Konstytucja Trzeciego Maja była próbą wyrwania Polski z historycznego przekleństwa peryferyjności. Jednak zamiast naprawy destruktywnego ustroju i społecznej modernizacji przyniosła utratę niepodległości. Świeżo uchwalona Konstytucja wraz z Rzeczpospolitą została obalona przez ościenne mocarstwa. Dziś zagrożenie dla Konstytucji przychodzi z wewnątrz, nie w postaci opłacanych przez zagranicznych wrogów Targowiczan, ale sejmowej większości, dla której Konstytucja chroniąca prawa i wolności obywateli stanowi nieznośne ograniczenie samowoli decydowania o ich życiu.
Podzielona, pozbawiona niepodległości Polska, w kluczowym momencie dziejowym początków Rewolucji Przemysłowej straciła szansę na podmiotowe uczestniczenie w nowoczesności. Świadomi otwierającej się historycznej szansy, od 27 lat konsekwentnie – obywatele i elity – dokonaliśmy wyboru integracji z Zachodem, jedynej szansy na wyrwanie się z peryferii, na zapewnienie sobie bezpieczeństwa i rozwoju. Dziś, po raz pierwszy w krótkiej historii III RP, do władzy doszła formacja, która ten cywilizacyjny wybór podważa, nie przedstawiając jednak żadnej sensownej alternatywy. Takiej alternatywy – o ile komuś nie marzy się w Polsce wariacja na temat skorumpowanego i zależnego od Rosji reżimu Janukowycza – zwyczajnie nie ma.
Wczorajsza deklaracja szefa tej antynowoczesnej formacji, o tym, że Polska jest i będzie częścią Unii Europejskiej, oraz wysunięcie tematu konsultacyjnego referendum konstytucyjnego, ma na celu odsunięcie oskarżeń o to, że PiS Polskę z Unii Europejskiej wyprowadza. PiS zdaje sobie sprawę, że jeśli wybory staną się swoistym referendum o za czy przeciw byciu w Unii, to starcie zostanie przez siły antyeuropejskie sromotnie przegrane. Stąd nazwanie tych (ze Zdzisławem Krasnodębskim, europosłem PiS na czele), którzy rozważają referendum dotyczące polskiej obecności w UE „szkodnikami”. Jednak proeuropejskie deklaracje Kaczyńskiego to czeki bez pokrycia. Wieszanie flagi unijnej obok polskiej nic nie da skoro Polska de facto przestaje spełniać kryteria członkostwa w UE (łamiąc zasady państwa prawa i trójpodziału władz), jeśli znajdujemy się w Europie w kompletnej izolacji, licząc na wsparcie marginalnych Węgier i znajdującej się na krawędzi wyjścia z UE Wielkiej Brytanii.
Możemy oczywiście uważać, że polska demokracja nie musi szanować praw jednostki, zasad praworządności, poczuwać się do europejskiej solidarności, a jednocześnie mnożyć roszczenia i korzystać ze wszystkich beneficjów przynależności do największego i najbogatszego bloku państw na świecie. Ale to fikcja. Jeśli w tak podstawowych sprawach nie będzie zgodności pomiędzy krajami tworzącymi Unię Europejską albo się ona rozpadnie lub, co bardziej prawdopodobne, realna integracja będzie następować gdzie indziej. Międzymorze, które jest geopolityczną mrzonką, powoli staje się niestety realnością w sferze kulturowej. Polsce pod rządami PiSu jest coraz dalej do obozu zachodniego, w tym lidera tego obozu czyli Stanów Zjednoczonych, a coraz bliżej do nieokreślonego amalgamatu znajdującego się gdzieś między austriacką Galicją, Bałkanami, Rosją i Ukrainą, fikcyjnej i egzotycznej „Zubrowki” z Grand Budapest Hotel Wesa Andersona.
Jeśli dziś, nie ze względu na rozbiory czy radziecką okupację, ale ze względu na własny wybór, przestaniemy przynależeć do wspólnoty Zachodu, trafimy tam skąd przyszliśmy – na peryferia, z ich przeklętą historią i geografią. Skąd z taką determinacją, tracąc co i rusz niepodległość, przynajmniej od czasów Konstytucji Trzeciego Maja, próbowaliśmy się wyrwać.
Tekst ukazał się pierwotnie na blogu „Polityki”