Prawo i Sprawiedliwość zaproponowało Polakom spójną wizję świata, bazując po części na lękach i uprzedzeniach dużych grup społecznych, po części na trafnej diagnozie systemowych problemów polityki publicznej (np. niewydajny system sądownictwa, brak polityki prorodzinnej, niedobór mieszkań itd.). W 2015 roku skutecznie przełożyło ją na wynik wyborczy. Porządek społeczny, który proponuje i od trzech lat stara się wdrożyć, musi budzić sprzeciw liberałów, bo uderza w wiele podstawowych dla nas wartości takich jak praworządność, własność prywatna, równość szans, wolna konkurencja, praca czy wolności jednostki.
[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXIX numeru kwartalnika Liberté!, który ukazał się drukiem na początku września 2018 r.]
Jednocześnie po stronie opozycji nie udało się do tej pory sformułować sensownej alternatywy. W efekcie cała debata publiczna opiera się na lękach: PiS bazuje na lękach swoich wyborców, a opozycja buduje całą narrację na lęku swoich wyborców przed PiS-em. Jeżeli polska debata publiczna ma wyjść z klinczu PiS kontra anty-PiS, to na wybory w roku 2019 powinna się pojawić pozytywna wizja państwa budowanego na liberalnych wartościach. W niniejszym artykule przekonujemy, że centralnym elementem takiej wizji powinien być postulat szybkiego dołączenia Polski do strefy euro.
W kontekście klimatu politycznego kreowanego przez PiS postulat szybkiego przystąpienia do Eurolandu na pierwszy rzut oka może się wydawać oderwany od rzeczywistości.
W końcu od rozpoczęcia tzw. „dobrej zmiany” stosunki Polski z Unią Europejską uległy drastycznemu pogorszeniu. Obóz rządzący dopuszcza się łamania zasad demokratycznego państwa prawa, które stanowią fundament integracji europejskiej (znajdują się bowiem w kryteriach kopenhaskich, które musi spełnić każdy kraj ubiegający się o członkostwo w UE). Efektem tego jest uruchomienie po raz pierwszy w historii przez Komisję Europejską art. 7 unijnego traktatu w związku z poważnym ryzykiem naruszenia wartości UE. Taki stan rzeczy oznacza nie tylko dyplomatyczne oburzenie wśród brukselskich elit, jak chciałaby propaganda rządu, lecz także wymierne straty dla Polski wynikające ze słabnącej pozycji negocjacyjnej naszego rządu w strukturach unijnych (np. stające się faktem ograniczenie funduszy unijnych w kolejnej perspektywie czy kwestia skrajnie niekorzystnej dla polskich firm wersji dyrektywy o pracownikach delegowanych) oraz coraz gorszego wizerunku Polski (niepewność prawa odstrasza potencjalnych inwestorów i zmusza do zrewidowania strategii biznesowej tych już w kraju obecnych). Co więcej, wydaje się, że obóz PiS-u świadomie zdecydował się całkowicie podporządkować politykę zagraniczną celom polityki wewnętrznej. W związku z tym przedstawiciele rządu nawet nie próbują tłumaczyć naszym partnerom z UE swoich działań, za to wykorzystują każdy pretekst, by pokazać, że Polska nie zamierza się liczyć z wartościami „narzucanymi z zagranicy”.
Dodatkowo badania opinii publicznej pokazują, że wprowadzenie euro w Polsce popiera jedynie około jednej trzeciej Polaków, a mniej więcej połowa obywateli deklarujące sprzeciw wobec wspólnej waluty. O ile sama decyzja o wejściu do UE wyrażona w referendum przedakcesyjnym była równoznaczna z akceptacją przyjęcia euro w nieokreślonym horyzoncie czasowym, o tyle w praktyce potrzebne jest wysokie poparcie dla obozu, których chciałby tę operację przeprowadzić. Wynika to m.in. z potrzeby zmian w Konstytucji RP.
Dlaczego zatem właśnie teraz proponujemy dyskusję o euro w Polsce? Bo na poziomie politycznym punktowanie wybryków PiS-u i obietnica przywrócenia normalności w relacjach europejskich okazują się dla wyborców niewystarczające. Przesuwanie kolejnych granic przez PiS w debacie europejskiej i następujące każdorazowo rytualne odtwarzanie starcia obozu PiS-u z opozycją nie zmienia w istotny sposób rozkładu poparcia dla nich.
Część liberalnych polityków i komentatorów naiwnie wierzy, że któregoś dnia PiS „przesadzi” i ich krytyka wreszcie dotrze do Polaków.
