Spośród mniej lub bardziej histerycznych reakcji po niedzielnych wyborach na szczególną uwagę zasługuje tekst Tomasza Kozaka, którego fragmenty pozwolę sobie tutaj przytoczyć:
Moim zdaniem przeważył żywioł „obiektywny”: niezależny od konkretnych, lokalnych posunięć poszczególnych (jednostkowych i zbiorowych) uczestników gry. Żywiołem jest późny kapitalizm, który kształtuje ogólną ramę determinującą myślenie i działanie jednostek, grup społecznych — oraz ich politycznych emanacji. Zasadniczy problem w takim układzie to dynamika kapitalizmu. Determinuje ona specyficzny typ upodmiotowienia, a jej dominującym produktem okazuje się dzisiaj (w USA, w Brazylii, w Europie Środkowo-Wschodniej) konsumpcyjno-rozrywkowy faszyzm. Wynika to ze strukturalnej sprzeczności: dynamika kapitalizmu z jednej strony wciąż eskaluje niepohamowaną konsumpcję, z drugiej natomiast uświadamia, że zasoby się kurczą i surowców nie wystarczy dla wszystkich. Dlatego żeby żreć trzeba pożerać innych albo zamieniać ich w niewolników. Maksyma „Polska tylko dla Polaków” może w takim układzie współgrać ze zgodą na import taniej siły roboczej, siła ta bowiem ma konserwować system, w którym najwyższy możliwy poziom konsumpcji trzeba zapewnić warstwom uprzywilejowanym (np. autochtonom).
Kozak trafia w sedno tak, że bardziej się nie da. Niezależnie od wysiłków euroentuzjastów i innych pięknoduchów rojących o wolności, równości, tolerancji, akceptacji, demokracji itd. – ostatecznie i tak wygrywa doraźne tu i teraz. Pieniądze uzyskane dzisiaj, kopalnia zamknięta w nieokreślonej przyszłości, miejsca pracy jeszcze teraz utrzymane, kary jeszcze na chwilę odsunięte. Palenie śmieciami i parę złotych w kieszeni zawsze wygra z widmem raka za 15 lat, a poza tym łatwo rozgrzeszyć się, że indywidualne decyzje i tak nie mają wpływu na globalną sytuację. Bo przecież są wielkie fabryki, kopalnie i co tam znaczy moje ognisko w ogródku czy mój piecyk. A przecież inflacja rośnie, ceny galopują, pracuje się na śmieciówce i jest jak w tych grafikach ze smutnym nosaczem.
Babcia zabierze ci dowód
Dobić was bardziej? W Polsce w tej chwili rządzi pokolenie 50+. To pokolenie ma swoich przedstawicieli we wszystkich publicznych władzach i narzuca medialny mainstream. To pokolenie najczęściej chodzi na wybory. Żyje konfliktami z poprzedniej epoki (końca XX wieku) i wciąż za bardziej palący problem uważa lustrację agentów SB niż problem nadchodzącej katastrofy klimatycznej, kryzysu gospodarczego czy widma wojny na tle obu poprzednich.
Wśród młodych natomiast najbardziej zmobilizowani są wyborcy z grona sfrustrowanych młodych mężczyzn, sfrustrowani przeseksualizowaną popkulturą, którzy postnowoczesną i postpatriarchalną rzeczywistość odbierają jako zagrożenie. Do nich tym bardziej nie przemawiają postulaty praw kobiet, ekologii i równości, bo najchętniej zakazaliby ustawą wszystkie zachowania płciowe, które ograniczają im „dostęp do kobiet”. Wysoki wynik narodowców w wyborach do PE zdaje się tylko potwierdzać tę obserwację.
Powiedzmy to głośno: być może nikt w tej chwili nie jest w stanie wygrać wyborów szafując zużytymi, miękkimi hasłami o ciężkiej pracy, tolerancji, równości i wolności. Są przereklamowane, nie zapewniają czysto fizycznego dobrobytu, rozczarowują. Nikt nie chce się dzielić, boleśnie świadom faktów przytoczonych wyżej przez Kozaka. Autorytety od kryzysu gospodarczego w 2008 roku przeżywają globalny kryzys. Rośnie nieufność wobec nauki, kontestowanej przez domorosłych specjalistów z YouTube. Zatopieni w świecie komiksowych superbohaterów i serialowych baśniowych wszechświatach, coraz bardziej odrealnionych, uciekamy od coraz bardziej skrzeczącej rzeczywistości. Tańczymy na własnych trumnach, wiedząc doskonale, że świat, jaki znamy, musi się skończyć. Jest w zasadzie obojętne, czy najpierw rozpadnie się Unia Europejska, zdominują nas gospodarczo kraje azjatyckie, katastrofy klimatyczne spowodują masowy napływ uchodźców, który zdestabilizuje europejską politykę, nastąpi kolejny krach giełdowy, putinowska wojna hybrydowa wywoła militarny kryzys (np. w niestabilnym ostatnio Kosowie) czy wybuchnie wojna z dowolnego z powyższych powodów.
Jak wygrać wybory?
Można powiedzieć, że w tym miejscu pozostaje już tylko postawić kropkę, zakryć się prześcieradłem i czołgać w kierunku cmentarza.
