Wojny domowe i intrygi, którymi w latach 80. XIV w. małopolscy możni wprowadzili Jagiełłę na tron, miały wielkie znaczenie nie tylko dla wewnętrznych relacji sił, lecz także dla geopolitycznej orientacji Polski. Państwo, z którego przybywał nowy władca, miało wielkie ambicje, ale jego zasoby nie wystarczały, by dopiąć swego. Używając języka nowoczesnego biznesu, można stwierdzić, że Litwa była obiecującym politycznym start-upem, który pilnie potrzebował inwestora. Stała się nim Polska, szybko odpuszczając sobie dotychczasowe obszary aktywności – kontrolę nad Śląskiem i Pomorzem – przegnanie z Prus Krzyżaków, zaangażowanie w politykę europejską, rozwój handlu, przemysłu i nauki oraz budowę miast. Gdyby główny cel litewsko-polskiego konsorcjum został osiągnięty, tę strategiczną decyzję należałoby uznać za słuszną: potencjalne zyski z opanowania całej Europy Wschodniej (a prawdopodobnie także Syberii) powetowałyby stratę Opola i Kołobrzegu. Niestety, projekt zakończył się fiaskiem.
Trzymając się biznesowych porównań, można powiedzieć, że tym, co zabiło korporację stworzoną w roku 1385, był brak elastyczności głównego decydenta w momencie, kiedy negocjowano warunki przejęcia doprowadzonej na skraj bankructwa konkurencji. W rezultacie do transakcji nie doszło, konkurent stanął na nogi i fuzja dokonała się w odwrotną stronę: to Moskwa przejęła Litwę, a przy okazji związaną z nią Polskę. Ten prosty biznesowy język wydaje się trafniejszym opisem wydarzeń niż rojenia o dziejowym posłannictwie i jęki, że zupełnie niespodziewanie i z nieznanych powodów Polacy stali się ofiarą wschodniego sąsiada.
Prolog wschodniej przygody rozegrał się 9 kwietnia 1241 r. na polach pod Legnicą. Śmierć Henryka Pobożnego w starciu z pobocznym oddziałem Mongołów diametralnie zmieniła sytuację polityczną Polski, przesądzając o tym, że rozbicie dzielnicowe trwało jeszcze 80 lat i że zjednoczone państwo powstało w dorzeczu Wisły, a nie Odry. Miało to gigantyczne znaczenie, ponieważ ziemie wzdłuż Odry, mozolnie zbierane przez ojca Pobożnego – Henryka Brodatego – były ściślej związane z zachodem kontynentu, a kontrola nad całym jej biegiem umożliwiłaby rozwój gospodarczy opierający się na eksporcie śląskich metali, a nie małopolskiego i mazowieckiego zboża. Prowadziło to do powstania gospodarki przemysłowej, a potencjalnie także do udziału w wielkich odkryciach geograficznych, które w rzeczywistej historii Polacy – zaangażowani wraz z Litwą na Wschodzie – zupełnie zignorowali. Skoro do Ghany, Indii i na Wyspy Dziewicze można było dotrzeć z Kopenhagi, to dlaczego nie z Kołobrzegu, położonego zaledwie 200 kilometrów dalej?
Śmierć najpoważniejszego pretendenta do korony nie była jedyną konsekwencją mongolskiego najazdu. Tym, co na kilkaset lat miało określić historię Polski, był fakt, że położone na wschód od niej państwa ruskie dosłownie przestały istnieć. Skala zniszczeń największa była w Kijowie, który już w czasach Bolesława Chrobrego liczył około 50 tys. mieszkańców i był tak bogaty, że złupienie go miało zająć polskiemu księciu całe dziesięć miesięcy. Do początku XIII w. bogactwo odpracowano, a liczba ludności osiągnęła ponoć 100 tys. – czyli tyle co ówczesne Paryż i Londyn razem wzięte. Po najeździe mongolskim w roku 1240 zachodni podróżnicy naliczyli jednak zaledwie 200 domów (a więc nie więcej niż 5 tys. mieszkańców), a o dawnych polach wokół miasta napisali, że są usłane niepogrzebanymi kościotrupami. Nie wszystkie ruskie miasta ucierpiały w równym stopniu (niektórych Mongołowie nie zniszczyli całkowicie, by móc ściągać z nich trybut), ale na wschód od Polski wytworzyła się próżnia.
