Chciałbyś się dowiedzieć czegoś o Chinach? Przeczytać o tym kraju jakąś książkę, ale nie wiesz, którą wybrać? „Chiny bez makijażu” Marcina Jacoby’ego będą doskonałym wyborem. Jest to fascynująca gawęda opowiedziana barwnie i ze swadą przez zakochanego w Chinach sinologa, która oprócz sporej dawki wiedzy przynosi także wiele satysfakcji z lektury.
Jeśli miałbym komuś polecić jedną książkę o Chinach, to wybrałbym właśnie tę. Z jednej strony oferuje nam ona kompleksowe spojrzenie na współczesne Chiny – ich kulturę, język, problemy społeczno-polityczne – a z drugiej strony jest wspaniałą przygodą czytelniczą. Narracja prowadzona w znakomitym tempie sprawia, że książkę czyta się rewelacyjnie. Jest też trzeci powód, może najważniejszy. Marcin Jacoby, choć nie kryje swojej fascynacji Państwem Środka, stara się opisywać je uczciwie, często kwestionując stereotypowe spojrzenia, ale też oddając szacunek osiągnięciom Chińczyków. Dzięki temu dostajemy obraz Chin, który momentami może nas mocno zdziwić.
Chiny nie są państwem komunistycznym, a Mao zrobił wiele dobrych rzeczy
Jeśli należysz do tych, dla których słowo „komunizm” jest pierwszym skojarzeniem ze współczesnymi Chinami, to ta lektura wybije ci to z głowy. Jacoby konsekwentnie pokazuje Chińczyków jako przedsiębiorczych kapitalistów, a Chiny – jako państwo działające w sposób niezwykle odległy od ideału systemu marksistowskiego. Dzieła luminarzy komunizmu nadal mogą być w Chinach czytane, partia rządząca wciąż może mieć w nazwie przymiotnik „komunistyczna”, ale to tylko stwarzająca pozory „nadbudowa”. „Baza” tymczasem jest do szpiku kapitalistyczna. Co ciekawe, Chińczykom ten rozdźwięk między nazwami i rzeczywistością, między teorią i praktyką, zupełnie nie przeszkadza.
Podobne zaskoczenie czeka tych, dla których przewodniczący Mao Zedong jest jedynie zbrodniarzem odpowiedzialnym za śmierć milionów pobratymców w czasie Wielkiego Skoku czy Wielkiej Proletariackiej Rewolucji Kulturalnej. Z książki wyłania się jego bardziej zbilansowany obraz, bo i w Chinach nikt nie postrzega Mao Zedonga jednoznacznie. Jako ojciec współczesnego państwa chińskiego i centralna postać budująca chińską tożsamość obok zbrodni ma też na koncie wiele czynów i decyzji, które dobrze się zapisały w pamięci społecznej. Dla przykładu wprowadzona przez niego reforma języka chińskiego, zakładająca uproszczenie pisowni znaków, stała się jednym z narzędzi do walki z analfabetyzmem wśród Chińczyków – bardzo zresztą skutecznej, bo dziś ten problem, w przeciwieństwie na przykład do sąsiednich Indii, ma w społeczeństwie chińskim marginalne znaczenie.
Język chiński wcale nie jest taki trudny, ale… jest wiele języków chińskich
Jacoby jest językoznawcą świetnie mówiącym po chińsku, zakochanym w kaligrafii, swobodnie czytającym zarówno znaki tradycyjne (sprzed reformy Mao), jak i uproszczone. Może dlatego kwestie dotyczące języka, a właściwie języków chińskich, często na kartach jego książki powracają. Dlaczego napisałem „języków”? Ano dlatego, że w wielonarodowym, bardzo zróżnicowanym państwie chińskim nie ma jednego języka. Owszem, znaki są te same, ale dialekty różnią się od siebie tak znacznie, że samym Chińczykom czasem trudno się ze sobą porozumieć. A co dopiero mówić o obcokrajowcach! Ilu z nich w pocie czoła uczyło się oficjalnego chińskiego (znanego u nas jako mandaryński, a po chińsku putonghua), tylko po to, by potem pojechać na chińską prowincję albo na przykład do Kantonu i dowiedzieć się, że ich umiejętności w tym rejonie nie wystarczą?
