Dziesięć lat temu, w reakcji na rozmiar zniszczeń po atakach na World Trade Center, słynna pisarka i dziennikarka przerwała trwające dekadę milczenie. Wściekła i dumna napisała przepełniony goryczą artykuł, w którym opluła wyznawców Allaha i bierność Zachodu wobec islamu. W ten sposób przypomniała o swoim temperamentnym intelekcie, tyleż wielbionym przez jej fanów, co krytykowaną przez adwersarzy.
Nieobojętna
Mimo iż zmarła kilka lat temu, jej teksty napisane po atakach z 11 września 2001 r. wciąż wzbudzają emocje, wciąż są dyskutowane i krytykowane, stały się trwałym elementem debaty o tożsamości europejskiej, zwłaszcza w kontekście jej wielokulturowości. Bez wątpienia są jednymi z najbardziej ostrych i wyrazistych, ale zarazem obrazoburczych tekstów, wyłamują się z przyjętych w Europie konwenansów poprawności politycznej. Są wulgarne, histeryczne, nacechowane negatywnymi emocjami. Fallaci nie bała się swoich poglądów, nie wstydziła się ich prezentować, nawet jeśli raj muzułmanów miała nazwać miejscem, gdzie „bohaterowie pieprzą hurysy”, a swoich rodaków Włochów podsumować stwierdzeniem, że się „kurwią”, gdyż nie umieją odpowiednio odpowiedzieć na „inwazję islamu” w ich własnym kraju. Wobec poglądów Fallaci nie można pozostać obojętnym, nie można przejść nad nimi do porządku dziennego, trzeba ją czytać, choć nie trzeba się zachwycać. I warto sobie zadawać pytanie o funkcję, jaką pełniła w dyskursie publicznym. Czy była tylko rozemocjonowaną dziennikarką, która pretendowała do bycia pisarką, skandalistką, która swymi poglądami chciała zwrócić uwagę na swój talent, czy jednak intelektualistką, „człowiekiem o dużej kulturze umysłowej i osobistej”, tym, który wytwarza „dobra kulturalne”? Czy jej wkład w ten dyskurs jest na tyle wielki, że pozwala nam na określenie jej tym mianem? Idąc dalej i nawiązując do tematu X numeru „Liberté!”, czy do takich postaci – aroganckich, samolubnych, wulgarnych i narcystycznych określenie „intelektualista” w ogóle pasuje?
Teksty Fallaci napisane pod wpływem przemyśleń, po tym, co wydarzyło się w USA we wrześniu 2001 r, kładą się cieniem na jej karierze dziennikarskiej i pisarskiej z lat 70. i 80. Bardzo łatwo jest ją krytykować za ten pamiętny artykuł w „Corriere della Sera”, za te książki napisane już w XXI w. Jest łatwym celem. Teraz szczególnie, gdy już nie ma jej na świecie, więc jest pewność, że na krytykę nie odpowie siarczystą filipiką. Zapomina się jednocześnie, że jeszcze kilkanaście lat temu była uznawana za jedną z najbardziej utalentowanych dziennikarek, choć już wówczas była kontrowersyjna, bezkompromisowa (jak wtedy, gdy podczas wywiadu zrzuciła czador przed ajatollahem Chomejnim). Wielu uważa, że to ona jest matką współczesnego wywiadu dziennikarskiego i że to ona wprowadziła kobiety do dziennikarstwa. Zadawała najtrudniejsze i najbardziej bezczelne pytania, łamała tabu, nie bała się swoich rozmówców. Wywiady rzeki[WK1] z możnymi tego świata, wśród których znaleźli się i Henry Kissinger, i Jasir Arafat, stały się jej znakiem firmowym. Miała nad swoimi rozmówcami dużą przewagę dzięki temu, że nie musiała niczego ukrywać, mówiła wprost to, czego np. politycy wypowiedzieć nie mogli. I już wtedy wzbudzała skrajne emocje. Niektórzy uwielbiali jej styl, uważając go za niezwykle obrazowy, sugestywny, opiniotwórczy lub nawet „krwisty” – takim określeniem opisał go Dante Matelli. W swoich korespondencjach wojennych mistrzowsko oddawała atmosferę, która panuje na polach bitewnych, wplatając w to swoje celne uwagi, tak jak wówczas, gdy pisała o wojnie w Wietnamie: „Podbiegłam do okna, niebo na horyzoncie było czerwone, i rozpoznałam wojnę, dzięki której zbyt szybko się nauczyłam, że życie nie odradza się znów na wiosnę”.
