
„ile takich Stempowskich cenić trzeba, ten tylko się dowie, kto zetknął się w życiu z krzykliwym, politykierskim zerem, z mętniactwem obskurnego dyletantyzmu, z mściwym kapralstwem, przystawiającym bliźnim pistolet załganego patriotyzmu do skroni”
(Tadeusz Nowakowski)
Siadłem do tej kilkudziesięciostronicowej książeczki zwabiony nazwiskiem jednego z najwybitniejszych polskich eseistów, wstałem z zaleczonym kompleksem polskim, głową pełną świeżych myśli i… przemożną chęcią udania się na długi spacer. Cóż tak niezwykłego jest w tej napisanej ponad pół wieku temu książce o niezbyt zachęcającym do lektury tytule, że może być ona inspirująca i aktualna dla współczesnego czytelnika?
1. Un vieux vagabond…
Niezwykła jest postać autora książki. Jerzy Stempowski to potomek szlacheckiego rodu, wychowany w dworku na Podolu, kształcony w carskiej Rosji i Europie Zachodniej. Jego ojciec, Stanisław Stempowski, był typowym przedstawicielem rodzącej się w XIX w. inteligencji – postępowej, zajętej pracą społeczną, którą umożliwiało zabezpieczenie finansowe w postaci posiadanych majątków ziemskich. Dał Jerzemu dostęp do wspaniałej rodzinnej biblioteki, zainwestował w jego gruntowne wykształcenie, przekazał miłość do Ukrainy i szacunek do chłopów. Jerzy Stempowski – oczytany w klasycznej łacinie, osłuchany z gwarą karpackich górali, żyjący wśród mówiących po niemiecku berneńczyków – napisał po francusku książeczkę, która jest doskonałą ilustracją jego podejścia do życia, do świata i do pisania. Stempowski był człowiekiem zdystansowanym i sceptycznym, ale miał przemożną chęć poznania i zrozumienia wszystkiego, co go otacza. Lubował się w krótkich, oszczędnych formach literackich. Każde „wyjście z milczenia” uważał za „właściwą postawę myśli, ale jednak pewnego rodzaju odstępstwo od jej ambicji”. W efekcie nie pozostawił po sobie zbyt obszernej spuścizny, ale za to wszystko w pierwszym gatunku – od listów, przez drukowane w paryskiej „Kulturze” relacje z podróży i zebrane w kilku ledwie tomach eseje, aż po „Ziemię berneńską”.
Stempowski w swojej twórczości bardzo często przywoływał postać nieśpiesznego przechodnia, kontemplującego z równym zaciekawieniem krajobrazy europejskich metropolii, huculskich połonin czy też wiosek zagubionych w wysokich Alpach. Omawiana książka to z kolei wrażenia ze spacerów po okolicach Berna. Czytamy więc o drzewach, drogach, domach, ludziach, opisy te są jednak tylko punktem wyjścia do niezwykłych, erudycyjnych rozważań nadających kontekst kulturowy i historyczny wszystkiemu, co przykuło uwagę autora. Z lektury dowiadujemy się, kiedy i dlaczego zaczęto w Europie sadzić drzewa wzdłuż dróg, dlaczego stroje ludowe są tak bogato zdobione, dlaczego na polach stoją samotne drzewa… Wszystko to podane w formule gawędy mędrca.
Był bowiem Stempowski mędrcem w sensie ścisłym, zakochanym w starożytności, kosmopolitycznym i oderwanym od ciasnych nacjonalizmów, ale przecież zanurzonym po uszy w europejskiej rzeczywistości swoich czasów. Przed wojną pracował dla polskiego wywiadu, był szefem gabinetu premiera Kazimierza Bartla, działaczem masońskim, wykładowcą w szkole teatralnej, mieszkańcem sadyby karpackich przemytników, politycznie zaangażowanym emigrantem, wytwórcą szczotek, jednym z niewielu przyjaciół Jerzego Giedroycia i raczej kiepskim ojcem dwóch bliźniaczek. Życiorys, którym obdzielić można by kilka osób, znamionujący postać zupełnie nietuzinkową.