Na splądrowane ziemie zaczęli wkraczać od północnego zachodu Litwini, których umęczeni mieszkańcy ruskich miast i księstw kolejno uznawali za swoich opiekunów (nie obyło się zapewne bez przemocy, ale o szczegółach niewiele wiemy, bo litewscy zwycięzcy byli generalnie niepiśmienni). To w ten sposób w ciągu kilkudziesięciu lat powstało wielkie pod względem obszaru, ale słabiutkie, jeśli chodzi o możliwość mobilizacji zasobów i umiejętności zarządzania, państwo, z którego małopolscy panowie umyślili sobie sprowadzić nowego króla. Chyba nie byli świadomi, że wraz z nim sprowadzają doktrynę polityczną wyrażoną przez księcia Olgierda – ojca Jagiełły – słowami: „Cała Ruś winna po prostu do Litwinów należeć”.
Główną przeszkodą w realizacji tego programu była Moskwa. Po paru wyprawach na to miasto – żadne z oblężeń nie zakończyło się sukcesem – w roku 1372 Olgierd zawarł rozejm, który mimo paru napięć miał przetrwać ponad stulecie. Szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na korzyść Moskwy w roku 1478, kiedy jej władca Iwan III Srogi zdobył Nowogród Wielki i zlikwidował istniejącą tam republikę, która przez poprzednie 200 lat utrzymywała raz bardziej ścisłe, raz luźniejsze więzi z Litwą. Dwa lata później Moskwa formalnie wyzwoliła się z zależności lennej od mongolskiej Złotej Ordy. Ogłoszone przez rezydujących na Kremlu książąt „zbieranie ziem ruskich” przyśpieszyło. W ciągu następnych 90 lat konkurenci o władzę nad Rusią stoczyli ze sobą sześć wojen (1492–1494, 1500–1503, 1507–1508, 1512–1522, 1534–1537, 1558–1570). Tylko jedna z nich zakończyła się zwycięstwem Litwy, jedna remisem (tzn. wymianą terytoriów), a cztery – przejmowaniem przez Moskwę kolejnych ziem uprzednio kontrolowanych przez Wilno. Wynik ostatniego starcia był dla Litwinów tak niekorzystny, że skłonił ich do zawarcia unii lubelskiej, która przekazywała Polsce południową połowę ich państwa i faktycznie podporządkowywała resztę. W ten sposób powstała Rzeczpospolita Obojga Narodów, a rywalizacja z Moskwą stała się priorytetem także polskiej polityki.
Talenty wojskowe Stefana Batorego sprawiły, że następna wojna na wschodzie (1577–1582) zakończyła się zwycięstwem, ale i tak trend był dla państwa polsko-litewskiego niekorzystny. Pod koniec panowania Iwana IV Groźnego Wielkie Księstwo Moskiewskie zrównało się z Rzeczpospolitą pod względem potencjału demograficznego, a możliwość kolonizacji Syberii – dla czego Polska i Litwa nie miały przeciwwagi – oznaczała, że w następnych wiekach przewaga Moskwy będzie jeszcze wyraźniejsza.
W tej sytuacji wygaśnięcie w roku 1598 dynastii Rurykowiczów i walka o schedę po niej było zrządzeniem losu wyjątkowo korzystnym dla Polski i Litwy. Z inicjatywy kanclerza wielkiego litewskiego Sejm Rzeczpospolitej, który nie zatracił jeszcze zdolności wypracowywania kompromisów i strategicznego planowania, wystosował wówczas do Moskwy poselstwo z nowatorską propozycją. Oto, jak opisał ją Paweł Jasienica: „Lew Sapieha obmyślił plan… unii Rzeczypospolitej i Wielkiego Księstwa Moskiewskiego. Zrastać się miały, przenikać nawet nawzajem społeczności państw obu, i to nie tylko szlacheckie, bo mowa była o wspólnym handlu, mennicy i flocie. W roku 1600 z upoważnienia sejmu wyruszyło do Moskwy poselstwo w osobach kanclerza wielkiego litewskiego, Lwa Sapiehy, oraz Stanisława Warszyckiego, który był kasztelanem warszawskim. Oprócz wspomnianych punktów przedłożono bojarom inne jeszcze, bo projekt śmiało sięgał po rzeczy naprawdę niebywałe. Oba państwa miały wspólnie prowadzić politykę zagraniczną i wojny, razem zawierać traktaty pokojowe, posiadać na potrzeby militarne jedną kasę w Kijowie [który przez to stałby się w końcu stolicą tej federacji – przyp. K.I.]. Poddani zyskaliby prawo swobodnego wyboru miejsca zamieszkania i zawierania małżeństw «mieszanych», a katolicyzm i prawosławie pełną tolerancję wzajemną. Posłowie Rzeczypospolitej pragnęli ponadto ułatwić młodzieży moskiewskiej naukę łaciny, ponadnarodowego języka Europy”.
