Kontrolowany przez partię władzy państwowy koncern Orlen kupił za pieniądze obywateli prywatny dotąd, medialny koncern Polska Press. Nad gazetami, tygodnikami i portalami internetowymi tego koncernu kontrolę wkrótce przejmie więc owa partia władzy. Media te staną się kolejnymi narzędziami jej propagandy, co sfinansują oczywiście wszyscy obywatele – tak partii władzy niepopierający, jak i jej sympatycy. Ci pierwsi przemienionych gazet zapewne czytać nie będą. Ale i tak za ich wydawanie zapłacą ze swoich podatków, a – gdyby inwestycja okazała się fiaskiem w sensie czysto ekonomicznym – to także w cenach sprzedawanych przez Orlen hot-dogów, batoników, chipsów czy nabywanej tam w środku nocy wódki. Gdy partia władzy oplecie już państwo ściśle swoimi mackami i wszędzie zainstaluje wiernych wykonawców jej poleceń – takich jak prezes Orlenu – to utrwalanie swojej władzy może przeprowadzać już bez wydawania własnych środków. Państwo staje się własnością partyjną. Od czasu wyprowadzenia sztandaru PZPR nie znaliśmy takiego porządku polityczno-ekonomicznego. Teraz wiemy, że powrócił, a synergia możliwości tworzonych przez powiązanie instytucji państwa, państwowych koncernów i mediów uczyni z tego procesu na dalszych etapach swoiste perpetuum mobile.
Sparafrazujmy więc w tym miejscu Bogu ducha winnego Neila Armstronga: „To mały krok dla Orlenu, a wielki skok dla budowy reżimu PiS”.
Przejmowanie kontroli nad kolejnymi mediami w Polsce będzie odbywać się pod znakiem dwóch haseł. Pierwszym jest „dekoncentracja”. Otóż zdaniem ludzi partii władzy nie powinny istnieć koncerny medialne, które mają „zbyt dużo” różnorakich mediów i w efekcie „zbyt duży” udział w rynku informacji. To hasło w końcu (w nieco późniejszych etapie) posłuży do przejmowania kontroli nad znaczną częścią prywatnych i krytycznych wobec rządu mediów, będących w rękach polskiego kapitału. Okaże się, że koncentracja w rękach prywatnych jest niedopuszczalna tak samo, jak dopuszczalna jest koncentracja w rękach państwa (czyli partii władzy), którą realizuje Orlen, wykupując Lotos, Energę, za moment PGNiG, no i Polska Press. Ta koncentracja, w równie wrażliwym przecież sektorze zaopatrzenia w energię, nie spędza oczywiście snu z pisowskich powiek. Być może jedynym ratunkiem dla właścicieli mediów będzie deal z władzą w stylu polsatowskim? Być może władza pozwoli przetrwać „Gazecie Wyborczej”, o ile jej naczelnym zostanie Rafał Woś? Alternatywą może być upodobnienie się do TVP Info…
Drugim hasłem, zastosowanym już w praktyce w przypadku wykupu Polska Press, jest naturalnie „repolonizacja”. Przejmowanie mediów należących do zagranicznego kapitału przez kapitał polski nie będzie jednak w żadnym wypadku (tak samo jak w przypadku banków) oznaczać przejmowania ich przez polskie koncerny prywatne. „Repolonizacja” to przejęcie przez państwo, a więc przez partię władzy. Nic to, że posiadanym wcześniej przez zagraniczne firmy mediom nie można udowodnić działania na szkodę Polski w imię interesów czy to Niemiec, czy USA, czy nawet Szwajcarii, gdyż niczego takiego nie robiły, były prowadzone przez Polaków i pisali w nich Polacy, prezentując autentycznie swoje poglądy i oceny. Dla partii władzy krytyka jej rządów jest przecież tożsama z wystąpieniem przeciwko interesom Polski i wspieraniem interesów obcych. W efekcie każdy, kto piórem wspiera opozycję lub przekonuje do głosowania w wyborach przeciwko PiS, jest już narodowym zdrajcą. Na pewno tak nie myśli (to niemożliwe, PiS rządzi przecież obiektywnie idealnie i stanowi czyste dobro!). Skoro tak pisze, to dlatego, że płacą mu obcy. Oczywiście najlepiej, jeśli są to Niemcy – to najłatwiej „sprzedać” w ramach narracji patriotycznej i „repolonizacyjnej”.
