majchrowski 4 |
3. | Łódź | łódzkie | 708 554 Hanna Zdanowska 2 |
4. | Wrocław | dolnośląskie | 633 105 Rafał Dutkiewicz 4 |
5. | Poznań | wielkopolskie | 546 829 Jacek Jaśkowiak 1 |
6. | Gdańsk | pomorskie | 461 935 Paweł Adamowicz 5 |
7. | Szczecin | zachodniopomorskie | 408 105 Piotr Krzystek 3 |
8. | Bydgoszcz | kujawsko-pomorskie | 358 614 Rafał Bruski 2 |
9. | Lublin | lubelskie | 343 144 Krzysztof Żuk 2 |
10. | Katowice | śląskie | 303 314 Marcin Krupa 1 |
![Wspieraj Liberte!](https://liberte.pl/app/uploads/2022/03/17-1.png)