Moskiewscy bojarzy potraktowali to jako banalną propozycję zawarcia wieczystego pokoju, więc litewscy magnaci – z reguły gruntownie już spolonizowani Rusini – na własną rękę postanowili opanować Moskwę. Koncept był mniej intelektualnie wysublimowany niż planowana przez Sapiehę federacja, ale i tak spektakularny. Korzystając z faktu, że najmłodszy syn Iwana Groźnego zginął młodo, daleko od Moskwy i w tajemniczych okolicznościach, wsparli człowieka podającego się za cudownie ocalonego carewicza. Kim naprawdę był Dymitr Samozwaniec, do dziś nie wiadomo, ale prawdopodobnie jako młody mnich miał okazję przebywać na dworze i poznać tamtejsze zwyczaje, co uwiarygodniało bajeczkę o monarszym pochodzeniu. Jesienią 1604 r . wraz ze wspierającymi go kozakami i prywatnymi wojskami polskimi przekroczył moskiewską granicę, ale do wiosny następnego roku nie odniósł większych sukcesów. Nagła śmierć cara Borysa Godunowa w kwietniu 1605 r. sprawiła, że grono zwolenników Dymitra momentalnie się powiększyło, pozwalając mu na wkroczenie do Moskwy. Panowanie Samozwańca trwało jednak krócej niż rok, bo ekstrawaganckie (czyli jak na Moskwę zbyt zachodnie) zwyczaje szybko zraziły do niego poddanych. Czarę goryczy przepełnił ślub z Maryną Mniszech – katoliczką i córką wojewody sandomierskiego. Dymitra zamordowano. Tron objął Wasyl Szujski z bocznej gałęzi książęcej dynastii Rurykowiczów, ale pojawił się nowy pretendent, rzekomo już po raz drugi cudownie ocalony od śmierci syn Groźnego. Drugi Samozwaniec nie zdołał się już koronować, a chaos w państwie moskiewskim – znany jako smuta – osiągnął takie rozmiary, że Polacy zdecydowali się na otwartą interwencję.
Mimo przewagi sił Rzeczypospolitej wojna toczyła się niemrawo, spowalniana niezdecydowaniem i próżnością głównodowodzącego. Król Zygmunt III, praprawnuk Jagiełły, wychowany przez jezuitów i od młodych lat znany z powagi i pobożności, umyślił sobie przejść do historii jako nowy Aleksander Macedoński: pogromca Moskwicinów, zdobywca Szwecji, Persji i na koniec Konstantynopola. Rzeczywiste zdolności nie odpowiadały ambicjom, a te z kolei powstrzymywały króla przed całościowym oddaniem dowództwa w ręce hetmana polnego koronnego Stanisława Żółkiewskiego. W rezultacie już jesienią 1609 r. wojska utknęły w bezskutecznym oblężeniu Smoleńska, utraconego przez Litwę niemal 100 lat wcześniej. Propozycje hetmana, by wykorzystać panujący w rosyjskim carstwie zamęt i szybkimi ruchami wojsk opanowywać inne miasta, słabiej bronione, nie zdobyły monarszej przychylności. Późną wiosną znudzony gnuśnym siedzeniem pod murami Żółkiewski zabrał ze sobą parę tysięcy żołnierzy i ruszył w głąb kraju, po drodze przejmując komendę nad kilkunastoma tysiącami kozaków i zbuntowanymi oddziałami moskiewskimi (co pokazuje, że wojna nie miała jeszcze narodowego charakteru, który jej później przypisywano). Pod koniec czerwca hetmańskie oddziały pokonały pod Carowym Zajmiszczem znaczne siły wroga, które zdołały jednak zabarykadować się w osadzie. Żółkiewski zarządził oblężenie. 3 lipca kilku zbiegłych najemników niemieckich doniosło mu o położeniu głównych sił rosyjskich (wzmocnionych parotysięcznymi posiłkami szwedzkimi), które szły z odsieczą oblężonemu Smoleńskowi.
