Dlaczego polityka tożsamości ma znaczenie? Jak nie wpaść w pułapkę tożsamości? I jaką strategię powinni zastosować liberałowie, aby odnieść sukces? Leszek Jażdżewski (Fundacja Liberte!) rozmawia z Yaschą Mounk, profesorem stosunków międzynarodowych na Johns Hopkins University, założycielem czasopisma „Persuassion” i gospodarzem podcastu „The Good Fight”. Jego najnowsza książka to „The Identity Trap: A Story of Ideas and Power In Our Time” (2023).
Leszek Jażdżewski (LJ): Co Pana, badacza, który napisał książkę o byciu Żydem dorastającym w Niemczech (Stranger in my Own Country: A Jewish Family in Modern Germany, 2014), skłoniło do napisania książki pt. The Identity Trap: A Story of Ideas and Power in Our Time (2023) – klasycznego pamfletu politycznego dotyczącego tożsamości i nadużyć z nią związanych?
Yascha Mounk (YM): W pewnym sensie te dwie rzeczy są ze sobą powiązane. Jedną z rzeczy, o których pisałem w moich wspomnieniach, które były moją pierwszą książką, było to, że jako Żyd w Niemczech czasami doświadczałem nie tylko antysemityzmu, ale także nieco przerażającej formy filosemityzmu. Spotykałem ludzi, którzy próbowali mi udowodnić, jak bardzo kochają Żydów i jak żałują tego, co Niemcy zrobili w przeszłości. W większości przypadków postawa ta była powodowana szczerymi intencjami, ale tak naprawdę podejście to utrudniało mi możliwość bycia równym w społeczeństwie, często budowanym w procesie niewidzialnej wojny toczącej się między mną a innymi ludźmi.
Jedną z dziwnych rzeczy związanych z przeprowadzką z Niemiec (gdzie byłem przedstawicielem najbardziej widocznej klasy ofiar) do Stanów Zjednoczonych (najpierw na studia, a następnie w ramach mojej pierwszej pracy, gdzie byłem przedstawicielem najbardziej widocznej klasy sprawców, czyli białych mężczyzn) było to, że często oczekiwano ode mnie, że będę traktował innych w sposób, którego sam nienawidziłem dorastając, tego jak ja byłem traktowany jako dziecko.
Kolejną cechą charakterystyczną jest to, że jestem filozoficznym liberałem, co pozwala mi rozpoznawać oczywiste sposoby, w jakie ludzie są dyskryminowani i często doświadczają przemocy ze względu na przynależność do określonych grup. Moja wizja lepszego społeczeństwa zakłada, że to, w jakim rodzaju grupy opisowej się urodziliśmy, ma znacznie mniejsze znaczenie dla naszych możliwości czy też tego, jak się nawzajem traktujemy i jak odnajdujemy się w relacji względem społeczeństwa.
Jednym z zagrożeń dla tego rodzaju liberalnych wartości jest prawica, zwłaszcza ze strony autorytarnych dyktatorów, ale także ze strony niektórych prawicowców. Kolejne zagrożenie pochodzi ze strony lewicy, która odrzuca tego rodzaju ideały na rzecz społeczeństwa, w którym kolor naszej skóry, płeć lub orientacja seksualna na zawsze będą cechą definiującą. Zgodnie z tą wizją sposób, w jaki jesteśmy traktowani przez państwo, nie zależy od naszej indywidualności, ale od tego, do której grupy należymy. I to też jest faktyczny błąd intelektualny.
LJ: Czy grozi nam kryzys uniwersalizmu? A jeśli tak, to dlaczego tak się stało? Czy możemy coś z tym zrobić, czy też jest to bardzo silnie powiązane ze względną siłą Stanów Zjednoczonych w stosunku do reszty świata – i ogólnie cywilizacji zachodniej? Czy ma to wpływ na sposób, w jaki podchodzimy do kwestii tożsamości?
