Polityka UBL „Kultury” i Jerzego Giedroycia nie była antyrosyjska ani nastawiona na konfrontację z Rosją, ale na zmianę Rosji i ułożenie z nią przez Polskę dobrych stosunków. Nie należy o tym zapominać kiedy na „Kulturę” niemal wszyscy się powołują, ale prawie nikt wskazań Redaktora nie realizuje.
W zeszłym roku w „Gazecie Wyborczej” ukazał się ciekawy wywiad z Katarzyną Pełczyńską-Nałęcz, wiceministrem spraw zagranicznych RP i cenionym ekspertem ds. polityki wschodniej, która gorąco zaprotestowała przeciwko sprowadzaniu przez prawicową opozycję koncepcji polskiej polityki wschodniej redaktora Giedroycia do „wspierania Ukrainy jako przeciwwagi dla Rosji” gdyż „jego wizja nigdy nie była antyrosyjska”. Pani minister dotknęła tym samym istoty rzeczy, która jakoś nie może się przebić do szerszej świadomości – pierwszym i najważniejszym elementem programu politycznego paryskiej „Kultury” było stwierdzenie, że „Rosja nie jest wrogiem Polski”.
Rosja to wróg
U Juliusza Mieroszewskiego, w którego tekstach prezentowany był polityczny program „Kultury”, wyraźnie przewija się myśl, że dobre stosunki z Moskwą winny być pierwszoplanowym celem każdego polskiego rządu, a „zoologiczna nienawiść do Rosji jest równie poniżająca jak antysemityzm”. Środowisko „Kultury”, a jej redaktor z całą pewnością, nie przyjmowało fatalistycznego determinizmu patrzenia na Rosję, jako na niedemokratyczne, wrogie imperium, które się nigdy nie zmieni. To podejście było charakterystyczne dla polskich elit przedwojennych i podlegało ostrej krytyce na łamach pisma.
Widać to dobrze w publicystyce Mieroszewskiego (polecam niedawno wydany przez Instytut Książki zbiór „Listy z Wyspy”), a najciekawsze cytaty można znaleźć w krótkim tekście Anny Siwik „Polska polityka wschodnia w ujęciu paryskiej <<Kultury>>, na przykładzie publicystyki Juliusza Mieroszewskiego” . Lektura tekstów sprzed kilkudziesięciu lat jest tym ciekawsza, że wiele z nich zachowało swoją aktualność.
Nadal bowiem postrzeganie Rosji jako wroga jest w Polsce szeroko rozpowszechnione, nie tylko w środowiskach prawicowych. Owocem tego jest zachowawczy w swej istocie program polityczny, w którym Polska skazana jest na wieczną obronę przed rosyjskim imperializmem. Dzisiejsza polityka wschodnia to nic innego jak próba wykorzystania korzystnej koniunktury politycznej i wyrwania, z pomocą Unii Europejskiej, z rosyjskiej strefy wpływów krajów leżących między nami a imperium. W gruncie rzeczy pozostajemy więc cały czas w logice „przedmurza”, broniąc wartości cywilizacji Zachodu przed barbarią. Robimy więc zgoła to samo co przez wieki naszej historii, tylko dekoracje są zmienione, współczesne. Powiedzmy sobie wyraźnie – to jest sposób myślenia, który „Kultura” starała się zwalczać, a nie promować.