2. Rubis d’Orient
Niezwykły jest sposób patrzenia na Europę, jaki wyłania się z „Ziemi berneńskiej” – zdecydowanie godny upowszechniania wśród współczesnych Polaków. Stempowski określał siebie jako wschodniego Europejczyka. Czy jakiś Polak dziś określiłby się takim mianem? Jesteśmy dziedzicami PRL-u, tęsknimy do Zachodu, porównujemy się do Zachodu, czasem nawet wspinamy się na palce, pokazując, że my już tuż-tuż… Kompleksy mieszamy z poczuciem wyższości wobec postsowieckiej „barbarii”, z którą sąsiadujemy, a która nie dość jest przekonana o naszej cywilizacyjnej wyższości. Stempowski był Polakiem od powyższych myśli zupełnie wolnym. Większość życia spędził w Europie Zachodniej i może dlatego patrzył na nią chłodno, krytycznie. Przez pryzmat jej wad bardzo doceniał to, co pamiętał z dorzecza Wisły i Dniestru. We wspaniałym eseju „O współczesnej formacji humanistycznej” porównuje zachodnioeuropejski model wychowania z edukacją karpackich i bałkańskich górali:
Ktokolwiek zetknął się z tamtejszą młodzieżą był zdumiony jej doskonałym wychowaniem, uprzejmością, poprawnością manier, optymizmem i zaradnością. W jaki sposób ubodzy górale potrafili dać swym dzieciom tak przykładne wychowanie?
Młodzież jest tam wcześnie wtajemniczana w życie dorosłych, w ich organizację społeczną, w obrzędy i tradycje, w rzemiosła i zabawy. Każdego roku w początku listopada młodzież tworzy niewielkie grupy przygotowujące się do starożytnych obrzędów związanych z solstitium hibernum. Z pomocą wybranego mistrza ceremonii młodzi uczą się tańców, śpiewów, manier, układają kuplety z aluzjami do aktualnych ewenementów towarzyskich. W okresie świątecznym grupy młodzieży będą kolejno gośćmi wszystkich gospodarzy, będą śpiewali i tańczyli we wszystkich chatach. Co komu można powiedzieć, aby było wesoło i nikt się nie obraził? Młodzi górale dowiadują się o tym około 15–16 roku życia i dlatego czują się w towarzystwie znacznie swobodniej od doktorów filozofii.[1]
Powyższy cytat to klasyka stylu Stempowskiego – z łacińskimi zwrotami do sprawdzenia w słowniku, paradoksami, zadziwiającą wiedzą i przekonaniem, że dziedzictwo Europy Wschodniej jest pod wieloma względami bardzo wartościowe, tylko zupełnie nieznane.
W tej samej konwencji napisana jest „Ziemia berneńska”. Obok odkrywania zapomnianych tropów historii ukrytych w krajobrazie Szwajcarii jest w tej książce wiele odniesień do wspólnego europejskiego dziedzictwa Wschodu i Zachodu. Krainy swojej młodości wcale nie uważał Stempowski za prowincjonalną, z niechęcią patrzył na odcinających się z neofickim zapałem od własnych korzeni emigrantów. Z równą niechęcią obserwował zresztą drugi dominujący wśród emigracji nurt, osób żyjących wyłącznie Polską, wśród Polaków i jak najbardziej „po polsku”. Nie akceptował tego oderwania od miejsca, w które rzuca nas los. Uważał, że powinno się poznać swoją przybraną ojczyznę, zrozumieć ją i umieć osadzić we właściwym kontekście – bez idealizowania, ale i bez nadmiernego krytycyzmu.
W jednym z ostatnich listów do ojca przywołał cytat z Emila Ciorana – wybitnego, choć nieco zapomnianego rumuńskiego pisarza: „Jest to smutny widok, gdy wielkie narody żebrzą o dodatkowy kawałek przyszłości”. Wydał się on Stempowskiemu bardzo aktualny w powojennej Europie. Zastanówmy się, jak często ten widok jest codziennością również dziś, gdy kraje europejskie pogrążone są w kryzysie gospodarczym, są zdane na łaskę i niełaskę rynków oraz międzynarodowych instytucji finansowych.
