Nadchodzi kres androcentryzmu: mężczyzna napisał powieść menstruacyjną! Odbieram Krzysztofowi Vardze tę etykietkę, żeby ją przewartościować. Większość ludzkości menstruuje (dlaczego słownik podkreśla to słowo?), rodzi i przechodzi klimakterium, niech więc określenie „literatura menstruacyjna” zamiast obelgą stanie się komplementem. „Szczelinami” Wita Szostaka (Powergraph) to „kliniczny przypadek” pisarstwa kobiecego – amorficznego, fragmentarycznego, somatycznego i histerycznego. Doskonały przykład literackiej mimikry!
Szostak podszywa się pod poetkę, którą definiuje i ciało (dojrzewa, rodzi, karmi, starzeje się), i słowo (jest lingwistką). Proponowany tryb lektury „Szczelinami” wskazano na okładce: „Powieść”. Było to konieczne, bo autor posłużył się mimetyzmem formalnym. Na „Szczelinami” składa się 11 tomów wierszy, zwanych przez narratorkę-poetkę „nie-wierszami”. Pierwszy ułożony został w 1997 roku, ostatni – w 2021.
Szostak stwarza swoją bohaterkę w jej akcie twórczym i poprzez jej akt twórczy. Chronologia przywołanych autobiograficznych tekstów pozwala na prześledzenie historii jej życia (najważniejsze tropy powracają, są dookreślane i reinterpretowane) i ewolucji jej stosunku do świata. Wymownym gestem jest wprowadzenie korekt do wcześniejszych utworów – narratorka „wykreśla” fragmenty, które z perspektywy czasu uważa za niekonieczne (bo np. są zachowawczą watą słowną) a ułożony w ten sposób tom zatytułowany został znamiennie: „Segregacja odpadów”.
„Szczelinami” to zatem sfingowana autobiografia poetki – nie sformułowana, tylko immanentna, do wyczytania (i zrekonstruowania) z jej „nie-wierszy”. Z fragmentów układa się powieść inicjacyjna – o wtajemniczeniu w śmierć (genialna scena z dzieciństwa; zamknięta przez dziadka w piwnicy, bohaterka zasypia w czółnie [trumnie?] dziadka, co kojarzy się z mitem o zstępującej do królestwa cieni Korze), kobiecość (macierzyństwo: ciąża, poród, karmienie), starość. Oraz, oczywiście, literaturę. Lektura dotkliwa i absolutnie angażująca – przeczytałam bez przerw, z wypiekami na twarzy, totalnie angażując się w proces.
Jestem zachwycona kompletnością tego portretu w rozproszeniu. Wiem, kiedy bohaterka się urodziła i w jakich czasach dorastała. Bardzo spójny jest jej poetycki program, oparty na demaskowaniu języka: „zżycie się zużyło/ więc zzuliśmy je/ bez żalu w głosie”; „chciałam skserować książkę/ lecz otrzymałam wykład (…) o prawach reprodukcyjnych”. Wiem, jakie lektury były dla niej ważne – zakamuflowanych cytatów jest tu mnóstwo. I aluzji, np. taka:
„W powieści o wielorybie
wybrzmiewa pochwała
tematu (nie może powstać
wielka powieść o pchle)
tym właśnie jestem:
pozbawionym sensu
łapaniem pcheł które
odskakują w cień”.
Wieloryb w szczelinę się nie wślizgnie. Szostak – owszem.
Tytułowe szczeliny są, jak każda świetna metafora, wieloznaczne – łączą przenikające się światy, umożliwiają podglądanie, odnoszą się do cielesności: chłopcy wnikają w „szczeliny pomiędzy tkaniną a skórą”, szczelinami są blizny, rany i zmarszczki. Ale szczelina to też schowek – typograficznym odpowiednikiem szczeliny w tekście Szostaka jest nawias, skojarzony przez narratorkę z gestem objęcia, przytulenia. Tak, szczelina to też wagina.
Mogłabym pisać o „Szczelinami” bez końca, ale wskażę dwa tematy, które wyjątkowo mnie ujęły. Po pierwsze – znakomicie skomentowana sytuacja pisarki i akademiczki w świecie lubieżnych dziadów. „Ładny brzuszek powiedział/ przed obroną promotor z miną/ mającą dodać otuchy a ja/ miałam dobrą ripostę (pana/ profesora ładniejszy) gdyby/ te same słowa skierował/ do mnie po obronie ale/ zmilczałam uśmiechem”. Oraz: „spacerując z dzieckiem/ w macicy spotykam średnich/ poetów średniego pokolenia/ którzy przyjmują mój brzuch/ z ulgą jakbym potwierdziła/ nim swoją nieprzydatność/ w gospodarce słowami”.
„Nie-wiersz” „fragmenty dyskursu krytycznego” to nie tylko aluzja do wiadomo kogo, ale też krytyka męskiej krytyki: „jakby obmacywała się po ciemku (…) penetruje zakamarki fizjologii (…) masturbuje się słowem” – takie fragmenty „recenzji” podsyłają bohaterce „życzliwi”.
Po drugie – relacyjność. Zmroziło mnie, kiedy narratorka zwróciła się do matki („nie byłam twoją pierwszą miłością/ na drugą nie miałaś siły”) i gdy z oddalenia pisała do córki (skąd? Z terapii odwykowej? Z łóżek innych mężczyzn? Z podróży? Ze szpitala psychiatrycznego?).
Szostak w bardzo sprytny sposób wypowiedział się na temat dominującego dziś nurtu literatury autofikcjonalnej. To podróbka tak genialna, że przewyższająca większość oryginałów.
Źródło zdjęcia: Wydawnictwo Powergraph