Kompromitacja PiS-u miała się ostatecznie dokonać przy okazji głosowania 27:1, wezwania Niemiec do płacenia reparacji, uruchomienia art. 7 unijnego traktatu czy ustawy o IPN-ie. Niestety, nic takiego się nie dzieje. PiS po każdym z tych skandali w relacjach międzynarodowych utrzymuje poparcie swoich sympatyków, a opozycja nie znajduje na to dobrej odpowiedzi. Tylko postawienie ambitnych celów i pokazanie długofalowych wizji daje szansę posunąć debatę do przodu. Temat euro nie stoi tu na z góry przegranej pozycji.
Projekt wprowadzenia euro powinien już na starcie skupić wokół siebie kilka grup. Po pierwsze, powinien zbierać wszystkich twardych zwolenników Polski europejskiej, dumnych z tego, że bierzemy udział w jednym z najambitniejszych projektów w historii. Po drugie, przyciąga przedsiębiorców, których ambicje i interesy sięgają dalej niż własne podwórko. Po trzecie, powinien integrować elitę pokolenia 20- i 30-latków, którzy korzystają z efektów obecności w UE i traktują je jako naturalne elementy swojego stylu życia. Kilka, kilkanaście procent twardych i zaangażowanych euroentuzjastów to dobra podstawa do uruchomienia procesu zmiany społecznego nastawienia do tego tematu.
„Projekt euro” ma potencjał, by stać się wspólnym mianownikiem dla czegoś więcej niż bycie barykadą dla euroentuzjastów. Coraz częściej mówi się o śmierci tradycyjnego podziału sceny politycznej na lewicę i prawicę. Według jednej z popularnych koncepcji aktualnie w debatach publicznych mamy do czynienia z podziałem na postawy zamknięte i otwarte. Wizja PiS-u w sposób kompletny odpowiada postawom zamkniętym: kolektywizm, niechęć do obcych, ochrona rodzimego biznesu czy obrona tradycyjnych wartości. Nie ma natomiast przekonującej odpowiedzi na postawy otwarte: indywidualizm, otwartość i tolerancję na inne kultury, wzmacnianie wymiany handlowej między krajami czy postęp w sferze światopoglądowej.
Euro zdefiniowane szerzej – jako wybór cywilizacyjny – ma wszelkie atuty, by jako wielki narodowy cel zintegrować w polskich warunkach obywateli prezentujących postawy otwarte. Integracja i mobilizacja wyborców „otwartych” to klucz do wygrania z PiS-em w roku 2019.
[Dlaczego tematyka europejska nie ma dziś – jak się wydaje – pozytywnego potencjału mobilizacyjnego, zob. rozmowa z Rafałem Matyją – przyp. red.].
Nie jest jednak tak, że samo odsunięcie PiS-u od władzy rozwiązuje wszystkie problemy. Po wyborach potrzebna jest atrakcyjna i ambitna agenda polityczna, która nie tylko uwzględni „sprzątanie” po działaniach obecnego rządu, lecz także zaadresuje strategiczne wyzwania na poziomie polityki międzynarodowej, bezpieczeństwa oraz gospodarki.
Na poziomie politycznym przyjęcie euro oznacza udział w „Europie pierwszej prędkości”. Podczas gdy PiS brnie w rojenia o powstawaniu z kolan i odzyskaniu przez Polskę suwerenności, UE wielu prędkości staje się faktem.
Koncepcja traktowana przez lata jako tabu w stosunkach europejskich w tzw. Białej księdze, oficjalnym dokumencie Komisji Europejskiej z 2017 roku na temat przyszłości UE, została uznana za jedną z najważniejszych koncepcji. Wielkim zwolennikiem tej koncepcji jest Prezydent Francji – Emmanuel Macron. Rośnie relatywne znaczenie strefy euro w strukturach UE.
Po brexicie w strefie euro będzie mieszkać 76 proc. obywateli Unii Europejskiej, a w kolejce ustawiają się Bułgaria, Rumunia i Chorwacja.
Decyzja o szybkim wejściu Polski do strefy euro będzie więc jednoznaczna ze wzmocnieniem pozycji negocjacyjnej Polski i zwiększeniem wpływu na kierunki i kształt polityk Unii Europejskiej oraz struktury budżetu. Będzie również symbolem odwrotu od dotychczasowej polityki rządu spychającej nasz kraj do geopolitycznej „czarnej dziury” między Zachodem a Rosją.
Strefa euro to także nasze „gospodarcze NATO”. Silniejsze powiązanie gospodarcze i polityczne Polski z UE zwiększą bezpieczeństwo naszego kraju.
