Tekst ów jest rozszerzeniem wczoraj opublikowanego materiału na głównej stronie magazynu Liberte! i stanowi jego uzupełnienie. Opublikowany dzisiaj felieton jest autorską wersją zmienionego nieco wczoraj tekstu. Zapraszam do czytania zatem.
Trzy podstawowe władze: miecza – czyli władza króla, rządu lub prezydenta, sakiewki – władza parlamentu oraz władza togi – czyli niezależna od dwóch pierwszych władza wolnych od wszelkiego nacisku sędziów, muszą być od siebie niezależne. Często przecież w demokracji liberalnej zdarza się, że władze miecza i sakwy są w jednych rękach, co stanowić powinno jeszcze mocniejszy argument za niezależnością władzy togi. Rozumieć musi to każdy myślący obywatel i doprawdy pojąć nie mogę dlaczego tak oczywiste rzeczy tłumaczyć należy z uporem godnym lepszej sprawy od ponad dwóch lat. Tak samo, jak nie rozumiem dlaczego tłumaczyć trzeba niektórym, że to co PiS i prezydent usiłuje przeforsować, to nic innego jak oczywisty plan zrównania trzech władz i spięcia ich jedną klamrą pod nadzór jednej osoby w państwie. I doprawdy bez znaczenia jest to, czy będzie tą osobą Zbigniew Ziobro czy Andrzej Duda, bo w dzisiejszej, polskiej, rzeczywistości tą osobą jest i będzie Jarosław Kaczyński. To chory układ i to niezależnie od tego kto w danej chwili rządzi tym krajem.
Na temat propozycji pana prezydenta powiedziano już wiele, także to, że nic się praktycznie nie zmieniło od czasu złożonych wet, poza zwykłą zamianą nazwisk: z Ziobro na Duda. Byłem pewny takiemu biegowi spraw już ponad dwa miesiące temu i pisałem o tym w swoich felietonach, że weta prezydenckie to nic innego jak tylko bitwa o pozycję wewnątrz obozu władzy. Żadnej w tych propozycjach nie ma troski o obywatela – jest tylko zwykła, czysta gra o pozycję własną. Prezydent po prostu powiedział: dość traktowania mnie jak “popychło”. Drugą, przy okazji nieco tylko, okolicznością podjętej przez Dudę gry z Kaczyńskim jest gra z czekającym prezydenta Trybunałem Stanu – prezydent próbuje sobie budować linię obrony w przyszłym procesie o łamanie Konstytucji – pisałem już o tym również wcześniej. I żeby była sprawa jasna, mnie nie chodzi o jakąś polityczną zemstę, krew na arenie gladiatorów, mnie idzie wyłącznie o zwykłą, ludzką sprawiedliwość zapisaną w tejże Konstytucji, czyli o równość wszystkich wobec prawa. Piszę to jako szary obywatel tego państwa, który płacić musi mandat za wykroczenie drogowe lub karę za nieumyślne nieopłacenie parapodatku w postaci opłaty za parkowanie w strefie ograniczonego postoju w centrum miasta. Dzisiaj ta podstawowa zasada demokracji jest zwykłą ściemą, a objawia się ona najczęściej w słowach wiceministra Jakiego, który traktuje ją jak swój ulubiony szlagwort. I dla tej zasady powtórzę to, co już parę miesięcy temu napisałem: oddam głos tylko na tę siłę polityczną, która złoży obietnicę wobec narodu, że każdy kto złamał Konstytucję zostanie postawiony przed oblicze Trybunału Stanu. To się nam, obywatelom, po prostu należy, choćby po to, abyśmy nie stracili do końca szacunku dla prawa. I szacunku do tego państwa.