YM: Jedną z rzeczy, która zawsze poprawiają mi humor a jednocześnie sprawiają, że martwię się o ludzkość, jest powrót do wcześniejszych momentów politycznych i uświadomienie sobie, jak zagrożone były wówczas wartości, na których mnie samemu zależy.
Przez ostatnich kilka lat byłem, na przykład, zniechęcony stopniem, w jakim zaangażowanie na rzecz wolności słowa raziło jego brakiem w wielu kręgach intelektualnych w Stanach Zjednoczonych i innych miejscach, gdzie ludzie mówili, że jeśli powiesz coś złego, to powinieneś zostać ukarany. Tymczasem sami nie chcieli przyznać się do stosowania autocenzury.
Kiedy George Orwell udaje się na jedno z pierwszych spotkań Penn Clubu w Londynie w latach czterdziestych XX wieku, tuż po zakończeniu II wojny światowej, zastaje tam dokładnie to samo. Nikt nie mówił wówczas o ograniczeniach wolności słowa w Związku Radzieckim, bo było to wbrew ówczesnej modzie politycznej, wierzcie lub nie. Jeśli więc chodzi o uniwersalizm, to masz rację, że jako ideał jest on bardzo stary. Jednakże, oczywiście, w większości momentów historycznych jest on ignorowany i naruszany.
Przykładowo, Kościół katolicki jest rzeczywiście przejawem wiary chrześcijańskiej, która pod pewnymi względami ma charakter uniwersalistyczny. Jednak oczywiście Kościół katolicki, tam gdzie miał władzę, nie działał w sposób uniwersalny i z pewnością nie uznawał czegoś takiego jak wolność wyznania. Dlatego patrząc na dzisiejszy świat, pod pewnymi względami jestem nastawiony dość optymistycznie. Mamy więcej społeczeństw rządzących się w dużej mierze uniwersalistycznymi zasadami niż 200, 150 czy choćby 25 lat temu. I naprawdę sądzę, że zwykli obywatele zachodnich demokracji wykazują dość głębokie, nieustające przywiązanie do jakiejś formy wartości liberalnych, których wprawdzie nie wyrażają w teorii.
Nie mogą ci powiedzieć, kim jest liberał i nie są w stanie wyjaśnić subtelnych aspektów ideałów uniwersalistycznych, takich jak wolność słowa. Ale naprawdę bardzo się denerwują, gdy widzą, że ktoś nie jest traktowany zgodnie z tymi poglądami i wartościami. Mają silne poczucie liberalnej niesprawiedliwości. I to jest dobry punkt zakotwiczenia tych wartości.
Jednocześnie, częściowo ze względu na sukces uniwersalizmu, ponowny atak na to podejście jest przypuszczany ze strony prawicowego partykularyzmu afro-nacjonalistycznego. Jednak w dużym stopniu wywodzi się to z nowej lewicowej ideologii, którą nazywam „syntezą tożsamości”, a którą często nazywa się „byciem woke”. Ta „kultura woke” ma korzenie (nie jak twierdzą niektórzy prawicowi komentatorzy) w kulturowym marksizmie, ale raczej w myśli postmodernistycznej w filozofii takich postaci jak Michel Foucault i Jean-Luc Lyotard, która została następnie zaadaptowana do znacznie bardziej politycznych celów przez postkolonialnych uczonych, tacy jak Edward Said i Gayatri Spivak. Jego współczesny wyraz można obecnie zaobserwować w amerykańskich szkołach prawniczych w pracach krytycznych teoretyków zajmujących się kwestiami rasy, takich jak Kimberlé Crenshaw i Derrick Bell.
LJ: A skoro o tym mowa, chciałam zapytać Pana o emancypację, która przynajmniej pod koniec lat 60. była siłą napędową praw jednostki, w tym ruchów abolicjonistycznych, feministycznych i w zakresie praw obywatelskich. Kiedy i dlaczego polityka tożsamości obrała zły kierunek?