Trudno sobie wyobrazić atak militarny na wspólny obszar walutowy dzielony z krajami takimi jak Niemcy czy Francja. Reperkusje gospodarcze takiego działania byłyby kolosalne. Jednocześnie pozostanie poza strefą euro w sytuacji geopolitycznej Polski (sąsiedztwo z niestabilną i bardzo aktywną na nowych polach rywalizacji międzynarodowej Rosją; rosnące napięcie pomiędzy administracją Donalda Trumpa a UE) może oznaczać zaprzepaszczenie sukcesów i szans, jakie przyniosła nam dotychczasowa harmonizacja ze strukturami euroatlantyckimi.
W obecnym kontekście argumenty polityczne wydają się zdecydowanie ważniejsze i przesądzające. Warto jednak zauważyć, że za przyjęciem euro przemawia również szereg argumentów ekonomicznych.
Pierwszą, najbardziej intuicyjną korzyścią z przyjęcia euro jest zanik ryzyka związanego z wahaniem kursów. Pozytywne skutki będą widoczne już na pierwszy rzut oka dla setek tysięcy Polaków wyjeżdżających do państw strefy euro np. w celach turystycznych, naukowych czy do pracy sezonowej. Znacznie łatwiej będzie zaplanować taki wyjazd i obliczyć jego ewentualne koszty i korzyści. Likwidacja ryzyka kursowego nie tylko będzie korzystna w tzw. życiu codziennym, lecz także przysłuży się polskim przedsiębiorcom prowadzącym interesy z krajami, w których obowiązuje już europejska waluta.
Już dziś do strefy euro trafia prawie 60 proc. polskiego eksportu, a w euro rozliczane jest mniej więcej 80 proc. polskiego handlu zagranicznego.
Nietrudno zauważyć, że ewentualne wahania kursowe mogą poważnie utrudnić planowanie decyzji biznesowych w firmach sprzedających swoje produkty np. w Niemczech (obecnie główny odbiorca polskiego eksportu). Niepewność co do przyszłości ma zaś negatywny wpływ na inwestycje, których stopa (wbrew szczytnym założeniom tzw. planu Morawieckiego) bije kolejne negatywne rekordy.
Co więcej, ryzyko kursowe jest szczególnie dotkliwe dla małych firm „próbujących szczęścia” na rynkach państw strefy euro. O ile bowiem większe przedsiębiorstwo jest w stanie zatrudnić specjalistów od finansów zdolnych, by np. za pomocą instrumentów pochodnych zminimalizować negatywne skutki zmian kursu, to dla małego biznesu taki „luksus” jest nieosiągalny. Korzystanie z instrumentów pochodnych bez odpowiednich kwalifikacji doprowadziło do pamiętnego kryzysu opcji walutowych w Polsce w roku 2008.
Mamy w gospodarce duży niewykorzystany potencjał eksportowy polskich małych i średnich firm, który może być uwolniony przez wprowadzenie euro.
Kolejnym argumentem przemawiającym za tezą, że przyjęcie europejskiej waluty będzie korzystne dla polskich przedsiębiorców, jest fakt, że strefa euro charakteryzuje się niższymi stopami procentowymi niż Polska. Oznacza to łatwiejszy dostęp do finansowania inwestycji, co może sprzyjać rozwojowi firm. Warto jednak zauważyć, że niezbędny jest odpowiedni nadzór makroostrożnościowy, by nie dopuścić do powstania baniek spekulacyjnych.
Przyjęcie przez Polskę euro będzie też korzystne dla polskich pracowników – brak możliwości skorzystania z ewentualnej deprecjacji złotówki utrudni polskim firmom stosowanie modelu biznesowego opartego na konkurowaniu niskimi kosztami pracy i marnymi wynagrodzeniami zamiast jakością. (Warto w tym miejscu zauważyć, że choć deprecjacja złotego służy takim przedsiębiorcom, to oznacza także spadek siły nabywczej wynagrodzeń – droższe stają się produkty importowane). Co więcej, badania przeprowadzone przez ekonomistów z Uniwersytetu Łódzkiego (dr. Piotra Gabrielczaka i dr. Tomasza Serwacha) dla Estonii, Słowenii i Słowacji, czyli państw naszego regionu, które zdecydowały się na przyjęcie europejskiej waluty, pokazały, że decyzja ta zaowocowała wzrostem zaawansowania produktów eksportowanych przez te kraje. Można więc powiedzieć, że euro, utrudniając konkurencję kosztami, wymusi na polskich firmach położenie większego nacisku na innowacyjność i wartość dodaną, co zaowocuje też wyższymi wynagrodzeniami.
Analizując ekonomiczne efekty przyjęcia przez Polskę euro, warto też zauważyć, że pozytywne skutki będzie miał sam akt wyrażenia takiej woli politycznej przez polski rząd. Po pierwsze, będzie to wiarygodny sygnał dla międzynarodowego biznesu i rynków finansowych, że Polska zamierza w pełni zaangażować się w proces integracji europejskiej, a jakakolwiek próba polexitu jest wykluczona. Po drugie, kryteria konwergencji ograniczające możliwość zadłużania państwa są gwarantem racjonalnej polityki fiskalnej państwa, która zwiększa jego wiarygodność.