Jako się rzekło, obraz, który widzimy po zapoznaniu się z dostępnymi w sieci propozycjami prezydenta, przywołuje nam myśl przewodnią taką oto, że projekty owe pisał ktoś, kto z prawem raczej za pan brat nie jest. Dodam od razu, że ja prawnikiem nie jestem, a prawo znam bardziej od strony praktycznej, jako przedsiębiorca z prawem tym stykający się na co dzień. Tym się zatem różnimy z panem prezydentem, że on prawnikiem jest z wykształcenia. Marna to pociecha jednak, gdyż wszystkie w zasadzie zaproponowane przez Dudę rozwiązania są przede wszystkim niezgodne z obowiązującą Konstytucją. Każdy uczeń gimnazjum zaś wie, że najważniejszym dokumentem prawnym w Polsce jest Ustawa Zasadnicza, jak sama nazwa zresztą mówi. Później w kolejności są ustawy inne, rozporządzenia, uchwały i akty prawne niższej rangi. Skoro zatem tak, to żadna ustawa nie może zmieniać Konstytucji bez ściśle określonego trybu, zapisanego w tym dokumencie.
O propozycjach pana prezydenta wypowiedzieli się już znacznie mądrzejsi ode mnie ludzie, ja tylko, okiem mało znaczącego praktyka, spróbuję dokonać krótkiego podsumowania. Propozycje owe sprowadzają się w sumie do paru spraw, a mianowicie: czystki w Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, wyboru nowych członków Rady i wyboru nowych sędziów do Sądu Najwyższego przez polityków oraz wprowadzeniu nowych izb Sądu – odwoławczej i dyscyplinarnej. Ulubionym argumentem obozu władzy usprawiedliwiającym czystki partyjne w Sądzie Najwyższym oraz w KRS jest powoływanie się na zapis w samej Ustawie Zasadniczej, mówiący o tym, że można przenosić sędziego w stan spoczynku lub do innego sądu w razie zmiany ustroju sądów. Tłumaczenie władzy chwytliwe, ale całkowicie chybione, bo dokonywane zmiany absolutnie nie wyczerpują znamion zmian ustrojowych sądów, gdyż posiłkując się słownikiem języka polskiego sprawdzić można, iż ustrój sądów, to ogół norm prawnych regulujących funkcjonowanie tychże, a nie tylko malutki ich wycinek. Natomiast bez wątpienia wszystkie te i wcześniejsze zmiany mają jeden wspólny mianownik, czyli są zmianą ustroju państwa w postaci zamachu na święty trójpodział władz, na co naród zgody obozowi zjednoczonej prawicy nie dał, gdyż prawo do zmiany ustroju wymaga większości konstytucyjnej a nie zwykłej. Wszystko o czym tutaj piszę jest wiedzą z zakresu gimnazjum i doprawdy zrozumieć nie sposób, jak można wciskać narodowi taką ciemnotę.
Innym ulubionym argumentem obozu władzy, ostatnio także wypowiedzianym ustami pani Zofii Romaszewskiej, jest walka z postpeerelowskimi sędziami, którzy ponoć panoszą się w sądach w ilościach wręcz hurtowych. Stąd forsowanie niezgodnych z Konstytucją zmian w postaci ograniczenia wieku, czy wcześniej, prostej wręcz wymiany prezesów i wiceprezesów sądów powszechnych. Jakichkolwiek by nie użyć ekwilibrystycznych argumentów w tej sprawie, nie da się nie zauważyć, że obozowi władzy przeszkadzają sędziowie orzekający w PRL, ale nie przeszkadza już peerelowski prokurator, który namaszczony został przez demiurga tych zmian na wiodącą postać w tym procesie, co zresztą jest jawnym sygnałem stosunku Kaczyńskiego do państwa właśnie. Nie da się także obronić sensownie zmiany polegającej na usuwaniu sędziów z powodu osiągnięcia wieku 65 lat (dziś sędzia może orzekać do lat 70 lub dłużej po złożeniu odpowiednich zaświadczeń lekarskich). Powiedzieliśmy sobie bowiem, że święty trójpodział władz polega na ich