YM: Wiąże się to właśnie z odrzuceniem uniwersalizmu. Nie krytykuję wszystkich form polityki tożsamości, ponieważ wydaje mi się, że niektóre z ruchów, które najbardziej podziwiam, można, jeśli ktoś chce, określić jako formę polityki tożsamości.
Na przykład w Stanach Zjednoczonych walka z niewolnictwem w XIX wieku z pewnością jednoczyła członków określonej grupy tożsamości przeciwko niesprawiedliwościom, których doświadczano z powodu przynależności do konkretnej grupy tożsamości. To samo dotyczyło ruchu na rzecz praw obywatelskich w latach sześćdziesiątych XX wieku z Martinem Lutherem Kingiem na czele. Żądano wówczas włączenia tych ruchów do istniejących uniwersalistycznych zasad i norm.
Frederick Douglass powiedział kiedyś: „Świętujesz 4 lipca i mówisz o tym, jak to wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi. Cóż, jeśli poważnie podchodzisz do tych wartości, to jak możesz dalej żyć w świecie, w którym istnieje niewolnictwo? Jak można zniewalać ludzi, którzy wyglądają tak, jak ja?” Martin Luther King mówił o tym, jak to Bank Sprawiedliwości wystawił czeki Afroamerykanom, ale ich nie honorował i nie realizował. I nie powiedział wtedy: „Podrzyjcie te czeki!”. Powiedział: „Nadszedł czas, aby Bank Sprawiedliwości honorował te czeki!”. Uważam, że był to najskuteczniejszy ruch emancypacyjny. Nawiasem mówiąc, to samo dotyczy praw gejów.
W latach 80. i 90. w ruchu na rzecz praw gejów toczyła się wielka debata, w ramach której ludzie, których znam, którzy są moimi przyjaciółmi, jak Jonathan Rauch czy Andrew Sullivan, po raz pierwszy opowiadali się za małżeństwami homoseksualnymi, a zatem za pozornie szalonym pomysłem, że dwóch mężczyzn lub dwie kobiety powinny mieć możliwość zawarcia małżeństwa. Zaś pierwszym przeciwnikiem tego stanowiska byli ludzie z ich własnego ruchu, własnej społeczności, którzy powiedzieli: „Nie chcemy się pobierać!” To burżuazyjna instytucja heteroseksualna a my chcemy tego typu instytucje obalić!”.
Jednak wielka poprawa w zakresie praw mniejszości seksualnych, którą osiągnęliśmy, wynika ze stawiania oporu tym grupom, z mówienia „nie”. To, o co prosimy, to nie rewolucja społeczna – nie zniszczenie instytucji społecznych, obalenie uniwersalizmu. Chodzi raczej o bycie uwzględnionym w uniwersalistycznych instytucjach i praktykach, które do tej pory niesprawiedliwie nas dyskryminowały i wykluczały.
LJ: Czym różni się Pańska krytyka polityki tożsamości od tej prawicowej? Jak odróżnić politykę tożsamości, którą uważasz za akceptowalną, od tej, którą uważasz za naruszenie praw jednostki, liberalizmu i wolności słowa?
YM: Istnieją dwie główne różnice. Jedną z nich jest różnica w zakresie historii intelektualnej. Jak już wspomniałem, najczęściej stosowanym sformułowaniem używanym przez prawicę w tej kwestii jest stwierdzenie, że naprawdę powinniśmy rozumieć tak zwaną „syntezę tożsamości” lub „bycie woke” jako formę kulturowego marksizmu. Zatem bierzesz marksizm, usuwasz klasę społeczną i zamiast tego umieszczasz w jej miejsce kategorie rasy, płci czy orientacji seksualnej.
