Nie mają znaczenia miasta i miejscowości, prawdziwe znaczenie mają te nadzieje, oczekiwania bądź też zawody i rozczarowania, jakie werbalizują rozmówcy Boćkowskiej.
4 czerwca 1989 r. odbyły się w Polsce pierwsze po II wojnie światowej częściowo wolne wybory do sejmu i pierwsze w pełni wolne wybory do przywróconego senatu. Dzień ten wskazywany jest jako jeden z symbolicznych momentów przejścia z systemu komunistycznego do demokracji i pluralizmu. To właśnie 4 czerwca stał się krokiem w kierunku sformułowania rządu Tadeusza Mazowieckiego, który rozpoczął proces transformacji politycznej, gospodarczej i społecznej. Joanna Szczepkowska w „Dzienniku Telewizyjnym” powiedziała, że „4 czerwca 1989 r. skończył się w Polsce komunizm” i jakkolwiek można by uznać tę konkluzję za naiwną czy uproszczoną, to jednak niewątpliwie dzień tzw. wyborów czerwcowych należy uznawać za symboliczny punkt przełomowy, swoistą linię demarkacyjną, po przekroczeniu której wszyscy Polacy rzeczywiście znaleźli się w zupełnie innych realiach politycznych.
Aleksandra Boćkowska w Można wybierać. 4 czerwca 1989 zabiera nas w podróż po Polsce właśnie owego dnia 4 czerwca 1989 r. Uważa, że w podróż tę warto i nawet trzeba wyruszyć, gdyż „to były najważniejsze wybory po wojnie. Pierwsze od 1947 roku, w których brali udział nie tylko kandydaci wskazani przez partię rządzącą, i pierwsze, w których wybierano senat” (s. 7). Autorka uważa, że nadszedł moment, aby „spróbować odtworzyć atmosferę kampanii w małych miastach” (s. 9), porozmawiać z tymi, którzy wybrali się wówczas na wybory, ale również z tymi, którzy z różnych powodów tamtego pamiętnego 4 czerwca 1989 r. zostali w domu. Podróż, w jaką zabiera nas Boćkowska, właściwie nie jest podróżą po Polsce, ale w większym stopniu jest to podróż po polskich umysłach i stanach duszy, po polskiej mentalności i polskich nadziejach. Nie ma bowiem znaczenia, czy określone – przytaczane przez autorkę – słowa padają w Lubaczowie czy Drezdenku, Dębicy czy Kutnie, Świnoujściu czy Inowrocławiu, Zielonej Górze czy Starym Targu. Tak naprawdę nie mają znaczenia miasta i miejscowości, prawdziwe znaczenie mają te nadzieje, oczekiwania bądź też zawody i rozczarowania, jakie werbalizują rozmówcy Boćkowskiej.
To, co niewątpliwie spodoba się każdemu wielbicielowi reportażu, będzie bogato i interesująco zarysowane historyczne tło wydarzeń, których atmosferę stara się odtworzyć Bockowska. Bo przecież trzeba by opowiedzieć czytelnikowi o obradach okrągłego stołu i ich postanowieniach, o kulisach przeobrażeń systemowych w obszarze Europy środkowo-wschodniej, w szczególności zaś w Związku Radzieckim, wreszcie o organizacyjnej stronie przygotowania wyborów czerwcowych, zarówno po stronie komunistycznej władzy, jak też po stronie antykomunistycznej opozycji. Pojawiają się również odniesienia do wydarzeń na Placu Tienanmen. Tym samym klimat i okoliczności wyborów czerwcowych ubogacone zostały o interesujące wątki, jak chociażby kulisy działalności „Gazety Wyborczej”, powstanie i późniejsze losy solidarycy oraz jej autora, jak też marketingowa strona kampanii wyborczej, ze zdjęciami kandydatów opozycyjnych z Lechem Wałęsą czy plakatami z Gary’m Cooperem na czele. Właśnie historia plakatu z Gary’m Cooperem, który przecież stał się międzynarodowym symbolem polskich wyborów czerwcowych, wydaje się jedną z najbardziej wciągających w narracji Boćkowskiej. Autorka przypomina nam w tym miejscu, że „o ile sam plakat jest symbolem wyborów, o tyle jego historia wiele mówi o tym, co czas robi z pamięcią” (s. 107).