Nie jestem w stanie jednak zostawić Was, drodzy czytelnicy, bez choćby śladowej nadziei. Proszę bardzo, oto pomysł na wygranie wyborów w Polsce przez demokratyczną opozycję. Grzegorzu Schetyno, jest gratis:
- Należy otworzyć oczy na brutalną prawdę o wszystkich kryzysach postnowoczesności. Przyznać głośno: tak, nadciąga problem kryzysu klimatycznego, wywołanej nim masowej migracji, nadciąga recesja, eskalacja konfliktu na Ukrainie, bezrobocie, epidemie, susze, rak, zło i mrok.
- Polityka krótkowzrocznego samolubstwa doprowadzi nas wszystkich do katastrofy. Nie z powodu pięknych idei, lecz zimnej kalkulacji. Homo sapiens wygrał ewolucyjny wyścig nie dlatego, że miał dłuższe pazury, mocniejsze kły czy lepiej widział w ciemności, bo nawet przeciętny wyborca Konfederacji wie, że nic z tych rzeczy. Naszą ewolucyjną przewagą jest umiejętność współpracy. To ona pozwoliła ludzkości przetrwać i zdominować kulę ziemską. Pozostaje zatem przekonać rodaków, że im bardziej myślimy o sobie, tym szybciej znajdziemy się na marginesie horyzontu zdarzeń (Europy), a wtedy po prostu padniemy ofiarą któregoś z mocarstw. Mamy do wyboru: przyjąć wartości europejskie, strategię ochrony środowiska oraz politykę zakopywania nierówności albo zginąć.
- Powinniśmy zatem je przyjąć choćby z czystego wyrachowania.
Jest to strategia trudna, ponieważ godzi prosto w narodowe bajania o husarzach, żołnierzach wyklętych i idąca w poprzek naszego narodowego sportu, czyli pięknego umierania. Będzie być może wymagała dekonstrukcji mitów o zdradzonych o świcie, Polsce oszukanej przez sojuszników w 1939 lub 1944 i brutalnie trzeźwego spojrzenia na naszą pozycję w świecie. Będzie nieprzyjemna i z pewnością wzbudzi potężny opór ludzi wolących wierzyć w piękne złudzenia o wstawaniu z kolan. Maksymalnie niepopularne będzie powiedzenie: nie ma żadnego powodu, aby pompować demografię i promować przyrost naturalny w obliczu nadchodzącej walki o topniejące zasoby. Zapewne jest pracą, której polityk żyjący z diet poselskich się dobrowolnie nie podejmie i będą musieli ją podjąć społecznicy, intelektualiści czy pisarze.
Gdyby jednak udało się w jakiś sposób przeprowadzić masowo ten wywód, w sposób logiczny i zrozumiały dla przeciętnego odbiorcy, odwołać się do instynktu przetrwania zamiast do górnolotnych i abstrakcyjnych idei – być może przełamałby filozofię krótkowzroczności. Nie da się bowiem ukryć, że obecna strategia po prostu nie przysporzy demokratycznej opozycji więcej poparcia, niż już przysporzyła. Ani liberalne centrum, ani lewica ewidentnie nie są w stanie zmobilizować większych mas bez silnej motywacji. Taką motywacją mógłby być strach o jutro, o fizycznie przetrwanie swoje i bliskich. Strach o prawa obywatelskie, równość płci, wolność prasy czy ład konstytucyjny nie jest raczej w stanie takiej mobilizacji dokonać. Cała sztuka leży zatem w wyjaśnieniu szerokim masom wyborców, że więcej zyskają pozostając przy ścieżce lewicowej – z czysto biologicznych, finansowych i militarnych powodów.
Zegar tyka
Obawiam się jedynie, że jest to dla naszej skostniałej, konserwatywnej i zakopanej w przebrzmiałych konfliktach opozycji niemożliwe. To nie ich narracja, nie ich bitwa, nie czują się w niej swobodnie. Będą obracać w młynach narracyjnych wciąż te same konflikty okresu transformacji, toczyć środowiskowe wojenki interesujące coraz węższe elity. Przeciętnego odbiorcy to już teraz nie obchodzi – co słusznie wytyka autor bloga Nienawiść.pl
Wasz apel w papierowej „Wyborczej” dociera maksymalnie do 90 tysięcy ludzi – taka jest średnia sprzedaż tej gazety. Nawet, jeśli posłucha was połowa – która również gardzi współobywatelami – przekonacie do głosu 45 tysięcy już przekonanych osób. W dzisiejszych czasach byle 12-latek, który gra w gry na YouTube ma 20 razy większe zasięgi. Nawet skromny autor tych słów na swoim niszowym blogu czasem (czasem, czyli rzadko – podkreślam!) potrafi dotrzeć do większej liczby Czytelników niż „Gazeta Wyborcza”.
Być może zatem, zanim władzę przejmie pokolenie, które te problemy rozumie – lub wyrośnie nam jakiś inny poza Donaldem Tuskiem polityk, który ma horyzont wykraczający poza najbliższe lokalne wybory i poselską dietę – wszyscy zginiemy, bo nie mamy już jakichś 2,3 pokoleń na ten proces.
Nie jestem pewna, czy mamy nawet jedno.