Jeśli znamy zasady marksizmu, to stosunkowo szybko możemy się zorientować, że nie ma to do końca sensu w aspekcie intelektualnym. Wyciągnięcie kategorii klasy z teorii marksizmu jest trochę jak usunięcie piłki z piłki nożnej. Niewiele wówczas zostaje. I tak naprawdę, jeśli spojrzymy na myślicieli cytowanych przez badaczy i działaczy tej tradycji, to nie są to Karol Marks i Fryderyk Engels – nie jest to nawet Antonio Gramsci czy szkoła frankfurcka. Tak naprawdę wywodzą się oni z różnych tradycji postmodernizmu i postkolonializmu. Tak więc, jak to przedstawiłem, historia intelektualna jest zakorzeniona w kilku głównych tematach zebranych razem przez teoretyków – z których niektórzy faktycznie odrzuciliby dzisiejszą ideologię (jak Michel Foucault).
Foucault dodaje do tego podejścia sceptycyzm wobec prawdy uniwersalnej oraz nacisk na dyskursy i sposób, w jaki mówimy, jako prawdziwą sferę władzy politycznej. Edward Said dodaje do tego wykorzystanie krytyki dyskursu jako swego rodzaju narzędzia politycznego, stwierdzając, że naturalnym sposobem uprawiania polityki jest nie tylko walka o określone prawa i regulacje, lecz także, jeśli jesteś feministką, krytykowanie lub celebrowanie filmu Barbie.
Gayatri Spivak przejmuje od postmodernizmu pierwotny sceptycyzm, jaki miał on wobec grup tożsamościowych, mówiąc, że myślenie, iż istnieje coś wspólnego dla wszystkich kobiet lub wszystkich pracowników itp., jest nadmiernym uproszczeniem, które prowadzi do esencjalizacji tych grup. Jej zdaniem jednak, aby ze względów politycznych ktoś mógł przemawiać w imieniu najsłabszych grup społecznych, które nie mogą mówić same za siebie, musimy strategicznie udawać, że to esencjalistyczne pojęcie grupy jest w rzeczywistości prawdziwe.
Dlatego musimy zaangażować się w strategiczny esencjalizm. Oto, co można zobaczyć, gdy dzisiaj wejdziesz do kręgów aktywistów i usłyszysz „rasistowski konstrukt społeczny”, ale musimy ustąpić w przypadku ludzi rasy czarnej i brązowej. Musimy, jak ma to miejsce obecnie w wielu nowoczesnych szkołach prywatnych, podzielić dzieci w szkole na różne grupy rasowe, aby nauczyły się właściwej tożsamości rasowej, która doprowadziłaby do wytworzenia zakorzenionej tożsamości rasowej.
A potem dochodzimy do krytycznych teoretyków rasy, którzy twierdzą zarówno, że społeczeństwo nie jest w stanie poczynić żadnego postępu, jak i że wszelki postęp jest jedynie formą złudzenia. Że dzisiejsza Ameryka jest tak samo rasistowska i seksistowska jak 200, 100 czy 50 lat temu – że te formy dyskryminacji są być może trochę bardziej ukryte, ale nadal są tak samo wyraźne jak to miało miejsce w przeszłości.
Zatem jeśli zbierzemy tych pięć tematów razem, to wyjaśniają one główne przekonania uczonych, aktywistów i zwykłych ludzi, którzy są określani mianem woke znacznie lepiej niż ponowne czytanie Marksa i Engelsa i w jakiś sposób zastępowanie rasy za każdym razem, gdy oni mówią „klasa”.
Inny kwestia, z którą się nie zgadzam w stosunku do tej części prawicy, dotyczy tego, jakie powinno być lekarstwo na to wszystko. Podam za przykład kogoś, kto jest bardzo interesującym myślicielem, kogo lubię i szanuję, a mianowicie Erica Kaufmanna. W książce zatytułowanej Whiteshift: Populism, Immigration, and the Future of White Majorities (2018) uznaje on istnienie tego, co nazywa „asymetryczną wielokulturowością”. Zgodnie z tą koncepcją fakt, że obecnie grupy mniejszościowe są zachęcane do bardzo silnej dumy ze znaczników tożsamości grupowej, zwłaszcza etnicznej czy kulturowej, jest asymetryczny.