równości, a skoro tak, to dlaczego nie wprowadza się ograniczenia wiekowego do lat 65 wśród posłów i senatorów? Czym, przepraszam, różni się praca sędziego od pracy parlamentarzysty? Obie przecież profesje ścisły związek mają z prawem, jedni je tworzą, drudzy mają sprawdzać, czy nie jest łamane. I na koniec tego wątku jeszcze czysto praktyczny argument, życiowy. Otóż nie przerywa się umówionej wcześniej kadencji czyjejś pracy, chyba że mamy do czynienia z sytuacją nadzwyczajną. Wyobraźmy sobie, że pracodawca umówił się z nami na określony czas zatrudnienia, na przykład 5 lat. Mamy to zapisane w kontrakcie. Nasza praca jest do tego istotna z punktu widzenia przedsiębiorstwa, w którym pracujemy i wymaga wdrożenia wielu elementów z zakresu organizacji pracy, a ich efekty widoczne będą za czas jakiś. Ale nagle pracodawca zmienia swój punkt widzenia i na zasadzie własnego widzimisię rozwiązuje z nami umowę. Co wtedy zrobimy i jak się poczujemy? My mamy drogę sądową i możemy odwołać się do sądu pracy, do kogo odwołają się sędziowie? Oni mogą to zrobić jedynie do narodu lub wątpliwego, jak widać, rozsądku polityków. Jak można zatem wmawiać ludziom fałszywy z gruntu pogląd, że sędziowie należą do jakiejś wyalienowanej kasty, skoro ich los leży wyłącznie w rękach, sarkastycznie mówiąc, innej kasty?
Sądownictwo wymaga reformy, pewnych istotnych nawet zmian, o czym także pisałem wcześniej, ale powtórzę to raz jeszcze: nikt i nic nie jest w stanie mnie przekonać do tego, że niezbędnym początkiem tych zmian ma być ordynarna, partyjna czystka dokonana z pogwałceniem nie tylko najważniejszego aktu prawnego, ale także z naruszeniem świętych w życiu obyczajów. Nie jest mnie w stanie także przekonać nikt do tego, aby trzeci rodzaj władzy wybierany był przez pierwszy lub drugi, gdyż wtedy o żadnej demokracji mowy być nie może. Doprawdy tak ciężko pojąć, że gdy na sali sądowej spotka się prokurator i sędzia, a być może i nawet adwokat z nadania jednej tylko, do tego politycznej, ręki, to los obywatela będzie po prostu przesądzony? Żeby była sprawa jasna, nie bronię sędziów, uważam, jak być może większość społeczeństwa, że sędziowie to nie jest krystalicznie czysta grupa zawodowa. Ale tu nie idzie o sanację tej władzy, ile o zwykłe jej przejęcie, na co nie może być zgody w imię zachowania zasad. Po prostu.
Czy wszystkie pomysły prezydenta są niegodne uwagi? Otóż wbrew opiniom większości komentatorów wstawię się za ideą skargi nadzwyczajnej. Przy czym zaznaczę od razu, że nie w formie zaproponowanej przez Dudę i jego urzędników. Nie potępiam tego pomysłu w czambuł, uważam, wbrew opiniom polityków i komentatorów, że jakiś rodzaj odwołania od prawomocnego wyroku winien być wprowadzony. Politycy opozycji, co zresztą mam im za złe, muszą zrozumieć, że jest w Polsce niemała grupa osób zwyczajnie pokrzywdzonych przez sądy. Sam do takich osób należę, mając za sobą wszystkie dostępne w polskim prawie środki odwołań, które uważam za zwykłą fikcję i zaraz wyjaśnię dlaczego. Fakt niezauważania tej fikcji przez polityków i sędziów przede wszystkim, uważam za poważny polityczny błąd i doprawdy nie pojmuję tej politycznej krótkowzroczności. Powtórzę: powinien być w systemie prawnym jakiś rodzaj ratunku przed błędami sędziowskimi, który nie byłby ułudą. Dziś w procedurze karnej i cywilnej są w istocie cztery narzędzia odwoławcze: skarga kasacyjna, skarga o stwierdzenie niezgodności z prawem prawomocnego orzeczenia, skarga o wznowienie postępowania oraz skarga do Trybunału Sprawiedliwości UE. Dodatkowo, w procedurze karnej jest także prawo do łaski, będące wyłączną kompetencją Prezydenta RP. Nie wdając się w zawiłości prawne, krótko przedstawię na czym polega fikcyjność tych narzędzi. Kasacja podlega dwuetapowości rozpoznania. W pierwszym etapie skargę rozpoznaje jeden sędzia na posiedzeniu niejawnym, zaś jego decyzja jest ostateczna. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że jeden sędzia decyduje ostatecznie o losie obywatela w sytuacji na przykład takiej, gdy wyroki obu instancji diametralnie się od siebie różnią. Przy czym sędzia na tymże posiedzeniu nie zagłębia się w sprawę, sprawdza jedynie czy skarga jest słuszna z prawnego punktu widzenia. A tu czeka obywatela niemiła niespodzianka, gdyż skarga nie może dotyczyć oceny dowodów dokonanych przez, uwaga, jedynie sąd II instancji, ponieważ narusza to zasadę niezawisłości sądu, a w polskim systemie prawnym II instancja jest tą ostateczną. Czymże jednak jest błędny wyrok, jak nie błędną oceną dowodów i faktów, przy czym uzasadnienie wyroku I instancji w ogóle nie jest brane przez sędziego SN pod uwagę. Podobnie sprawy mają się w pozostałych skargach odwoławczych – wszystkie one nie mogą ingerować w ocenę dowodów. Tym samym narzędzia te są jedynie prawniczą fikcją, gdyż większość błędnych wyroków polega przecież na błędnej ocenie dokonanej przez sąd, która często z niezawisłością sądu ma niewiele wspólnego. O skardze do Trybunału Sprawiedliwości wspomnę tylko tyle, że jej fikcją są koszty procesu, bo owszem złożenie samej skargi nie wiąże się z opłatą, ale już prowadzenie sprawy i owszem. I są to wydatki niemałe, często dla zwykłego obywatela nie do udźwignięcia, co powoduje, że rzadko kto decyduje się na taką drogę. Pamiętać bowiem trzeba, że przejście do tego etapu sprawy wiąże się przecież z już poniesionymi wydatkami.
Wymiar sprawiedliwości wymaga zatem wprowadzenia rozwiązań umożliwiających złożenie i wnikliwe sprawdzenie skargi nadzwyczajnej w przypadku gdy wyroki I instancji i II różnią się diametralnie i to w zasadniczych kwestiach. Nie sądzę, aby spraw takich było nie wiadomo jak dużo. Należy oczywiście wykluczyć ze skargi nadzwyczajnej sprawy, w których wyroki obu instancji są jednakowe oraz sprawy motywowane czysto politycznie. Dobrym pomysłem, moim zdaniem, jest też to, aby skargę nadzwyczajną kierowała do SN grupa 20-30 posłów, co byłoby także swoistym pierwszym etapem tej ścieżki prawnej.
Nie zgadzam się więc z opiniami wielu komentatorów, że pokrzywdzony obywatel ma narzędzia odwoławcze od ewidentnie krzywdzących wyroków, gdyż istniejące w procedurze środki w większości przypadków są czystą teorią. Swoją drogą ciekaw jestem statystyk ile złożonych skarg odwoławczych od prawomocnych orzeczeń jest rozpatrywanych przez Sąd Najwyższy w stosunku do ogółu złożonych wniosków. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że jest to raptem kilka procent, a dane te mogłyby być bardzo pomocne w toczącej się dyskusji. Niezauważanie przez polityków opozycji tego istotnego dla przeciętnego obywatela problemu jest według mnie odbieraniem sobie sporej liczby głosów poparcia, a sensowne uregulowanie tej kwestii, dalekie od populizmu prezydenta, powinno być wręcz ich obowiązkiem. Udawanie, że jest dobrze i nic nie trzeba zmieniać, to, moim zdaniem, poważny błąd polityczny.