Boćkowskiej udaje się – poprzez ukazanie różnorodnych nastrojów i ocen Polaków – pokazać dwie Polski: Polskę komunistyczną, szarą, nie spełniającą oczekiwań swoich obywateli, beznadziejną, a z drugiej strony Polskę demokratyczną – kolorową, wolną, różnorodną, tolerancyjną. Jak nietrudno się domyślić, jeden i drugi obraz ma charakter uproszczony; jeden i drugi obraz jest tak samo fałszywy, gdyż zarówno w czasach Polski Ludowej ludzie cieszyli się i radowali, ale również Polska po 1989 r. rozczarowała wielu i dla wielu Polaków nie okazała się łaskawa. Te dwie Polski pokazane przez Boćkowską to Polski ludzkich marzeń i rozczarowań, wyobrażeń i wspomnień, dwie Polski widziane subiektywnie i na pewno stronniczo. Autorce udaje się również uchwycić polaryzację ocen dotyczących zarówno wyborów czerwcowych, jak też całego procesu przemian demokratycznych. Jeden z jej rozmówców zdaje się podsumowywać to całkiem trafnie: „Nie ma takiego kija, żeby nie miał dwóch końców” (s. 212). Dzisiejsze oceny transformacji systemowej są różnorodne, ale wypływają one rzecz jasna z różnorodności doświadczeń i oczekiwań społecznych, a także z perspektywy punktu widzenia. Po trzydziestu latach od ocenianych wydarzeń nie da się widzieć ich tak samo, jak widziało się je dziesięć czy dwadzieścia lat wcześniej.
Książka Boćkowskiej to również panorama pierwszej prawdziwej kampanii wyborczej, jak się rozegrała w Polsce po 1947 r. Autorka pokazuje, w jaki sposób obie strony politycznego sporu – komuniści i opozycja – kampanię prowadzili: od kampanii bezpośredniej, poprzez oplakatowywanie miast i miasteczek, aż po funkcjonowanie kandydatów w mediach lokalnych i ogólnopolskich. Widzimy więc nie tylko rodzący się pluralizm polityczny – jeszcze trochę niepewny, jeszcze lekko przestraszony – ale również rodzący się marketing polityczny. Komunistyczni działacze, jak Zygmunt Czarzasty, Mieczysław F. Rakowski, Czesław Kiszczak czy Stanisław Ciosek próbują rozliczać się z tego, co wówczas zrobiono, a czego zaniechano, tłumaczyć się z porażki, wyjaśniać ją plebiscytowym charakterem tamtych wyborów bądź własnymi zaniedbaniami. Boćkowska pokazuje, jak po wyborach „partia chodziła wściekła jak lew po klatce, a opozycja po cichu odmawiała zdrowaśki” (s. 237). Pokazuje to, że wynik wyborów dla niemalże wszystkich był zaskoczeniem i dlatego właśnie to, co się działo po 4 czerwca, przypominało w większym stopniu chocholi taniec niż rzeczywiste „układanie się” stron politycznego sporu. Chyba najlepiej opisuje to Boćkowska poprzez analogię pogodową: „W wyborczy weekend było burzowo. Krótko po wyborach zrobiło się bardzo gorąco. Pod koniec czerwca temperatury sięgały trzydziestu stopni” (s. 240).
W pewnym stopniu książka Można wybierać dotyka również współczesnej Polski i współczesnych Polaków. Nie da się przecież mówić o najnowszej historii i nie odnieść jej wydarzeń do dnia bieżącego, szczególnie zaś w Polsce, w której sprawy historyczne nieustannie pojawiają się w dyskursie publicznym. Czytamy więc wypowiedzi Polaków: „Prawo i Sprawiedliwość ma podobne pomysły do części komunistów, bo Jarosław Kaczyński mentalnie pozostał w tamtych czasach” (s. 213), „Jak Platforma zdobyła władzę, to nie znalazła patentu, jak działać” (s. 213), „Historia zatacza koło, być może znów jesteśmy u progu historycznego przesilenia” (s. 214), „Zmarnowaliśmy szansę. W tej chwili, żeby wrócić do normalności, będziemy potrzebowali co najmniej pokolenia” (s. 214). Rozmówcy Boćkowskiej wspominają pierwsze tygodnie i miesiące po wyborach czerwcowych jako czas szczególny, czas ogromnej nadziei i wiary, że właśnie rozpoczął się czas ważnych dla Polaków przemian. Również sam dzień 4 czerwca wspominany jest przez większość jako dzień, kiedy to wszyscy do siebie się uśmiechali, byli względem siebie życzliwi, pomocni. Rzeczywiście udaje się ukazać autorce ów dzień jako moment swoistego metafizycznego zjednoczenia narodowego, moment ukonstytuowania się wspólnoty politycznej, świadomości realizacji narodowych celów o charakterze długookresowym. Można by zapytać w tym kontekście o wspólnotę polityczną we współczesnej Polsce, o te wspólne strategiczne cele, o nadzieje, które byłyby podzielane przez większość Polaków. Niekoniecznie jednak ta odpowiedź byłaby dla nas satysfakcjonująca. Może właśnie dlatego warto przyjrzeć się atmosferze tamtego szczególnego dnia: 4 czerwca 1989 r.
Książka: Aleksandra Boćkowska, Można wybierać. 4 czerwca 1989, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019.