Decyzji o przyjęciu przez Polskę europejskiej waluty mogą oczywiście towarzyszyć pewne problemy. Ich skala jest jednak przez przeciwników euro wyolbrzymiana. Pierwszym, podstawowym argumentem oponentów integracji walutowej jest tzw. efekt cappuccino – rzekomy wzrost cen będący konsekwencją przyjęcia wspólnej waluty. Problem w tym, że zagrożenie to jest wątpliwe. Badania nie wskazują, by w krajach, które przyjęły euro, doszło do istotnego wzrostu inflacji. Subiektywne odczucie drożyzny wynikało ze wzrostu cen kilku często kupowanych produktów, których udział w miesięcznych wydatkach był jednak niewielki (np. filiżanki kawy kupowanej codziennie przez Włochów). Co więcej, niebezpieczeństwo, że sprzedawcy wykorzystają wprowadzenie euro do podniesienia cen, można zredukować. W okresie przejściowym prawo powinno wymagać, aby wszystkie ceny oraz wynagrodzenia były przedstawiane w złotych oraz euro. Zapędy sprzedawców mogłaby też ostudzić oddolna i wspierana przez media akcja obywatelskiego monitoringu cen i piętnowania „cwaniactwa”. Nietrudno sobie wyobrazić np. aplikację mobilną pozwalającą ostrzegać innych konsumentów przed firmą wykorzystującą zmianę waluty jako pretekst do podwyżek.
Przeciwnicy przyjęcia europejskiej waluty przytaczają też często przykłady krajów Europy Południowej, twierdząc, że to właśnie euro jest fundamentem kryzysu gospodarczego i bezrobocia, z którymi zmagają się te państwa. Problem w tym, że spojrzenie to jest nadmiernym uproszczeniem. Czytelnikom „Liberté” nie musimy chyba tłumaczyć, że za kłopoty Grecji, Włoch czy Hiszpanii odpowiedzialność ponoszą przede wszystkim politycy tych państw. Euro uwidoczniło tylko skutki dekad populistycznej polityki – nadmiernych wydatków, akceptowania nepotyzmu i korupcji, niechęci do reform, a także szkodliwych regulacji rynku pracy prowadzących do dualizmu (tj. bardzo mocnego chronienia przed zwolnieniem pracowników etatowych oraz powszechnego stosowania wobec młodych pracowników umów na czas określony lub cywilnoprawnych). Co więcej, Bruksela stała się dla południowoeuropejskich populistów wygodnym kozłem ofiarnym. W przypadku Polski decyzja o przyjęciu euro powinna więc zostać podjęta przez kompetentny i świadomy zagrożeń płynących z populizmu gospodarczego rząd, który – mamy nadzieję – obejmie władzę po okresie rządów PiS-u. Przygotowaniu do wprowadzenia tej waluty powinny towarzyszyć odpowiednie reformy finansów publicznych oraz rynku pracy.
Świadomość mitów i zagrożeń związanych z wprowadzeniem euro powinna pomóc sformatować ścieżkę dochodzenia do tego celu w taki sposób, by zyskał on jak największe poparcie wśród Polaków prezentujących postawy otwarte.
Plan przyjęcia przez Polskę europejskiej waluty wpisuje się w listę narodowych celów, które napędzały nasz kraj po roku 1989 – było to przystąpienie do NATO, do UE oraz udana organizacja piłkarskich Mistrzostw Europy. To m.in. brak jasnego celu po roku 2012 i atmosfera „końca historii” sprawiły, że polska polityka została zdominowana przez „ciepłą wodę w kranie”, czego następstwem są dzisiejsze rządy PiS-u.
Przygotowania do wejścia do strefy euro sprawiłyby, że do życia publicznego wróciłoby myślenie długoterminowe.
W obliczu osłabienia znaczenia polskiej dyplomacji przez rząd PiS-u oraz dynamicznych zmian w naszym otoczeniu międzynarodowym (Unia Europejska dwóch prędkości, osłabianie się pozycji konkurencyjnej Polski, zagrożenie ze strony Rosji, rywalizacja USA–UE) potrzebujemy zainicjować szeroki ruch poparcia dla integracji Polski ze strefą euro. W pierwszym kroku, by dać pozytywną alternatywę dla wizji PiS.-u W drugim kroku, by dać Polsce szansę dokonania ostatecznego wyboru cywilizacyjnego i ramy dalszego rozwoju.
Dzisiaj polską racją stanu jest to, by euro stało się kolejnym narodowym celem Polaków.