Przeciwnicy zarzucali jej nadmierny ekspresjonizm, emocjonalność, które utrudniały odbiór tekstów. Mówili, że hiperbolizuje swoje obrazy. Określali mianem „fallacius”, co znaczy „fałszerka”. Zarzucali ewidentny brak obiektywizmu. Sama też nie ukrywała, że przyznaje sobie prawo do pisania i wyrażania swoich opinii w sposób, jaki tylko i wyłącznie jej odpowiada, jest zgodny z jej własnym sumieniem, wolnym od konwenansów społecznych, od z góry narzuconych oczekiwań. Za swoją książkę „Un oumo” („Człowiek”) otrzymała prestiżową włoską nagrodę Viareggio, choć dzieło to budziło na świecie ambiwalentne uczucia. Miała nadzieję na powtórkę sukcesu i otrzymanie tej samej nagrody za książkę „Inszallah”, ale krytyka bardzo surowo obeszła się z tą publikacją, nagrody nie przyznała, a autorka poczuła się tym urażona. Pierwszy etap jej kariery zakończył reportaż dotyczący wojny w Zatoce Perskiej, który ukazał się 26 marca 1991 r.. Później zamilkła, zamknęła się w czterech ścianach i rzadko kiedy udzielała publicznie.
Wściekła
Do czasu 11 września 2001 r. Wówczas powróciła i z jeszcze większym impetem, większą wrogością i furią zaatakowała zachodnie elity polityczne, świat islamu i media. Bezceremonialnie obeszła się z polityczną poprawnością oraz ideą wielokulturowości i integracji. Szalała w niej nienawiść, co widać zwłaszcza na kartach jej dwóch książek „Wściekłości i dumy” oraz „Siły rozumu”. Krytycy uważają je za rasistowski bełkot, za histeryczną próbę powrotu do pierwszej ligi światowego dziennikarstwa. Z tymi dwoma książkami zetknęłam się kilka lat temu i muszę przyznać, że dziś trudno mi powiedzieć, która była o czym. Jednak pamiętam, że zrobiły na mnie piorunujące wrażenie, zarówno dlatego, że lubię taki styl pisania, nieco podobny do stylu Kapuścińskiego, jak i dlatego, że otworzyły mi oczy na brednie wydobywające się z ust przedstawicieli również drugiej strony, polityków uwięzionych w trybach poprawności politycznej, z rękoma związanymi przez fałszywie rozumianą tolerancję.
Fallaci w wielu kwestiach miała rację. Mówiła głośno, że XXI w. będzie świadkiem słabnącej potęgi Zachodu, jego idei wolności, równości, indywidualizmu, obwiniając za to koncepcję wielokulturowości i poprawności politycznej. Nie godziła się na konsensus społeczny ustanowiony pod dyktando „poprawnych”, nie godziła się na bycie częścią systemu gotowych rozwiązań i odpowiedzi, które tak naprawdę nie rozwiązywały żadnych problemów, były fikcją, ucieczką od rzeczywistości. Była zbulwersowana brakiem refleksji i odpowiedzialności za to, co publikują media, traktowaniem słowa jako towaru na sprzedaż, co dzisiaj nazwalibyśmy tabloidyzacją. Nie była osamotniona w tych poglądach, jednak jej charakterystyczna forma wyrazu dystansowała ją od osób o podobnych poglądach. Nie sposób popierać jej przekonań bez ryzyka oskarżeń o szowinizm i ksenofobię. A jednak niewątpliwie można powiedzieć, że Oriana Fallaci intelektualistką była, choć wielu odmówiłoby jej tego miana, podobnie jak ona odmawiała go innym.