Konsekwentnie broniąc roli Europy Wschodniej, poświęcił Cioranowi jeden ze swoich najlepszych esejów, w którym stara się przywrócić Rumunii i sąsiednim krajom („którym brakowało bezpieczeństwa i ciągłości”, a teraz „straszną płacą cenę za bezużyteczną mądrość”) należne jej miejsce w kulturze europejskiej. Określenie znajdujące się w tytule przywoływanego tekstu (Rubin Wschodu) doskonale pasuje zresztą do samego Stempowskiego, a poświęcone piszącemu po francusku Cioranowi słowa, że „we wspaniałej francuskiej szacie przekazuje Zachodowi coś z mądrości swojego kraju” jak ulał pasują do „Ziemi berneńskiej”.
3. Un petit chef-d’oeuvre
Majstersztyk. Ta książka to prawdziwy majstersztyk. Niby „o niczym”, niby bez rozmachu, ale jednak jest w niej charakterystyczny rys arcydzieła, ta „drobna kreska, po której znawca poznaje autentyczną porcelanę Mingów” (Wacław Zbyszewski). Dlatego również dzisiejszy czytelnik może z niej wydobyć takie bogactwo tematów, odniesień, zgoła niekojarzących się zupełnie z botanicznymi opisami berneńskich drzew czy uwagami na temat wiejskich płotów. Okazuje się, że można opisać drzewo tak, aby mówić o historii, a płot w ten sposób, by czytelnik zrozumiał istotę zmian, które przyniósł Europie barok.
Dla zabieganego współczesnego polskiego czytelnika kilkudziesięciostronicowa książeczka, odkurzona po latach przez Wydawnictwo Literackie, może być propozycją dającą satysfakcję przeczytania czegoś bezinteresownie, w oderwaniu od bieżących spraw, dla czystej przyjemności intelektualnej. Jest duża szansa, że dla każdego książka będzie interesująca z innych powodów, gdyż zaprawdę wymyka się kategoriom literackim i wszelkim szufladkom, które mamy w głowach. Dla mnie na przykład najważniejszym odkryciem była tożsamość Stempowskiego, wyłaniająca się z kart książki. Europejczyka tak nowoczesnego, że wyprzedzającego chyba nawet nasze czasy. Polskiego patrioty mówiącego bez odęcia biało-czerwonych warg, już raczej z uśmieszkiem Diderota, gdy pisał „Kubusia Fatalistę”. Emigranta, który mógłby być wzorcem dla wszystkich polskich emigrantów: przywiązanego do polskości, pozbawionego kompleksów, ale jednocześnie chcącego poznać i polubić miejsce, w którym mieszka.
Poza wszystkim lektura tekstu Stempowskiego jest naprawdę znakomitym sposobem, by
pospacerować po okolicach Berna w doborowym towarzystwie. Choć z dużym prawdopodobieństwem rozmowa podczas przechadzki będzie wyglądała tak jak ta przytoczona przez Tadeusza Nowakowskiego w jego pośmiertnym wspomnieniu o Stempowskim:
Na koniec rozmowy Pan Jerzy zauważył życzliwie:
– Powinien pan odczytać na nowo zapiski Cesare Pavese w „Il Mestiere di Vivere”.
– Odczytać na nowo? – jęknąłem, przygarbiony swą ignorancją – kiedy ja ich w ogóle nie znam.
– We wszystko uwierzę – odparł z uprzejmością markiza – tylko nie w to, że Pavese nie jest pana ulubionym pisarzem.
Zaczerwieniłem się. Nie pozostało mi nic innego, niż sprawić sobie pięć tomików smutnego syna Piemontu…[2]
Coś mi to przypomina. Po lekturze króciutkiej „Ziemi berneńskiej” uświadomiłem sobie, że nie zrozumiem świata bez przeczytania kilkutomowego „Na wysokiej połoninie” Stanisława Vincenza. I w tym sensie jest Stempowski dla współczesnego czytelnika autorem groźnym.
[1] [Cyt. za] A. S. Kowalczyk, Niespieszny przechodzień i paradoksy: rzecz o Jerzym Stempowskim, Wrocław 1997, s. 291.
[2] „Pan Jerzy”. Śladami Niespiesznego Przechodnia: wspomnienia i szkice o Jerzym Stempowskim, wybór i oprac. J. Timoszewicz, Warszawa 2005, s. 135.