„Przywrócić Rosję Europie”
Giedroyc z Mieroszewskim mentalność „przedmurza” zastąpić chcieli ideą „pomostu”, czyli znacznie ambitniejszym planem, zakładającym oddziaływanie na przemiany w Rosji. Zakładali, że „Polacy mogliby odegrać ważną rolę w procesie <<europeizacji>> Rosji”. Tylko bowiem demokratyzacja tego kraju może spowodować wyrzeczenie się przez niego ambicji imperialnych
i zakończenie kilkusetletniej rywalizacji pomiędzy Polską i Rosją. Skoro prosta analiza potencjału obu krajów wskazuje, że Rosji nie pobijemy, a dla imperium możemy być jedynie wasalem, to celem nadrzędnym polskiej polityki musi być doprowadzenie do sytuacji, w której będziemy się mogli z Rosją porozumieć. To była istota programu „Kultury” i jednocześnie jego najbardziej ambitny element. Giedroyc do końca życia uważał, że Polska ma możliwości wpływania na Rosję, poprzez dialog z Rosjanami, promocję polskiej kultury, słowem to, co nazywamy dziś „dyplomacją publiczną”. To dlatego namówił Jerzego Pomianowskiego do założenia w 1999 roku czasopisma „Nowaja Polsza”, wydawanego po rosyjsku i skierowanego do inteligencji rosyjskiej.
Żaden polski rząd po 1989 roku nie potrafił zmierzyć się z tą ambitną wizją ułożenia się z Rosją, przy jednoczesnej obronie niepodległości krajów nas od niej oddzielających. Żaden rząd nie starał się wpływać na Rosję, budować w niej (o czym pisał już Norwid) „polską partię” – grupę Rosjan przychylnie patrzących na demokratyzację swojego kraju, widzącą w niej szansę na odbudowę jego pozycji politycznej i potęgi. W istocie polska polityka wobec Rosji jedynie utrwala historyczny podział „my i oni”, wzmacniany polskimi kompleksami wymieszanymi z nieuzasadnionym poczuciem wyższości. Podział ten stał się zatrutą studnią, z której czerpią politycy, publicyści, ale i hołota atakująca na ulicach Warszawy „ruskich” kibiców w czasie Euro 2012.
Za duże buty
W przywoływanym już wywiadzie Pani minister Pełczyńska-Nałęcz stwierdziła, iż MSZ w swojej polityce wschodniej realizuje „autentyczne przesłanie Giedroycia”. W podobnym tonie wypowiada się Mirosław Czech w tekście „Polaku, patrz na wschód” (GW, 12-13.10.2013), który pisze, że opcja rosyjska w polskiej polityce wygasła, bo rząd nie chciał „odejść od koncepcji Jerzego Giedroycia”. Pozwolę sobie głośno zaprotestować – rząd PO i PSL, podobnie jak i poprzedni rząd PiS, LPR i Samoobrony, realizuje własne koncepcje polityczne, będące sporym uproszczeniem wizji opisanej na łamach „Kultury”. Jeśli przyjąć za Mieroszewskim, że centralnym punktem odniesienia wszelkich koncepcji polityki wschodniej powinna być zawsze Moskwa, a „normalizacja stosunków polsko-rosyjskich winna być celem nadrzędnym polskiej polityki”, to… chyba niespecjalnie to widać w działaniach i programach politycznych polskiego MSZ.
Polska od lat aktywnie wspiera prozachodnie aspiracje Ukrainy i innych krajów obszaru postsowieckiego. Jesteśmy najlepszym sojusznikiem Kijowa, wiernym obrońcą idei integracji Ukrainy z Zachodem, przekonanym do niej bardziej niż sami Ukraińcy. Ani mi w głowie podważać tej linii politycznej – jest ona zgodna z naszą racją stanu. Jednakże patrząc jak Polska zupełnie zaniedbuje przy tym budowę relacji z Rosją, jak bardzo brakuje wizji innej niż „pragmatyzm” i „zasada wzajemności”, trudno być usatysfakcjonowanym tą polityką.
