Geniusz pięściarstwa, ekscentryczny i skandalizujący showman, elokwentny i dowcipny mówca, człowiek, który wyszedł na prostą po wielkich życiowych zakrętach. Tyson Fury swoją życiową postawą pokazuje, że dążenie do celu, przekraczanie siebie, pokonywanie przeszkód i wiara we własne siły to praktyczna realizacja obśmiewanego przez lewicę mitu kowala własnego losu.
Do pierwszej walki z Deontay’em Wilderem Fury przystępował jako underdog. Były mistrz powrócił do zawodowego boksu pokonując otyłość (ważył 170 kilogramów), depresję, myśli samobójcze i uzależnienie od kokainy. Stoczył dwie łatwiejsze walki, a eksperci wątpili by w tak krótkim czasie był w stanie wrócić do formy, jaką prezentował w zwycięskim boju z Władimirem Kliczką. „Król Cyganów” nie po raz pierwszy zaskoczył cały pięściarski świat. Podczas pojedynku tańczył na nogach, pokazywał język, stroił miny, chował ręce za plecy, a przy tym dawał mistrzowi świata srogą lekcję boksu, skutecznie go punktując.
Rysa na szkle pojawiła się w dziewiątej rundzie. „Bronze Bomber” złapał „Gipsy Kinga” prawą ręką i posłał na deski. Brytyjczyk jednak szybko wstał i niezrażony kontynuował walkę. Wszystko wskazywało na to, że w Staples Center w Los Angeles dojdzie do sensacji. Kryzys dopadł olbrzyma z Wilmslow (Fury mierzy 2 metry 6 centymetrów) w dwunastej rundzie. Król nokautów – Wilder trafił go z potworną siłą kombinacją dwóch ciosów i powalił. Po takich bombach nikt z dotychczasowych przeciwników Bronze Bombera nie wstawał.
Wszyscy myśleli, że to koniec. Wszyscy, poza Fury’m. Brytyjczyk, w pierwszej chwili wyglądający na nieprzytomnego, podniósł się i skutecznie bronił przez resztę walki, by pod koniec rundy przejąć w niej inicjatywę. „Wstałem w imieniu wszystkich walczących z depresją” – powiedział później. Życie dopisało do tej chwytającej za serce sentencji scenariusz. Drugą walkę między nimi Fury wygrał bowiem w Międzynarodowym Dniu Walki z Depresją. Ale o tym za moment. Po pierwszej walce, pomimo dwóch nokdaunów, miażdżąca część ekspertów i komentatorów była zdania, że „Król Cyganów” wygrał walkę na punkty. Sędziowie orzekli remis. Kwestia rewanżu była formalnością.
Na konferencjach prasowych przed pierwszą walką Fury doprowadzał do furii Wildera zdaniem „Witam Cię w świecie wielkiego boksu”. Przed drugą walką powtórzył tę sentencję z tym samym skutkiem. Sugerował tym samym, że mistrz federacji WBC nie mierzył się dotąd z pięściarzem tego formatu. Olbrzym z Wilmslow w ogóle jest wygadany. Twierdził, że żaden śmiertelnik zrodzony z matki nie jest w stanie go pokonać. Przed rewanżem przekonywał, że codziennie macza ręce w benzynie, by utwardzić dłonie, co polecił mu cygański mistrz walki na gołe pięści. Zapewniał też, że masturbował się siedem razy dziennie, aby podnosić poziom testosteronu.
Bez względu na to, ile w słowach Brytyjczyka jest prawdy, w rewanżowej walce w MGM Grand w Las Vegas zdeklasował swojego rywala, dosłownie wgniatając go w ziemię. Fury zapowiadał, że znokautuje Wildera. Wtedy nikt w to nie wierzył, bowiem Król Cyganów uchodził za oburęcznego technika umiejącego wszystko, ale nieposiadającego piorunującego uderzenia i ofensywnego nastawienia. Mistrz znowu zadziwił bokserski świat. Od pierwszej rundy wywarł presję na Wilderze, w trzeciej powalił go na ziemię, a w siódmej narożnik Bronze Bombera rzucił ręcznik, poddając swojego zawodnika. Walka zakończyła się technicznym nokautem.
Nie ma sensu wybielać Tysona Fury’ego. Swoim uzależnieniem od kokainy i wizytami w domach publicznych wystawił żonę i dzieci na bardzo trudną próbę. Podjął jednak leczenie, pokonał myśli samobójcze, depresję, postanowił zmienić swoje życie i po raz kolejny wspiąć się na sportowe wyżyny. Skutecznie. Tyson Fury pokazuje, że swoim nastawieniem, chęcią zmiany, siłą woli – wiele można zmienić. W praktyce realizuje mit kowala własnego losu, brutalnie wyśmiewanego przez lewicę, która przekonuje, że tylko bogaci mają fory, że wszystko jest ukartowane przez możnych tego świata i że tylko silne opiekuńcze państwo może nas uratować.
Mistrzami świata zarabiającymi miliony dolarów zostają jednostki. Ale większość z nas ma szansę na przekraczanie własnych ograniczeń, poprawienie własnym wysiłkiem jakości swojego życia, bez oglądania się na socjalne czy inne wsparcie lub jego brak. To spoglądanie w kierunku państwa, które ma „dać” w istocie może powodować apatię i roszczeniowe podejście, które nie sprzyja rozwojowi. Warto stawiać na siebie. Wszak nawet lewicowi piewcy progresywizmu włożyli wiele wysiłku w przekucie swoich idei, poprawę indywidualnego losu i wyjście przed szereg. Uczmy się od nich. Uczmy się od Tysona Fury’ego.