Właśnie bogactwo języka chińskiego i jego szalona różnorodność to dla osoby uczącej się największe wyzwanie. Mimo to poznanie podstaw języka chińskiego wcale nie jest trudne. Proste zdania składa się w nim bowiem ze słów jak domek z klocków. Nie ma koniugacji, deklinacji, liczby mnogiej i wszystkich innych przekleństw gramatycznych, do których jesteśmy przyzwyczajeni w językach europejskich. Jeśli więc nauczymy się jakichś słów, na przykład „dom” czy „sklep”, to zawsze będą one mieć takie same formy, niezależnie od tego, jaką konstrukcję gramatyczną ma zdanie, w którym ich użyjemy. Z własnego doświadczenia wiem, że to bardzo ułatwia naukę… na początku i może zbudować mylne wrażenie, że dalej z chińskim też jest łatwo. A tak nie jest, szczególnie jeśli chodzi o wymowę i do niczego niepodobne znaki, których nauka zajmuje mnóstwo czasu.
Chińczycy uprawiają seks byle jak, jeśli w ogóle
Bardzo ciekawy, choć momentami smutny, jest rozdział poświęcony życiu seksualnemu Chińczyków. Jacoby rozprawia się z pokutującym w Europie przekonaniem o nadzwyczajnej zmysłowości i kulturze erotycznej w Państwie Środka, twierdząc, że „nic nie jest dalsze od prawdy”. W rzeczywistości bowiem Chiny są krajem aranżowanych małżeństw, rozbitych rodzin, narzucanej przez państwo pruderii. Miliony ludzi pracują z dala od domu, wracając do niego jedynie na kilka dni w czasie Chińskiego Nowego Roku. Zapracowani, samotni, dla oszczędności dzielący skromne mieszkanka z kilkoma innymi osobami, nie mają czasu na seks. A jeśli już go znajdą, to szybciej prześpią się z prostytutką niż z własną żoną.
Jednak nawet i w tej sferze Jacoby pokazuje zabawne chińskie kontrasty. Na jednej stronie pisze o obowiązującej karze śmierci za rozpowszechnianie pornografii, a kilka stron dalej opowiada o dostępnych na każdym kroku wibratorach traktowanych jako artykuły kosmetyczne i sprzedawanych w drogeriach!
I sto innych ciekawych rzeczy…
Zarysowane tematy to zaledwie drobny wycinek tego, co napotykamy w książce, która jest „wielce osobistą gawędą znakomitego sinologa”, jak to trafnie określił prof. Bogdan Góralczyk. Tematy się przeplatają, narracja jest barwnie inkrustowana wspomnieniami z lat spędzonych przez autora w Chinach kontynentalnych i na Tajwanie. Autor najswobodniej czuje się w kwestiach kultury, obyczajów i języka, ale nie stroni od polityki czy opisywania skomplikowanych procesów społecznych i gospodarczych w Chinach. Dzięki temu dostajemy do ręki dzieło kompletne, które mogę z czystym sumieniem polecić i tym, co chcą do Chin pojechać na wakacje, i tym, którzy chcą z Chińczykami robić interesy. Z żadnego przewodnika czy poradnika biznesowego nie dowiecie się tyle, ile z tej „gawędy”.
Entuzjastyczne recenzje książek pisze się z reguły po znajomości albo za pieniądze wydawcy. W tym wypadku sytuacja jest inna, bo ani z Marcinem Jacobym (którego poznałem przelotnie wiele lat temu na jednej z konferencji naukowych), ani z Wydawnictwem Muza nic mnie nie łączy. Książkę rekomenduję więc wyłącznie dlatego, że uważam ją za wyśmienitą.