Wyrażam tę opinię z pełną świadomością, że musi ona brzmieć dość egzotycznie w magazynie liberalnym. Mimo jej antyklerykalizmu i laicyzmu jest przecież uważana za pisarkę i dziennikarkę prawicową. Fallaci wyłamuje się jednak z powszechnie przyjętych definicji i schematów, jest raczej pytaniem o to, kto jest uprawniony do noszenia miana intelektualisty, niż odpowiedzią na nie. Intelektualista to osoba poszukująca prawdy, to postać wzbogacająca społeczeństwo o własne przemyślenia, tłumacząca rzeczywistość. Ale czy intelektualista ma monopol na prawdę? W którym momencie, jeśli w ogóle, go traci? Czy powinna istnieć granica prawdy, poza którą skrywa się jakieś tabu?
W polskiej tradycji mamy skłonność do utożsamiania intelektualisty z autorytetem moralnym, z postacią o nieskazitelnej osobowości i życiorysie. Tymczasem intelektualistę winno się raczej utożsamiać z żywym umysłem, nieprzeciętnym intelektem, celnością poglądów. Oczywiście, bycie autorytetem moralnym nie oznacza, że ktoś nie może być intelektualistą, jednak te dwie sprawy nie muszą przecież iść z sobą w parze. Weźmy na przykład Lecha Wałęsę. Bez wątpienia jest ogromnym autorytetem w wielu kręgach, jednak do intelektualistów raczej trudno go zaliczyć. Fallaci z kolei trudno określić mianem moralnego autorytetu. Jej szowinistyczne przekonania, wulgaryzm, egocentryzm, narcyzm zdecydowanie wykluczają ją z tego kręgu. Zresztą, nie jestem pewna, czy zechciałaby znaleźć się w jednej grupie z Wałęsą, za którym nie przepadała i którego określała mianem próżnego ignoranta. Nie ulega jednak wątpliwości, że Fallaci odznaczała się godnym podziwu intelektem. Świetnie posługiwała się retoryką. „Pisała tak, że zapominałeś, że to kobieta” – mówił Matelli. Wiedziała, w które struny uderzyć podczas wywiadu, by uzyskać odpowiedni efekt i poszukiwane odpowiedzi. Jak już pisałam, była furiatką, ale ta emocjonalność nie przysłaniała jej ostrości osądów. Wiedziała, jak uwieść czytelnika swoją argumentacją, wciągnąć zarówno w świat swoich racji, jak i fobii. Bezpardonowo przyznawała sobie prawo do subiektywizmu. Porównywała siebie do malarza, pytając retorycznie: „Jeśli jestem malarzem i robię ci portret, czy nie mam prawa namalować cię tak, jak chcę?”. Była swoim najwierniejszym fanem i wyznawcą, własną supergwiazdą, jak określił ją jej biograf Santo Aricó. Uważała, że tylko ona ma monopol na prawdę. Na krytykę odpowiadała wrzaskiem i wściekłością. Patrząc na wrzawę wokół jej poglądów, trzeba zadać pytanie, czy w dyskursie publicznym istnieje prawda obiektywna. Nie! Mamy wolność słowa i przekonań, choć czasem trudno się z nią pogodzić. Nie można o tym, zapominać, zwłaszcza że to od intelektualistów powinno zależeć kształtowanie opinii publicznej. To intelektualista, każdy po kolei, ma monopol na swoją prawdę, przez to, że ma też prawo do odrębnych poglądów. Politycy, zahukani w swojej poprawności politycznej, zyskują sobie poważanie tym, czego nie powiedzą, co przemilczą, a intelektualiści tym, czego nie boją się wypowiedzieć. Jak słusznie kilka lat temu w rozmowie z Jackiem Żakowskim zaznaczył prof. Krzysztof Pomian: „Europa szczęśliwie przeżyła ostatnie pół wieku między innymi dlatego, że politycy wiedzieli, czego nie wolno im mówić. To nie jest kwestia wartości, tylko zdrowych mechanizmów działania w demokracji. Dla polityka wartością nadrzędną powinna być odpowiedzialność”. Intelektualistom natomiast