Za „lewicę” uchodzą powszechnie opcje polityczne, które bronią wolności osobistej, ale zwalczają wolność gospodarczą. Promują z reguły (choć nie zawsze) wolności światopoglądowe, ale jednocześnie kwestionują najbardziej podstawowe z ludzkich praw: to do własności prywatnej i wytworów własnej pracy. Za „prawicę” najczęściej uważa się te ruchy, które wolność gospodarczą bronią, ale sprzeciwiają się wolnościom osobistym i politycznym. Takie, które chcą by państwo było „strażnikiem moralności” krępującym swobody seksualne, wyznającym i narzucającym wyznawanie określoną religię i niszczącym wolność słowa i wolności intelektualne. Jedno i drugie to droga donikąd.
Ayn Rand, moim zdaniem najwybitniejsza myślicielka wolnościowa, w przytaczanym na wstępie cytacie miała całkowitą rację. „Lewica” i „prawica” oferują fałszywą alternatywę. Wolny umysł nie będzie istniał bez wolności politycznych bo bez nich nie będzie mógł ani pozyskać „materiału badawczego”, ani tworzyć, ani mieć możliwości dzielenia się tym co wytworzył z innymi. Człowiek nie będzie wolny politycznie bez wolności gospodarczych: jeśli nie jest właścicielem siebie samego, swojej pracy i jej wytworów, ani dóbr na które dobrowolnie tę pracę wymieni, nie będzie miał żadnej możliwości korzystać ze swoich praw politycznych. „Lewica” zniewala człowieka poprzez odebranie mu prawa własności do siebie samego i przekazanie tego prawa państwu. „Prawica” robi to bezpośrednio: choć daje mu prawo własności do siebie i swej pracy, uniemożliwia korzystanie z tej wolności i krępuje wolny umysł, wolne słowo i ekspresję.
Partie takie jak PiS, choć utożsamiane z „prawicą”, w istocie nie są nią nawet w takiej definicji, gdyż opowiada się przeciw zarówno wolnościom gospodarczym (socjalistyczny program gospodarczy) jak i politycznym (konserwatyzm światopoglądowy). Przypadek ten jest dowodem na absurdalność jednoosiowego podziału na „prawicę” i „lewicę”.
Również przeciwny biegun: liberalny zarówno gospodarczo jak i politycznie – wyłamuje się z tego podziału. Dlatego pojęć „prawica” i „lewica” używam konsekwentnie w cudzysłowie.
Wolność może istnieć tylko integralnie. Aby zapewnić ją jednostce, państwo musi się ograniczać do tej wolności respektowania tak w życiu politycznym, sprawach obyczajowych i światopoglądowych, jak i powstrzymać od ingerowania ponad niezbędne minimum w życie gospodarcze. Nadmierne obciążenia fiskalne odbierają wolność tym, którzy płacą nieproporcjonalnie większe podatki, na czym – niczym właściciel niewolnika – korzysta ten, kto jest beneficjentem środków publicznych. Regulacje ingerujące w istotę wolnego rynku natomiast wypaczają konkurencję, tak że odbierają wolność ofierze nadmiernej regulacji na rzecz tego, kto z regulacji tej korzysta. A i w sprawach światopoglądowych działa ten sam mechanizm: ofiary wojen ideologicznych (np. pary homoseksualne, dyskryminowane przez niemożność zawarcia formalnego związku, czy osoby siedzące w więzieniach za posiadanie skręta) mają ograniczone prawo własności do samych siebie. Pamiętajmy o tym zawsze, gdy będziemy mieć pokusę aby poprzeć jakąś „prawicę” czy „lewicę”.
Wolny umysł wymaga, aby myśl i słowo nie były skrępowane ideologią – czy to religijną, „prawicową” (przytaczając znów Ayn Rand: narzucaną przez „mistyków ducha”, mystics of spirit) czy kolektywistyczną, „lewicową” (którą wedle Ayn Rand narzucają „mistycy mięśni”, mystics of muscle). Wolny człowiek musi też posiadać wolności polityczne i osobiste, we wszystkich sferach życia, czy to w życiu rodzinnym, intymnym, uczuciowym, zawodowym, politycznym, publicznym, twórczym i w każdym innym aspekcie życia – tak dalece jak jego wolności nie naruszają praw innych osób, i operować na wolnym rynku, tak aby wytwór jego pracy i umysłu był jego własnością, którą może dysponować wedle upodobania i wymieniać na zasadzie dobrowolnych umów. To zaś sprowadza się do podstawowej definicji wolności: że człowiek jest właścicielem samego siebie (a więc właścicielem tym nie jest państwo ani inny człowiek).