Hetman przykazał kozakom pilnować zabarykadowanego Zajmiszcza, a sam, na dwie godziny przed zachodem słońca, ruszył na północny wschód. Jego husaria i ciągnąca za nią piechota miały do pokonania około 35 kilometrów, z czym uporały się jeszcze przed świtem: gdy dotarły na pola wsi Kłuszyno, obozujący na nich wrogowie – ich liczbę historycy szacują na 20–30 tys. osób – mocno spali. Obudziła ich polska szarża. W ciągu paru następnych godzin kilkukrotnie powtarzane ataki rozproszyły rosyjskie siły i pozbawiły je zdolności bojowych. Niektórzy ze szwedzkich i niemieckich najemników przeszli na stronę polską. Parę godzin później, gdy husaria, mimo zmęczenia bitwą, wróciła pod Carowe Zajmiszcze, ciągnąc pojmanych pod Kłuszynem jeńców, pod komendę Żółkiewskiego przeszedł także zabarykadowany w osadzie wojewoda Wałujew. Było to ważne polityczne porozumienie, którego główne postanowienie dotyczyło osadzenia na carskim tronie 15-letniego polskiego królewicza Władysława.
Wzmocnione o kilka tysięcy podkomendnych Wałujewa i sławę zwycięzców spod Kłuszyna, wojska Żółkiewskiego ruszyły w kierunku Moskwy. Po drodze poddawały się kolejne miasta i twierdze. 27 lipca grupa wpływowych bojarów obaliła cara Wasyla Szujskiego i osadziła go w klasztorze. 3 sierpnia Żółkiewski stanął pod murami stolicy, uroczyście przyjęty przez nowe władze, które jednak nie wpuściły go do miasta. 5 sierpnia rozpoczęły się rokowania, które po trzech tygodniach zakończono układem, na którego mocy królewicz Władysław został uznany carem Rosji pod warunkiem przejścia na prawosławie. Rzeczpospolita miała przerwać oblężenie Smoleńska i zwrócić zdobyte do tej pory zamki. Następnego dnia na błoniach pod Moskwą tłumy mieszkańców złożyły przysięgę na wierność Władysławowi i bramy miasta otwarto przed Polakami.
Po paru tygodniach pobytu w Moskwie Żółkiewski ruszył z powrotem pod Smoleńsk, gdzie dotarł 21 listopada. Czekało go tam decydujące starcie kampanii: przekonanie do warunków zawartego pokoju Zygmunta III Wazę. Monarcha, jak relacjonują współcześni, „bardziej gniewliwą twarzą niż wdzięczną spojrzawszy na hetmana”, stwierdził, że „dla słusznych przyczyn synowi […] nie dopuszczę być carem moskiewskim” i „dane dyploma ze wzgardą odrzucił”. Ta decyzja miała kosztować Polskę utratę mocarstwowej pozycji i później stanie się wasalem państwa, z którym właśnie toczyła zwycięską wojnę. Z wyjątkiem fundamentalistycznych katolików historycy są zgodni, że „słuszne przyczyny”, o których mówił król, wcale takie nie były. W przywiezionym przez Żółkiewskiego porozumieniu Zygmuntowi nie podobały się dwie rzeczy. Po pierwsze, że to nie jego samego Moskale chcieli powołać na tron, a po drugie, że upierali się pozostać przy prawosławiu, a przejście na to wyznanie przez nowego władcę czynili warunkiem jego koronacji.