nie powinno się zakazywać mówienia głośno o rzeczach kontrowersyjnych. Powinni być wolni od zewnętrznych nacisków, w swoich poglądach przejrzyści, wymykający się myślowym schematom. Fallaci z jednej strony często zapominała o tej zasadzie, odmawiając prawa do krytykowania samej siebie. Była niekonsekwentna, żądając prawa do swobodnego wyrażania myśli, jednocześnie ucinając dyskusję ze swoimi przeciwnikami. Ale z drugiej strony do tego też miała prawo, jeśli to pomogło zachować jej szacunek dla własnych poglądów. W jakiejś mierze przecież każdy intelektualista jest narcyzem, musi mocno wierzyć w swoje poglądy, by nie zostały one zalane przez masowo nacierające informacje pseudointeligentów, którym bardziej niż na prawdzie zależy na promocji własnej osoby, ułatwianej przez nijakie media. Była wierna swoim przekonaniom, nie uginała się pod pręgierzem krytyki, głośniej niż inni przyznawała sobie samej prawo do prawdy, mówiła otwarcie, że jej poglądy są „prawdziwsze” od poglądów innych. I to musiało budzić sprzeciw, choć ujawniało też pewną hipokryzję jej oponentów, którzy święcie wierzyli, że to jednak ich poglądy są „prawdziwsze”, że to oni posiadają monopol na prawdę.
Można zapytać: skoro nie istnieje prawda obiektywna w dyskursie publicznym, to czy intelektualista może się mylić? W którym momencie traci poważanie? Czy można przestać być intelektualistą? Nie można! Przecież to miano zyskuje się dzięki sile swojego umysłu, swej inteligencji, która –owszem – starzeje się, zmienia, z wiekiem staje się mniej ruchliwa i płodna, ale jednak zachowuje swoje walory (wykluczając przypadki ekstremalne, np. chorobę psychiczną). Trudno również stwierdzić, że suwerenny w swych opiniach intelektualista myli się, o ile sam się do tego nie przyzna. Ma przecież prawo do swobodnego konstruowania swoich opinii zgodnie z własnymi przekonaniami, wartościami i doświadczeniami. Patrząc na to z perspektywy odbiorcy przekazu, można powiedzieć, że myli się jedynie wówczas, gdy popełnia rażące, merytoryczne błędy. Gnuśność lub zatwardziałość poglądów może sprawić jednak, że taka osoba traci autorytet, poważanie wśród odbiorców i sama się marginalizuje. Nie oznacza to jednak, że przestaje być intelektualistą. Co by nie mówić, prof. Jadwiga Staniszkis jest niezwykle inteligentną osobą, równie barwną osobowością, bez wątpienia zasługuje na miano intelektualistki, jednak uparte bronienie Jarosława Kaczyńskiego w ciągu minionych lat sprawiło, że jej autorytet bardzo ucierpiał. Fallaci była o całe lata świetlne bardziej nieprzejednana. Jej wywody wciąż budziły sprzeciw i bunt, przede wszystkim na lewicy. A że w Europie, zgodnie z tradycją francuską, intelektualna elita jest w przeważającej mierze lewicowa, nie miała ona łatwego życia na Starym Kontynencie. To ogromny błąd, że pozwoliła, by złość i rozgoryczenie zawładnęły jej twórczością. Przysporzyły jej, co prawda, rozgłosu, ale zepchnęły na margines publicznego dyskursu. A przecież zwracała uwagę na sprawy ważne dla Europy, przełamywała tabu poprawności politycznej i zmasowanej, uproszczonej informacji, krzyczała: „Obudźcie się!”. Jak zamilkła dekadę wcześniej, „by nie wmieszać swojego głosu w orkiestrę cykad”, tak po atakach na WTC musiała się wybić ponad tę orkiestrę, by nie zostać przez nią zakrzyczaną i przebić się ze swoimi racjami. Tu pojawia się kolejne pytanie o formę intelektualizmu: czy powinny istnieć tabu?