Wspaniale jest świętować przynależność do mniejszości etnicznej lub pochodzenie z określonego środowiska kulturowego, ale także z konkretnych grup seksualnych, płciowych i innych. Ale oczywiście dominującą grupą, która nadal jest największa w wielu społeczeństwach, stanowią ludzie rasy białej. Dlatego też osobom należącym do rdzennej większości nie wolno świętować w tym samym gronie.
Kaufmann ma rację, wskazując to zjawisko jako fakt dotyczący współczesnych społeczeństw. Następnie Eric, który swoją drogą nie jest biały, ma na to pewne rozwiązanie, ale w związku z tym należałoby zachęcać białych, aby mogli odczuwać jakąś formę dumy, aby oni także skłaniali się ku formie dumy opartej na pochodzeniu etnicznym, ponieważ taki jest właśnie model społeczeństwa. Z pewnością jest to jeden ze sposobów na rozładowanie tego napięcia, ale jest on błędny. W ten sposób doprowadzimy bowiem do coraz większej liczby konfliktów o sumie zerowej, co będzie oznaczać, że nie będziemy w stanie budować społeczeństw, ale w rzeczywistości pozostaniemy stabilni i tolerancyjni, gdy staną się one bardzo zróżnicowane – a taka właśnie obecnie jest większość demokracji.
Lepszym rozwiązaniem jest dla nich próba posiadania pewnych form dumy z dziedzictwa kulturowego – podtrzymywania tradycji religijnych, kulinarnych, kulturowych. Wszystko to jest w jak najlepszym porządku. Muszą jednak także wypracować wspólną tożsamość. Musimy zaznaczyć, że niezależnie od naszej tożsamości regionalnej, dzielimy także szerszą tożsamość jako ludzie, którzy są współobywatelami tego samego kraju, być może w pewnym stopniu jako obywatele Unii Europejskiej lub jako wspólnota wszystkich ludzi. A to z kolei osłabia nasze zaangażowanie na rzecz społeczności i tożsamości regionalnych.
W świetle tej wspólnej tożsamości najważniejszą dla mnie rzeczą nie jest to, że moi przodkowie pochodzą z kraju X, a wasi przodkowie pochodzą z kraju Y, że ja mam tyle melaniny w mojej skórze, że ty masz tyle melaniny w swojej skórze, ale raczej prowadzi do tego, abyśmy podzielali zbiór ideałów politycznych lub fakt, że jesteśmy obywatelami tego samego kraju, gdzie solidarnie współistniejemy ze sobą, będąc ponad tego rodzaju ograniczeniami.
I w tym właśnie aspekcie moje stanowisko różni się od pozycji Erica Kaufmanna.
LJ: Czy wróciliśmy do innego etapu rozwoju demokracji liberalnej? Być może to, co obecnie obserwujemy, to rodzaj „demokracji masowej” ze zgoła inną rolą elit, w efekcie czego powrót do uniwersalnych, uznawanych przez wszystkich wartości nie jest możliwy?
YM: Nigdy nie mieliśmy do czynienia z demokracją, w której wszystko byłoby stabilne i wspaniałe. Być może było tak przez kilka dziesięcioleci w kilku krajach, ale obecnie czytam książkę Tony’ego Judta Postwar: A History of Europe From 1945 (2005), która omawia historię Europy (Zachodniej, Wschodniej i Środkowej) od 1945 r. do tal 90., i naturalnie wyzwania dla liberalnego porządku uniwersalistycznego istniały w tym okresie praktycznie w każdym kraju w Europie.