Władysław najprawdopodobniej był zainteresowany moskiewską ofertą. Biorąc pod uwagę, że tron polsko-litewski był elekcyjny, a o szwedzki toczyła się właśnie wojna, roztropnie było brać to, co akurat było do wzięcia. Ten argument Żółkiewski wysuwał w rozmowach z Zygmuntem, ale spotykał się z silną ripostą: postawiony przez bojarów warunek przejścia na prawosławie wykluczał to, że Władysław zostanie kiedyś powołany na tron katolickiej Polski. W tym punkcie pomiędzy królem a hetmanem ujawniała się zasadnicza różnica priorytetów, tożsamości i sposobu myślenia. Dla Zygmunta, który działał przede wszystkim w logice religii, celem nadrzędnym było szerzenie wiary, którą uważał za jedynie prawdziwą, a jakiekolwiek kompromisy w tej kwestii były wykluczone i nieracjonalne, bo grożące wiecznym potępieniem w zamian za przejściową, bo ziemską, władzę. Katolicyzm był dla Wazy kluczowym elementem racji stanu: Polska mogła znaczyć mniej i żyć w ciągłym wojennym zagrożeniu byle tylko wytrwała przy prawdziwej wierze.
Hetman myślał tymczasem stricte politycznymi kategoriami i w sposób typowy dla kończącego się właśnie polskiego złotego wieku: zbawienie stanowiło kwestię prywatnych relacji z Bogiem, a zmiana wyznania z powodów politycznych była jak najbardziej zrozumiała. Praktyka wielowyznaniowej Rzeczpospolitej pokazywała, że katolicy i prawosławni mogą funkcjonować w jednym organizmie politycznym i należało wykorzystać okazję, by to modus vivendi rozciągnąć na resztę ziem ruskich. Królewicz Władysław powinien wobec Moskwy postąpić tak samo jak 20 lat wcześniej kalwiński król Nawarry Henryk Burbon wobec Paryża: uznać, że miasto warte jest mszy.
Jednym z moskiewskich możnych, który wraz z Żółkiewskim przyjechał pod Smoleńsk, by przekonać Zygmunta I II Wazę do koronacji Władysława, był patriarcha moskiewski Filaret. Życiorys hierarchy był dość osobliwy: pierwsze 47 l at życia przeżył jako świecki magnat, Fiodor Romanow, wujeczny brat cara Fiodora I. Z racji pokrewieństwa z carem stał się jednym z kandydatów do sukcesji. Przegrał jednak rywalizację z Borysem Godunowem, któremu niebawem zaczął zarzucać, że kazał potajemnie zamordować carewicza Dymitra – najmłodszego syna Iwana IV Groźnego, przygotowując tymi plotkami grunt pod dymitriady. Jesienią roku 1600 Godunow postanowił rozprawić się z Romanowami, oskarżając ich o próbę zamachu na swoje życie za pomocą „czarnoksięskich korzeni”. Trzej bracia Fiodora zostali skazani na zesłanie, gdzie zmarli, a on sam – zmuszony do rozwodu, wstąpienia do klasztoru i złożenia ślubów zakonnych. W ten sposób Fiodor Romanow stał się mnichem Filaretem.
Po śmierci Godunowa Filaret poparł Dymitra Samozwańca, zaświadczając, że jest on cudownie ocalałym synem Groźnego. W podziękowaniu został wypuszczony z klasztoru i mianowany przez nowego cara metropolitą rostowskim i jarosławskim. Ambicje Filareta sięgały jednak dalej, prowadząc go do udziału w spisku przeciw Samozwańcowi. Ta kalkulacja okazała się błędna: car Wasyl Szujski, mamiąc Filareta, że zostanie patriarchą moskiewskim, polecił mu sprowadzić z Uglicza szczątki prawdziwego carewicza Dymitra (formalnie był to pierwszy krok do kanonizacji, ale jednocześnie sposób wykazania, że obalony poprzednik nie był synem Iwana Groźnego) – po czym na zwierzchnika cerkwi wskazał kogoś innego. Oszukany Filaret wrócił do Rostowa, gdzie w roku 1608 wziął go do niewoli drugi Samozwaniec – i nominował na patriarchę moskiewskiego, co na powrót zbliżyło Filareta do propolskiego stronnictwa. Stąd była już krótka droga do tego, by wziąć udział w kolejnym spisku, którego skutkiem była detronizacja Szujskiego, serdeczne powitanie zgotowane Żółkiewskiemu oraz poparcie dla hetmańskiej koncepcji wprowadzenia na moskiewski tron królewicza Władysława.