Dumna
Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że intelektualista powinien mieć otwarty umysł, być wolnym od oczekiwań zewnętrznych, wygląda na to, że tabu istnieć nie powinno, by nie ograniczać swobody myśli. Intelektualizm to również odwaga podejmowania trudnych tematów, mierzenia się z tym, co nierozpoznane lub skrzętnie ukrywane przed opinią publiczną. Fallaci tabu łamała i był to jej główny sposób dotarcia do odbiorcy. Mówiła o sprawach niewygodnych, wyrzucała politykom – przede wszystkim lewicy – dwulicowość, hipokryzję, bezrefleksyjność. Krzyczała o tym, o czym po cichu mówiły środowiska prawicowe, była głosem znacznej ich części, bo nie bała się ostrza krytyki. W tym sensie była wolna. Choć trudno się zgodzić z wieloma jej poglądami, zwłaszcza tymi, które obarczają winą za tragedię terroryzmu całą społeczność muzułmańską, trzeba również przyznać, że zadawała wiele ważnych pytań, których wcześniej nikt z elity politycznej, ale także intelektualistów lewicowych tak głośno nie miał odwagi wypowiedzieć. Dotykała bardzo delikatnej sfery obrony własnej kultury, a raczej niechęci do bronienia jej w imię politycznej poprawności, w imię ideałów dialogu międzykulturowego, wreszcie w imię interesów ekonomicznych. Krytykowała fakt, że wobec konieczności poszanowania obcej kultury rezygnuje się z szacunku do własnej, poświęcając jej zasady w imię tolerancji i wielokulturowości. Krytykowała bezrefleksyjne przyjmowanie „pracowników zagranicznych”, uszczypliwie stwierdzając, że „nie ma żadnych wątpliwości, że niektórzy z nich naprawdę pracują”, zwracając jednak uwagę, że w dłuższej perspektywie brakuje jakiejkolwiek strategii faktycznej integracji tych społeczności z kulturą europejską. Wytykała brak konsekwencji, wypominała brak odwagi w mówieniu o problemach i krytykowała za zbytnią pobłażliwość i niechęć do zajmowania się trudnymi sprawami imigrantów, pisząc: „Zaprosiliśmy ich, dawaliśmy im azyle i paszporty w nadziei, że solidnie popracują i wyręczą zachodnich leniuchów od zajęć brudnych i trudnych, a teraz się dziwimy, że wyposażeni w nasze obywatelskie prawa czują się Europejczykami, tyle że z gruntu innymi…”. Przekraczała granice pomiędzy tym, co powiedzieć wypadało, a tym, co należało. Stawała po stronie poczucia obowiązku wobec własnego sumienia, swoich poglądów i za to należy jej się szacunek.
Słowem kluczem dla intelektualisty powinno być pojęcie wolności rozumianej jako wierność swoim przekonaniom, odporność na naciski tych, którzy chętnie krytykują, oraz otwartość umysłu, odwaga w podejmowaniu trudnych tematów. Intelektualista musi być wolny! Orianę Fallaci trudno lubić za jej ksenofobiczne przekonania, za narcystyczną egzaltację własnym istnieniem, za arogancję i wulgaryzm. Jednakże trudno odmówić jej wierności własnemu intelektowi, ufności we własną prawdę. Swoim talentem pisarskim władała niczym mieczem w obronie swoich przekonań. Była wolna.
[WK1]Stosuje się dwie pisownie: wywiad-rzeka (np. Encyklopedia PWN) i wywiad rzeka (np. słownik ortograficzny PWN). Da się obronić obie wersje, ale my zastosujemy tę drugą, zgodną z regułami ortograficznymi.