Na reformie sądownictwa można by w ogóle wiele zyskać i pozytywnie zapisać się w umysłach obywateli, gdyby wprowadzić jedną ustawą szereg rozwiązań, zmierzających do faktycznego usprawnienia wymiaru sprawiedliwości i jestem przekonany, że same środowisko sędziów przyjęłoby te rozwiązania z uznaniem. Oto cały arsenał zmian, jakie można wdrożyć:
– Najważniejsze, to zwiększyć ilość sędziowskich etatów i etatów pomocniczych, czyli dać na to fundusze. Ponoć Polski budżet jest pod rządami PiS wzorowo prowadzony i ma nadwyżki,
– Sędziowie pokoju dla najprostszych spraw, którzy mogliby być wybierani przez obywateli,
– Bezpłatna mediacja przedprocesowa jako obowiązek, zanim dojdzie do procesu,
– Wprowadzenie większej liczby obowiązkowych, specjalistycznych szkoleń dla asystentów i referendarzy sądowych, aby unikać kompromitujących postanowień typu “kopiuj-wklej”,
– Wprowadzenie systemu wynagrodzeń, uzależnionego od efektów pracy sędziów, a jako kryterium przyjąć na przykład ilość zamykanych spraw bez apelacji,
– Przyznanie prawa zgłaszania kandydatów do KRS grupie 2 tysięcy obywateli, Rzecznikowi Praw Obywatelskich, Naczelnej Radzie Adwokackiej, Krajowej Radzie Radców Prawnych, Krajowej Radzie Prokuratorów przy Prokuratorze Generalnym, radom wydziałów prawa, grupom sędziów (od 10 do 50 w zależności od szczebla sądu),
– Obowiązkowe publiczne wysłuchanie wszystkich kandydatów przed wyborami, transmitowane w Internecie,
– Zagwarantowanie, iż najbardziej liczni sędziowie sądów rejonowych będą mieli znaczący wpływ na skład Rady (wybiorą 8 członków),
– Zmiana z systemu wyborów pośrednich dokonywanych przez zgromadzenie przedstawicieli na bezpośrednie ogólnopolskie wybory dokonywane przez sędziów wg zasady 1 sędzia = 1 głos,
– Stopniowe zastępowanie wygasających kadencji w Radzie nowymi członkami Rady.
Ostatnie kilka punktów opisanych propozycji pochodzi z projektu przygotowanego przez Stowarzyszenie Sędziów Polskich IUSTITIA, który popierany jest przez opozycję. Jednak pierwsze, co należy zmienić natychmiast po zmianie władzy, to wrócić do rozdzielenia funkcji Prokuratora Generalnego od funkcji Ministra Sprawiedliwości, przy jednoczesnym zwiększeniu niezależności Prokuratury od rządu.
Jak widać więc wiele można było zaproponować obywatelom, aby spełnić ich oczekiwania. Co próbuje się zrobić? Ordynarnie i prostacko usiłuje się przejąć pełną kontrolę nad trzecią władzą, co jest zamachem na ustrój państwa – liberalną demokrację, której zręby świat budował setki lat. Rządy jednej władzy nad pozostałymi znamy już z przeszłości i dokładnie wiemy do czego one prowadzą. Widać trzeba to przypominać bezustannie, bo część społeczeństwa albo ma pamięć krótką, albo nie potrafi wyrzucić z siebie peerelowskich snów o państwie, które wszystko robi i o wszystkim decyduje. Nic zatem jeszcze nie zostało zakończone i znów zapalić trzeba świece przed sądami i pałacem prezydenckim. I nie chodzi o obronę sędziów, ci niech się bronią sami, tylko o obronę świętej i nienaruszalnej zasady niezależnych od siebie władz: miecza, sakwy i togi, podstawy demokratycznego ładu.