Gdy się weźmie pod uwagę burzliwą przeszłość Fiodora-Filareta, opory Zygmunta III przed robieniem z nim interesów stają się zrozumiałe, ale królewską decyzję, by patriarchę zignorować, uwięzić i wywieźć do Polski, należy uznać za błąd. Oferując tron polskiemu królewiczowi, Romanow musiał się liczyć z tym, że tego cara pozbyć się nie będzie równie łatwo, jak poprzedników, oraz że związek z Polską i Litwą może się okazać definitywny. Gdyby tak się stało, na gigantycznym obszarze pomiędzy Wartą a Oceanem Spokojnym mógł powstać jeden organizm polityczny, czerpiący z doświadczenia polsko-litewskiej unii, mniej więcej według zasad naszkicowanych dekadę wcześniej przez kanclerza Sapiehę.
Dokonany pod presją polskich wojsk wybór Władysława na cara tylko chwilowo uspokoił sytuację, a nieobecność nowego władcy szybko doprowadziła do powrotu chaosu. Indywidualne kalkulacje bojarów sprawiały, że niektórzy z nich – nawet jeśli parę lat wcześniej współpracowali z popieranym przez Polaków pierwszym Samozwańcem – próbowali wygnać z Moskwy załogę pozostawioną tam przez Żółkiewskiego. Rezultatem było spalenie drewnianego miasta w marcu 1611 r. i nieuniknione w tej sytuacji pogorszenie nastawienia ludności do przybyłych z zachodu wojsk. W następnym roku ludowe powstanie i oblężenie Kremla zmusiły Polaków do ucieczki. Rocznica tego wydarzenia, 7 l istopada, jest dziś rosyjskim świętem państwowym. Parę miesięcy później, w marcu roku 1613, wybór i koronacja cara Michała Romanowa (jedynego pozostałego przy życiu syna patriarchy Filareta) zakończyły okres bezkrólewia i zamknęły „okno możliwości”, dramatycznie zmarnowane przez polskiego króla.
Inaczej niż 230 lat wcześniej w Polsce rosyjska elekcja nie miała się powtórzyć. Michał w momencie koronacji był słabowitym nastolatkiem, cały swój autorytet zawdzięczał pozycji ojca, który nie mógł zasiąść na tronie ze względu na swoją godność duchownego i – co stanowiło poważniejszą przeszkodę – fakt uwięzienia przez Polaków w Malborku. Gdy po zawarciu pokoju Filaret wrócił z niewoli, cały autorytet cerkwi zaangażował w utrwalenie nowej dynastii. Zanim do tego doszło, okrucieństwa wojny zwiększyły wzajemną wrogość Polaków i Rosjan. Dopiero wtedy kwestie religijne stały się czynnikiem podziału i antagonizmu.
W XVI w. kraj od Białowieży po Wołogdę stanowił jedną prawosławną przestrzeń kulturową, a wyznawców zachodnich form chrześcijaństwa – katolicyzmu i kalwinizmu – spotkać można było jedynie wśród mieszczan i polonizującej się arystokracji. Litewska, a później polska ekspansja na wschód była w tych warunkach przedsięwzięciem militarno-politycznym, i nie nosiła cech konfliktu cywilizacji. Sytuacja zmieniła się w roku 1596, gdy w ramach religijnego wzmożenia Polacy doprowadzili do unii brzeskiej, czyli uznania zwierzchnictwa rzymskiego papieża przez większość działającego na terenie Rzeczpospolitej prawosławnego duchowieństwa. Ruch ten bywa interpretowany jako posunięcie defensywne („Powołany w 1589 r . procarski patriarchat w Moskwie mógł zagrażać interwencją cara w wewnętrzne sprawy państwa polsko-litewskiego pod przykrywką spraw religijnych” – pisze za biskupem Likowskim kolektyw Wikipedii), ale w rzeczywistości włożył w dłoń Moskwy potężny oręż: mogła się odtąd przedstawiać jako obrończyni prawdziwej wiary, a kontrreformacyjny i ewangelizacyjny zapał Polaków i ich króla dewota tylko uwiarygodniał te uroszczenia. Po roku 1613 za sprawą Filareta prawosławie stało się ideową bazą dla konsolidacji władzy nowej dynastii. Równie dobrze można sobie jednak wyobrazić proces odwrotny: celowe zacieranie różnic pomiędzy prawosławiem a katolicyzmem, by umocnić w ten sposób rządy Władysława, którego jeszcze w roku 1610 Filaret był gorącym zwolennikiem.
