Niewiele teraz o tym myślimy
ale pewnej nocy wszystkie reklamówki
spod naszych zlewów
opuszczą swoje pozycje
żeby udusić nas we śnieBartosz Sadulski
z tomu mniej niż jedno zwierzę
Krótkowzroczność przeraża i zawstydza. Sprawia, że ogarnia nas żal – nas, czyli moje i młodsze pokolenia, którym przyjdzie starzeć się na spalonej słońcem planecie.
Wiosna trwała tyle co mgnienie oka, zimy nie widać już od lat. Lato z kolei rozpycha się łokciami na kolejne miesiące, a gwałtowność, z jaką następuje, przypomina przeskakiwanie co kilka stopni podczas szaleńczego biegu po schodach – co prawda dochodzi co jakiś czas do spodziewanego upadku, obdarcia kolan i kilku łez, ale chwilę później rozpoczyna się od nowa.
Nasza postawa wobec zmian klimatycznych też nie różni się wiele od uporu krnąbrnych nastolatków, którzy spodziewają się nowych efektów, robiąc rzeczy po staremu, nie dostrzegając przy tym skutków własnych działań i licząc na to, że dobre chęci będą wystarczającym plastrem na spękane rany naturalnego środowiska. Ta krótkowzroczność przeraża i zawstydza. Sprawia, że ogarnia nas żal – nas, czyli moje i młodsze pokolenia, którym przyjdzie starzeć się na spalonej słońcem planecie.
Przyjmuje się, że w wyniku przemysłowej i rolniczej działalności człowiek przetworzył około 50% powierzchni Ziemi.
Jeśli jednak spojrzeć na problem nieco szerzej – na stale podnoszącą się temperaturę wód czy zanieczyszczone powietrze – okaże się, że nie ma nawet jednego zakątka na ziemi i gatunku, które nie zetknęłyby się z negatywnymi konsekwencjami działalności człowieka. Otaczają nas jak powietrze, następują niezależnie od tego, gdzie skierujemy wzrok. Zbliżają się wielkimi susami, a ich heroldowie – powodzie i susze, spiekota i tornada, wymieranie gatunków i niepohamowany przyrost populacji – wieszczą bliskie przyjście.
Jak pisał Czesław Miłosz czy przedstawiał na obrazach Peter Breughel, kres nadchodzi niepostrzeżenie, w ciszy dzieje się tu i teraz, co zresztą poświadczają coraz głośniejsze pomruki przyrody. Koniec antropocenu odsłonił swoje oblicze – prawdopodobnie nie zmiecie nas zbłąkana kometa, nie wywrócą do góry nogami wędrujące bieguny ziemi, nie spali słońce przez dziurę ozonową (przynajmniej jeszcze przez chwilę). Naszym kresem będzie to, co zawsze przychodziło człowiekowi z trudem – brak umiejętności samoograniczenia.
Jak twierdził Lawrence Buell, pionier ekokrytyki w badaniach humanistycznych, kryzys klimatyczny to przede wszystkim kryzys wyobraźni, dlatego tak istotne są wszelkie gesty, które próbują te jej granice rozszczelnić i poszerzyć. W tym kontekście poezja zajmuje miejsce szczególne. Trudno bowiem znaleźć lepsze ćwiczenie wyobraźni niż lapidarne słowo ujęte w celnej metaforze; autonomiczny język, która stwarza siebie na nowo wyszukując najrozmaitsze sposoby mówienia o rzeczach codziennych, zarówno pozornie błahych, jak i tych wagi ciężkiej.
Jak każde inne twórcze działanie, wymaga ono gestu negacji istniejących struktur myślowych czy językowych, szukania w nich szczelin, rozmontowywania znaczeń, aby za ich pomocą w nowy sposób opowiedzieć rzeczywistość. Z tego prostego powodu doświadczenie poetyckie nie może być głuche na istotne przemiany w świecie. Nigdy też nie było wobec nich obojętne.
Polska poezja ma wyraźną skłonność do zainteresowania tematami społecznymi, o czym świadczą nie tylko lata działalności nowofalowych poetów, Stanisława Barańczaka czy Ewy Lipskiej, lecz także, obecny od przeszło dekady, współczesny, wzmożony ruch w stronę politycznego komentarza, któremu tempo i ton nadają donośne głosy młodego pokolenia, jak choćby poezja Kamili Janiak czy Konrada Góry.
W ciągu ostatnich lat poszerzyło się także pole ekopoezji, czy to poprzez subtelne wiersze Pauliny Pidzik, czy to cielesne, organiczne strofy Urszuli Zajączkowskiej. Julii Fiedorczuk, która poświęciła znaczny rozdział swojej kariery literackiej i akademickiej refleksji nad ekopoezją i ekopoetyką, sekunduje Małgorzata Lebda, której wiersze opisują splot natury i wpisanego w nią cyklu życia i śmierci.
Do wielkiego wymierania gatunków nawiązuje ironiczno-depresyjny tom Mniej niż jedno zwierzę Bartosza Sadulskiego, a do kryzysu klimatycznego i niejasnej, widmowej przyszłości – wiersze Adama Kaczanowskiego, Kacpra Bartczaka czy Andrzeja Sosnowskiego z Jednodniówki na pożegnanie klimatu Kwartalnika „KONTENT”. Ich słowa nie są dowodem rezygnacji, lecz odezwą do działania; wyrażoną tęsknotą za utraconą więzią z naturą, znakiem głębokiej obawy, ale i nadziei.
Być może okres epidemii, który wymógł na nas dobroczynne dla wielu spowolnienie życiowego pędu, a przy tym skonfrontował z lękami o zdrowie i przyszłość naszą i najbliższych nam osób, siłą rzeczy postawi nas również przed pytaniem o dobrostan w dalszej perspektywie – kolejnych dziesięcioleci. Dotychczasowy stan skupienia, który towarzyszy nam na każdym kroku, jest w rzeczywistości stanem ciągłego rozproszenia odpowiedzialności i uwagi. W stronę tego nowego, do którego potrzebujemy dążyć, kieruje nas poezja, nie tylko poprzez chór wielu poetyckich głosów, lecz także poprzez własny sposób działania.
Raz za razem snuje bowiem opowieść o nierozerwalnej więzi podmiotu ze światem, o jednostkowym doświadczeniu, które w akcie lektury staje się doświadczeniem kolektywnym, a także o tym, że nie jesteśmy samotnymi wyspami, lecz częścią zbiorowego, czułego organizmu, którego dobrostan jest ściśle powiązany z losami zamieszkiwanego przez nas miejsca. Jak pisał Tomasz Pułka w Manifeście dobrodzieja, „Metaforyzując ekonomię i politykę, dotrzemy do pieców, które ogrzewają mieszkania”. Chciałoby się sparafrazować jego słowa: metaforyzując powietrze i wodę, dotrzemy do serc, które wprawiają nas w ruch.
Oliwia Fryc – krytyczka literatury i historyczka sztuki, koordynatorka działań literackich w zespole Krakowa Miasta Literatury UNESCO, w tym Festiwalu Miłosza. Pisała m.in. dla „Tygodnika Powszechnego”, „Dwutygodnika”, „Małego Formatu” i „K MAG-a”