Oczywiście przy obecnym układzie sił na Kremlu ciężko o przyjazne kontakty dyplomatyczne. Mamy z Rosją odrębne interesy, te interesy się ścierają – musi iskrzyć. Nie zmienia to jednak faktu, że długofalowy interes kraju wymaga odejścia od „optyki wroga” i podjęcia starań budowy przyjaznych więzi z Rosjanami. Dlatego też tak ważne jest promowanie kontaktów międzyludzkich (np. poprzez wymiany młodzieży, programy stypendialne dla studentów), współpracy kulturalnej, naukowej czy gospodarczej. Powinniśmy strać się to robić konsekwentnie i niezależnie od złych relacji dyplomatycznych. Na zasadzie pracy u podstaw – za cel mając bardzo mglisty punkt, gdzieś w odległej przyszłości. Niestety, współpraca z Rosją w żadnym z powyższych obszarów nie jest politycznym priorytetem Polski. Z wrogami się przecież nie współpracuje, tylko się ich zwalcza. W tym kontekście również polska polityka wobec Ukrainy staje się elementem walki z Moskwą, budową kolejnej rubieży „przedmurza”, co wypacza istotę koncepcji Giedroycia. Jeśli Polska oddala się od Rosji, to Rosja oddala się od Europy – nie ma nic bardziej odległego od wizji Redaktora. Choć niektórzy ją pewnie nazwą mrzonką, bo przecież „wiadomo, że Rosja nigdy się nie zmieni”. Giedroyc jednak w tą przemianę Rosji wierzył, a przynajmniej uważał, że należy na nią stawiać.
Oczywiście obecny rząd, przynajmniej wyciszający antyrosyjską retorykę i realizujący skromny program działań pozytywnych (np. mały ruch graniczny), może się tłumaczyć obiektywnymi trudnościami w realizacji stworzonego kilkadziesiąt lat temu programu politycznego. Być może jest on dziś mało realny, megalomański lub po prostu bardzo trudny i wymagający dyplomatycznego kunsztu, którego nie posiedliśmy? Być może redaktor Giedroyc uszył buty zbyt duże dla współczesnych polskich polityków i oni naprawdę nie są w stanie w nich chodzić? Dlaczego jednak wszyscy, włącznie z nieukrywającym niechęci do Rosji śp. prezydentem Lechem Kaczyńskim, powoływali i powołują się na „przesłanie Giedroycia”, uzasadniając nim wszelkie polskie działania wobec wschodnich sąsiadów i jeszcze licytując się nawzajem, kto jest „autentyczniejszy”?
Ofiara na ołtarzu „Realpolitik”
Pewnie robią to dla doraźnych celów politycznych, bo Giedroyc pozostaje jednym z nielicznych już autorytetów wspólnych dla przedstawicieli głównych opcji ideologicznych w Polsce. Wszak do bycia dziedzicami koncepcji paryskiej „Kultury” przyznali się już wszyscy: od Aleksandra Kwaśniewskiego zaczynając, a na Lechu Kaczyńskim kończąc. Zaiste rzadki to przypadek w naszym kraju. Jest to jednak autorytet już wyraźnie zmitologizowany, przywoływany w oderwaniu od rzeczywistych poglądów, publikowanych tekstów i wypowiedzi. Juliusz Mieroszewski trafnie zauważył kiedyś, że „największymi pomniejszycielami twórców doktryn politycznych są ich <<późne wnuki>>”, które wkładają w ich usta poglądy, których oni nigdy by nie wypowiedzieli, gdyby żyli. Pisząc te słowa pewnie się nie domyślał, że i jego spotka ten los.
Jeśli, jak powtarzał sam Redaktor, polską polityką rządzą trumny Dmowskiego i Piłsudskiego, to polską polityką wschodnią niewątpliwie rządzi trumna Giedroycia. Te „rządy” oznaczają jednak spłycenie i banalizację ambitnej politycznej wizji wielkiego polskiego polityka, przez polityków znacznie mniejszych, którzy albo jej nie rozumieją albo… składają na ołtarzu krajowej „Realpolitik”. Warto o tym pamiętać ilekroć do naszych oczu lub uszu dotrą polityczne zapewnienia o realizacji „autentycznego przesłania” paryskiej „Kultury”. Powtórzmy raz jeszcze – ograniczanie polskiej polityki wschodniej do prostego przeciągania Ukrainy na Zachód, z pewnością pragmatycznego i zgodnego z polskim interesem, nie jest jednak istotą wielkiej wizji nakreślonej na łamach wydawanego w Maison-Laffitte czasopisma.
Tekst napisany w październiku 2013 r.