Rozejm, zawarty w grudniu 1618 r . w Dywilinie, przyznawał Rzeczpospolitej większość spornych terytoriów, ale przetrwać miał tylko 16 lat. W latach 40. XVII w. czynnik religijny nałożył się na klasowe podziały na Ukrainie (prawosławni kozacy przeciwko żarliwie katolickiej polskiej szlachcie), wzmacniając ducha irredenty i ułatwiając moskiewską interwencję. Równoczesny najazd szwedzki de facto zniszczył państwo polsko-litewskie, odwracając stosunek sił w relacjach z Moskwą. Przed rokiem 1667 Rosjanie odebrali Rzeczpospolitej Kijów, Smoleńsk oraz Nowogród Siewierski, a za potwierdzenie tego przebiegu granicy pokojem „wieczystym” (1684 r.) Moskwa uzyskała status protektora ludności prawosławnej zamieszkującej Rzeczpospolitą – z polską zgodą obejmując rolę, której rzekomo miała zapobiec unia brzeska. Jak się okazało w następnych dziesięcioleciach, zapis ten dał Rosji wygodny pretekst do ingerowania w wewnętrzne sprawy sąsiada, wzmocniony następnie obłudną – lecz bezkrytycznie przyjmowaną za słuszną przez dużą część źle wykształconej szlachty – doktryną obrony ustroju i jego „złotej wolności”.
W roku 1733 sytuacja z czasów Wazów i Żółkiewskiego uległa odwróceniu: to rosyjskie wojska zdobyły Warszawę i przegnały z niej prawowitego króla Stanisława Leszczyńskiego. Na polskim tronie zainstalowano Augusta III. Symetria pomiędzy rokiem 1610 a 1733 nie była jednak pełna. Oferta, którą hetman Żółkiewski – idąc w ślady kanclerza Sapiehy – złożył moskiewskim bojarom, dotyczyła nie tylko osoby nowego władcy, lecz także, a może przede wszystkim głębokiej modernizacji państwa, która miała się dokonać poprzez rozciągnięcie na ziemie ruskie ustroju wypracowanego przez ponad 200 l at funkcjonowania Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Rządząca Rosją w latach 30. XVIII w. cesarzowa Anna nie miała w stosunku do Polski równie ambitnych pomysłów: chodziło jedynie o usunięcie potencjalnego zagrożenia, jakim mógł się okazać reformatorsko nastawiony monarcha, i o wzmocnienie międzynarodowej pozycji Rosji.
W rzeczywistości modernizacja Rosji dokonana została przez prawnuka Fiodora-Filareta, cara Piotra I Wielkiego. Była to zmiana z jednej strony bardziej radykalna niż proponowana przez Żółkiewskiego, a z drugiej strony – bardziej powierzchowna. Radykalizm Piotrowych reform brał się z tego, że wprowadziły one prawa i instytucje wzorowane na zachodnioeuropejskich monarchiach absolutnych, pomijając oligarchiczny model Rzeczy- pospolitej, który lepiej pasowałby do Rosji ciągle jeszcze w XVII i XVIII w. zdominowanej przez wielkie rody bojarskie. Ich powierzchowność wynikała z tego, że przez długi czas ograniczały się do carskiego dworu i armii dowodzonej w dużym stopniu przez cudzoziemskich oficerów, którzy w oczach cara posiadali tę zaletę nad Rosjanami, że mieli mniej powodów i możliwości, by zorganizować pucz. Miało to skutek podobny do obcej okupacji: w czasach Anny (bratanicy Piotra) polityczna elita imperium była niemal w całości niemiecka.