Media powinny kontrolować władzę. Jednak obecna polska władza nie ma ochoty być kontrolowana przez kogokolwiek. Ani przez sądy, ani przez organizacje pozarządowe, ani przez organa realizujące postanowienia umów międzynarodowych, ani oczywiście przez media. To ona ma kontrolować media, nie odwrotnie. Po przejęciu mediów publicznych i skierowaniu strumienia wielkich pieniędzy ze spółek państwowych do lojalnych prawicowych periodyków, przejęcie regionalnej prasy Polska Press i jej internetowych portali jest trzecim ważnym krokiem do osiągnięcia celu zamilknięcia mediów. Oczywiście, to nie czasy PRL, gdy opozycji zostawał tylko „drugi obieg” i Radio Wolna Europa. W dobie Internetu krytyka władzy nigdy nie umilknie. Chodzi jednak o to, aby nie docierała łatwo do kluczowych dla partii władzy segmentów elektoratu, aby nie było jej na łamach i w źródłach uwierzytelnionych długą historią i renomą znanego tytułu.
Naiwne są głosy, które wyrażają nadzieję, że może gazet regionalnych nie spotka los TVP i Polskiego Radia. Owszem, propaganda na ich łamach może nie będzie równie toporna (w tej konkurencji nie sposób się z Jackiem Kurskim ścigać). Ale pewne jest to, że cele polityczne partii władzy będą wyznacznikiem numer 1 dla linii redakcyjnej tych gazet, a subtelna propaganda, nieco maskująca fakt zmiany mocodawców gazety, może być wręcz bardziej skuteczna w zakresie zwłaszcza podminowywania pozycji prezydentów dużych polskich miast. Bo tak działa synergia: przejęcie urzędów państwa umożliwiło przejęcie spółek; przejęcie spółek umożliwia właśnie przejmowanie mediów; przejęcie mediów może zaś umożliwić przejęcie samorządów.
Dziennikarze, zwłaszcza ci młodsi, bez dużego nazwiska, o nieprzesadnie dotąd ujawnionym czytelnikom profilu politycznym, wyciągną zapewne wnioski z kurczenia się puli miejsc, w których da się jeszcze uprawiać opozycyjne dziennikarstwo. Zadadzą sobie pytanie: po co kopać się z koniem? Partia władzy może porządzić tylko do 2023 r., ale może i do 2027. To masa czasu. Czy nie lepiej wykazać się pewną dozą spolegliwości i pójść na nowy układ? Pisać dla rządowo-orlenowskich mediów, aby uniknąć zwolnienia? W końcu może rzeczywiście w tych gazetach będzie można funkcjonować nie robiąc z siebie świni w stylu „dziennikarzy” TVP? Przejmowanie kolejnych redakcji przez partię władzy będzie zniechęcać kolejne pióra do pisania rzeczy dla niej niemiłych. W końcu każda redakcja może paść łupem tej czy innej transakcji z udziałem spółki skarbu państwa…
Przez te wszystkie lata istnienia III RP my, liberałowie, wołaliśmy o prywatyzację państwowych spółek. Głównym motywem była oczywiście niska kompetencja państwowego zarządzania, które – nie zawsze, ale zwykle – było realizowane na zasadzie oddania synekury lojalnemu koledze lub członkowi rodziny wpływowego polityka, których potem i tak pochłaniała karuzela stanowisk w mozaice zmieniających się ekip politycznych u władzy (a często i zmieniających się układów sił w ramach tej samej ekipy, co generowało dodatkową destabilizację). Dziś wiemy, że był to problem ważny, ale nie najważniejszy. Problemem ważniejszym okazało się oto wykorzystanie państwowych spółek jako narzędzia niszczenia wolności słowa oraz utrwalania autorytarnej przemiany ustrojowej w Polsce.