Oczywiście istniały one w krajach podbitych przez Związek Radziecki, gdzie coś w rodzaju liberalnego uniwersalizmu zostało stłumione za pomocą czołgów i broni. Ale były też obecne w wielu krajach Europy Zachodniej, gdzie istniały bardzo silne partie komunistyczne, gdzie w niektórych miejscach panowały rządy faszystowskie (jak w Hiszpanii i Portugalii), gdzie nie ustawała krytyka liberalnego uniwersalizmu ze strony prawicy. A jednak udało nam się uporać z tymi historycznymi wyzwaniami.
Być może zatem obserwujemy obecnie definitywny koniec stosunkowo spokojnej polityki, zakorzenionej w szybkim wzroście gospodarczym lat 50., 60. i 70. w krajach Europy Zachodniej, które miały stosunkowo ograniczoną sferę publiczną. I jeśli nie czeka nas kolejny kataklizm, taki jak II wojna światowa, być może nigdy do tego nie wrócimy. Nie oznacza to, że liberalny uniwersalizm ostatecznie nie zwycięży, że nie będzie w stanie zareagować i powstrzymać swoich wrogów.
Mówiąc bardziej ogólnie, sposób myślenia o zagrożeniu populizmem – szczególnie na prawicy, ale także na lewicy – nie opiera się wyłącznie na sumie zero-jedynkowej, prawda? Zatem nie tylko w Wenezueli czy Turcji demokracja naprawdę umarła. Może ona pewnego dnia powrócić w wyniku powstań ludowych i oczywistego sposobu, w jaki reżim w Wenezueli stracił na przykład jakiekolwiek pozory poparcia wśród ludności, ale w rzeczywistości nie byłoby to odnową demokratyczną. Byłoby to raczej obalenie czegoś, co wyraźnie stało się dyktaturą.
Jednak w innych miejscach – np. w Polsce – populizm nie zadziałał w ten sposób, mimo że istniało bardzo poważne zagrożenie dla wolnych instytucji w Polsce. Z pewnością przedwczesne byłoby stwierdzenie, że zagrożenie to zostało całkowicie wyeliminowane. Nadal istnieją pewne zagrożenia i wyzwania, a nowym siłom politycznym bardzo trudno jest ponownie ustanowić normy demokratyczne bez konieczności ich łamania w określony sposób, co objawia się głębokimi paradoksami i niewiadomymi dotyczącymi sposobu ponownego ustanowienia instytucji demokratycznych w obszarach, w których zostały one zakwestionowane.
Polska z pewnością nigdy nie stała się ani drugą Wenezuelą, ani Turcją. Zastanawiam się, czy sposób zrozumienia populistycznego wyzwania w takich miejscach jak Stany Zjednoczone i w wielu innych krajach (takich jak Brazylia, Indie i inne miejsca na świecie) jest bardziej zbliżony do przypadku Polski niż Wenezueli, w którym to przypadku owe siły antydemokratyczne będą w stanie w znaczący sposób osłabić instytucje demokratyczne. Niekoniecznie oznacza to jednak, że odniosą one zwycięstwo. I to jest nieco bardziej optymistyczny sposób postrzegania tego zjawiska.
LJ: Oprócz tego, że jest Pan uczonym, w pewnym sensie jest Pan także „wojownikiem” walczącym o wartości liberalne. Jaka powinna być obecnie strategia liberalna? Czy dostrzegasz zagrożenie tym, że polityka antypopulistyczna może sama przerodzić się w populizm? Jeśli tak, to jak możemy tego uniknąć?
YM: Istnieją dwie odpowiedzi na to pytanie. Po pierwsze, osobiście postrzegam siebie jako pisarza. Dlatego też mam obowiązek wobec moich odbiorców mówić to, co uważam za prawdziwe i interesujące. A jeśli takie rzeczy wprawiają w zdenerwowanie ludzi po mojej stronie, to niech tak będzie. Wynika to z mojego własnego wyobrażenia o mojej roli w świecie i mam to szczęście, że mogę żyć z pisania, myślenia o ideach i nauczania. Jest to moralny obowiązek, który wiąże się z tym przywilejem.
