Troglodyta według Wikipedii to jaskiniowiec. Etymologia tego słowa jest następująca: troglodytai, od trogle – dziura i dyein – wchodzić. Można z niej wnioskować, iż to po prostu człowiek wchodzący do dziury (jaskinia była po prostu tą najczęściej wybieraną). W odniesieniu do ludzi współczesnych troglodyta to osoba, która jest prymitywna, nieobyta, nieokrzesana, taka, która nie umie się zachować (czyli nie, nie nazywamy tak mieszkańców mikrokawalerek – to problem dotyczący patodeweloperki i dostępności mieszkań).
Odnalezienie troglodyty nie jest zadaniem prostym. Gatunek ten jest bowiem strategicznie rozmieszczony. Nie, nie występuje jedynie na odległych wsiach, „pod strzechą” czy w rejonach z ograniczonym dostępem do edukacji. Ze względu na wysoki poziom zdolności do kamuflażu ukrywa się niemal we wszystkich skupiskach ludzkich. Można go znaleźć w biurze, na sali wykładowej (czasem nawet jako prowadzącego), przy ambonie, w sejmie, obok siebie… Możemy minąć go w tłumie, a nawet dostrzec w lustrze.
Oprócz zdolności kamuflażu warto zauważyć, iż jest troglodyta to istota stadna. Vita contemplativa jest dla niego zgubna, niczym pianie koguta dla bazyliszka. Proszę tu nie wyciągać pochopnych wniosków – bycie ekstrawertykiem, osobą towarzyską, lubiącą być w otoczeniu rodziny, przyjaciół czy jakiejkolwiek innej grupy nie czyni człowieka troglodytą z automatu. Samotność zgubna dla troglodyty to samotność myślenia, intelektualna. Ilustruje to wyraźnie postać antysemity w „Rozważaniach o kwestii żydowskiej” J. P. Sartre’a: „Człowiek ten obawia się wszelkiej samotności, tak samotności geniusza, jak i samotności zbrodniarza – jest to człowiek z tłumu. Choćby nie wiem jak małego wzrostu, on i tak jeszcze się schyla w obawie, aby przypadkiem nie wychylić głowy ze stada i nie popatrzeć w oczy samemu sobie. Jeśli stał się antysemitą (troglodytą – dla przykładu), to dlatego, że nie można nim być w pojedynkę”.
Troglodyci nie roszczą sobie prawa do wyższości, czy to intelektualnej, czy statusu – oni cieszą się swą przeciętnością i, jak dalej wyjaśnia francuski egzystencjalista, rewaloryzują tę przeciętność w próbie utworzenia jej elity.
Za troglodytą stoi tradycja budowana przez wieki. Wokół tego gromadzi się stado. Tu znów z pomocą przychodzi Sartre ze swym opisem francuskiego antysemity: „prawdziwy Francuz (i znów – dla nas troglodyta), wrośnięty korzeniami w glebę swojej prowincji, swojego kraju, niesiony dwutysiącletnią tradycją, korzystający z mądrości nagromadzonej przez pokolenia przodków, prowadzony przez obyczaje wypróbowane przed wiekami, nie potrzebuje być inteligentny. Podstawą jego mądrości jest przyswojenie sobie wartości włożonych przez prace stu pokoleń w otaczające go przedmioty, podstawą jego mądrości jest własność prywatna. Oczywiście własność odziedziczona, nie kupiona”.
Czyli niczym są zmiany społeczne, niczym jest wielokulturowość, niczym jest rozwój nauki i technologii – za nim, troglodytą, stoi tradycja. Jego przodkowie robili tak a tak, to i ja tak będę robił. Moi przodkowie nienawidzili tych a tych, to i ja nienawidzę. Bo tak jest. Jak tylko jakiś przyjezdny zgrywus zapyta „dlaczego?”, zostanie z miejsca zmiażdżony mocą ducha dawnego rycerstwa, husarii, Żołnierzy Wyklętych lub innych bohaterów o wypolerowanym z wad wizerunku, wybieranych stosownie do obszaru zamieszkiwania.
To nas prowadzi do kolejnej cechy troglodyty. Ma wrogów. Wielu. Z każdej strony ktoś na niego nastaje. Musi więc być wojownikiem, rycerzem, czasem nawet chuliganem. Ktoś jest ateistą? Na pohybel z nim! Wersja dla ambitnych: wierzy, ale w nieistnienie. Kobieta nie chce mieć dzieci? Karierowiczka, egoistyczna lambadziara! Mężczyźni coraz częściej okazują się przecież dobrą wolą i POMAGAJĄ w domu i przy dzieciach, o co więc chodzi? Ktoś klęczy w kościele? Na pewno naiwniak i głupiec, dał się na religijne farmazony nabrać. To oczywiście można mnożyć i mnożyć…
Troglodyta ma klapki na oczach. Tak jak konia zabezpieczają przed utratą koncentracji i spłoszeniem, tak jego zabezpieczają przed obcymi mu nurtami, światopoglądami i… ludźmi. Jak coś lub ktoś obcy wpełznie między te klapki, trzeba go zniszczyć. Dla dobra tradycji, dla zachowania wiary, dla utrzymania wiernej odwiecznym ideałom sztafety pokoleń… Klapki te troglodyta próbuje zakładać również innym, aby uchronić ich przed zepsuciem przez odmienność.
Ale, ale… Tym, którzy tu dobrnęli, winna jestem wyjaśnienia, dlaczego czasem troglodytę można dostrzec w lustrze. Bynajmniej nie chodzi tu o znajomego lub członka rodziny, który się może zabłąkać na drugim planie. Troglodytę czasem można znaleźć w samym sobie. W każdym z nas, choćby nie wiem jak głosił egalitaryzm, odzywa się czasem pokusa nepotyzmu, zwalczania niewygodnych idei i osób oraz wejścia do dziury, jaskini, w której są tylko i wyłącznie ludzie o podobnym spojrzeniu na świat. Każdy czasem pragnie utopii szytej na swoją miarę.
Czy to jest dobre czy złe? Otóż to sfera myśli i instynktów. One są. Można to porównać do noża, który leży na stole. Dopóki leży, nikt go nie wartościuje. Gdy się jednak go podniesie, będzie postrzegany stosownie do tego, co się z nim zrobi. Można nim pokroić warzywa na sałatkę, można hipotetycznie wbić go komuś w plecy. Ale nawet wówczas to nie nóż będzie dobry lub zły, lecz ten, kto go podniósł. I, szczęśliwie lub nie, tylko od nas zależy, czy będziemy ludźmi czy terroryzującymi otoczenie troglodytami z klapkami na oczach.