Polska zależność od Rosji w drugiej połowie XVIII w. była jawna i wręcz poniżająca. Ostatnia elekcja (1764 r.) odbyła się pod presją rosyjskich wojsk stacjonujących w odległości zaledwie 3 kilometrów od miejsca głosowania, a wybór padł na kochanka carycy Katarzyny II, wywodzącego się z ostrożnie reformatorskiej Familii. Trzy lata później carskie wojska tak jednak pokierowały przebiegiem obrad sejmików, by wybrano kandydatów związanych z konserwatywnym stronnictwem hetmańskim. Sejm, który zaczął obrady we wrześniu roku 1767 (na wszelki wypadek rosyjskie wojska znów otoczyły Warszawę), przeszedł do historii jako repninowski, od nazwiska rosyjskiego posła, który de facto sterował przebiegiem obrad. Na ich zakończenie jako gwarantkę wykonania sejmowych uchwał wskazano rosyjską monarchinię – a do wynegocjowania z rosyjskim posłem szczegółów traktatu, który miał potwierdzić status Rzeczpospolitej jako rosyjskiego protektoratu, wyłoniono 71-osobową delegację w składzie ustalonym przez samego Repnina.
Te jawne kpiny z polskiej podmiotowości doprowadziły do zawiązania, bezpośrednio po zakończeniu obrad, konfederacji barskiej. Kołtuństwo i fanatyzm religijny konfederatów (ich uniwersał będący odpowiedzią na równouprawnienie innowierców przez sejm repninowski, stwierdzał, że „lepiej przestać żyć, aniżeli patrzeć na nadwerężenie wiary świętej katolickiej, tudzież widząc oczywistą zgubę Ojczyzny”) sprawiają, że trudno myśleć o nich z sympatią, ale interpretacja, według której zryw ten był pierwszym polskim powstaniem narodowym, wydaje się poprawna. Tak samo jak wszystkie inne antyrosyjskie powstania zakończyło się ono fiaskiem: poległo około 60 tys. osób, a na Syberię zesłano około 14 tys. Nie mogło być inaczej, biorąc pod uwagę fakt, że rosyjski potencjał demograficzny (a więc także militarny) był wówczas już kilkakrotnie większy od polskiego.
Świadomość, że rosyjska kontrola nad Rzeczpospolitą sięga lat 30. XVIII w., nakazuje inaczej, niż się to utarło, spojrzeć na rozbiory. Były one nie tyle ostatecznym ciosem zadanym pokonanemu konkurentowi, ile przejawem słabości i ograniczeń zwycięzcy, który część swojego łupu użył jako zapłaty za pomoc w realizacji innych celów. Pierwsza parcelacja (w roku 1772) była okupem zapłaconym przez Petersburg Berlinowi i Wiedniowi za zgodę na aneksję zależnego dotąd od Turcji Krymu. Druga, przeprowadzona w roku 1793, stanowiła narzędzie utrzymania Prus w koalicji skierowanej przeciwko rewolucyjnej Francji. Ostateczny podział w roku 1795 potwierdzał zaś fiasko rosyjskich ambicji kontrolowania całej Rzeczpospolitej, wystawionych na ciężką próbę przez reformy Sejmu Wielkiego, a następnie insurekcję kościuszkowską. Równocześnie stanowił jednak symboliczne uwieńczenie projektu „zbierania ziem ruskich”: w pierwotnym zaborze rosyjskim nie znalazły się żadne ziemie, które można by uznać za rdzennie polskie. Spośród znaczniejszych miejscowości przyłączonych do Rosji w latach 1772–1795 tylko Krzemieniec leżał na terenie Królestwa Polskiego sprzed zawiązania unii z Litwą – a i to jedynie przez ostatnie 4 lata panowania Kazimierza Wielkiego. 312 z 314 powiatów, na które podzielona jest dzisiejsza Polska, znajduje się na terenach, które w latach 1795–1805 były pod władzą Prus lub Austrii. Wyjątki – cały dzisiejszy powiat hajnowski i pół siemiatyckiego – leżały przed rozbiorami nie w Polsce, lecz w Wielkim Księstwie Litewskim. Przesunięcie granicy rosyjskiej dalej na zachód – aż za Kalisz – dokonało się już nie w ramach jednoczenia Rusi, lecz pod hasłem odbudowy Polski.
Krzysztof Iszkowski – członek zespołu redakcyjnego „Liberté!”, absolwent Szkoły Głównej Handlowej oraz Uniwersytetu Warszawskiego.
Fragment książki „Ofiary losu. Inna historia Polski”, Biblioteka Liberte 2017.
Tekst ukazał się w XXVI numerze kwartalnika Liberté! Cały numer do pobrania lub kupienia.