Na dłuższą metę jest to również rozsądne ze strategicznego punktu widzenia. Jednym z błędów, jakie wielu dziennikarzy popełniło w ostatnich latach, jest to, że postrzegają oni dziennikarstwo jako element obrony demokracji, co też jest w porządku. Aby demokracja mogła funkcjonować, potrzebujemy dziennikarzy. Ale jednocześnie ci sami dziennikarze pozwolili, aby to wpłynęło na sposób, w jaki relacjonujemy każdą opowieść. Za każdym razem, gdy media o czymś donoszą – na przykład kilka miesięcy temu kwestionowano bystrość umysłu Joe Bidena – zadawano sobie pytanie: „Jak mogę to ująć w taki sposób, aby zminimalizować ryzyko dla demokracji?”. Oznacza to, że minimalizuję ryzyko zdobycia władzy przez Donalda Trumpa, a co za tym idzie, minimalizuję sam problem. A takie podejście ostatecznie prowadzi do utraty zaufania, ponieważ po prostu nie osiąga celu, któremu ma służyć.
Dlatego też moja pierwsza odpowiedź dotyczy po prostu mojej osobistej roli. Piszę nową cotygodniową rubrykę o wielkich ideach, które nie zawsze są zgodne z najnowszym cyklem wiadomości (patrz: https://yaschamounk.substack.com/). A kiedy to robię, staram się oddzielić od roli aktywisty. Po prostu opisuję to, co uważam za interesujące i ważne.
Jeśli chodzi o twoje pytanie, to tak, naprawdę uważam, że wspólnie musimy opowiadać się za liberalnymi wartościami i ideałami. Społeczeństwa zostały nimi tak przesiąknięte, że zaczęliśmy uważać je za coś oczywistego, choć pozwoliliśmy wrogom liberalizmu zrzucać na liberalizm winę za wszystko, co im się nie podoba w naszym społeczeństwie. A jest mnóstwo rzeczy, których nie można lubić w liberalizmie, nie zdając sobie sprawy, że wiele z tych rzeczy właściwie wcale nie jest liberalnych.
Tak naprawdę wielkie osiągnięcia naszych społeczeństw zawdzięczamy liberalizmowi. Społeczeństwa liberalne na całym świecie należą do najlepszych, najbogatszych, najbardziej wolnych i najbardziej pożądanych społeczeństw. Kiedy pytasz ludzi na całym świecie, gdzie chcą mieszkać, to wymieniają społeczeństwa liberalne. Właśnie dlatego bardzo ważne jest, abyśmy wspólnie przedstawili intelektualne argumenty za liberalizmem w czasach, w których w pewnym sensie nadal dominuje on w sposobie działania naszych instytucji.
Niemniej jednak, jako ideologia, liberalizm wyszedł z użycia, a może i wręcz zyskał złą sławę. Dlatego też musimy przypominać ludziom, jakie są wielkie osiągnięcia tej tradycji intelektualnej.
Yascha Mounk będzie gościem nadchodzącej edycji Igrzysk Wolności, festiwalu idei odbywającego się co roku w Łodzi. Tegoroczna edycja odbędzie się w dniach 18-20 października w EC1 Łódź. Współorganizatorem festiwalu jest Europejskie Forum Liberalne.
Niniejszy podcast został wyprodukowany przez Europejskie Forum Liberalne we współpracy z Movimento Liberal Social i Fundacją Liberté!, przy wsparciu finansowym Parlamentu Europejskiego. Ani Parlament Europejski, ani Europejskie Forum Liberalne nie ponoszą odpowiedzialności za treść podcastu, ani za jakikolwiek sposób jego wykorzystania.
Podcast jest dostępny także na platformach SoundCloud, Apple Podcast, Stitcher i Spotify
Z języka angielskiego przełożyła dr Olga Łabendowicz
Czytaj po angielsku na 4liberty.eu