Wprawdzie Maleńczuk śpiewa o wigilii wyjścia z „pudła”, ale tak mi to jakoś pasuje do wyborów, które w najbliższy weekend.
Ba, o ile podmiot liryczny u Maleńczuka zastanawia się, czy kobieta wierną mu była i dochodzi do wniosku, że w kontekście odzyskania wolności to bez znaczenia; o tyle polski wyborca, mam wrażenie nie zastanawia się w ogóle i o nic nie pyta.
To, że PiS jest partią „bolszewicką” (polecam swój tekst w „Liberte”)-wiadomo, ale czy ponowne dojście do władzy Kaczyńskiego musi oznaczać jakiś narodowy dramat (których to dramatów wyborca PO podobno nie znosi, a w tony histeryczne vel smoleńskie uderza: vide dzisiejsze Wprost i Kuba Wojewódzki)?
Sytuacja jest skrajnie różna od tej z 2007 roku, bo PO ma dzisiaj prezydenta, który skutecznie może blokować każde pisowskie „szaleństwo”. Po drugie PiS nie dostanie czterdziestu kilku procent, by rządzić samodzielnie (nawet gdyby, to i tak za mało, by zmienić konstytucję) i zawsze na wypadek jakiegoś „oszołomstwa” będzie można zbudować antypisowską koalicję.
Głosowanie na PO nie ma więc oparcia w rzeczywistystych zagrożeniach dla „ładu ustrojowego”.
Trudno też doszukać się u PO programu dla Polski. Właściwie sprowadza się on do deklaracji o potrzebie zagospodarowania środków unijnych (tak wyglądał mniej więcej program PO w ostatnich czterech latach). Gdyby ktoś chciał pytać Tuska i jego ekipę o np.: konieczność istnienia powiatów, ten odpowiedzi nie dostanie.
Warto też przypomnieć o intelektualnej maliźnie ekipy Tuska. Obietnica, że będziemy mieli euro w 2011 musi budzić złośliwy uśmiech u tych, co 2008 roku wiedzieli, jak została zbudowana strefa euro i co się stanie w sytuacji, gdy państwa członkowskie nie będą pilnowały swoich deficytów. Kłamstwo Rostowskiego o tym, że obligacje państwa w OFE i zapis księgowy w ZUS-ie to jest to samo, musi budzić złość u Polaka kierującego się w życiu zdrowym rozsądkiem. I wreszcie jakikolwiek brak planu na wypadek zjazdu PKB do zera (o minusie nie wspominając) też nie zachęca do automatycznego stawiania krzyżyka przy kandydatach PO.
PJN, który dla konserwatywnych liberałów wydawał się być alternatywą dla POPiS-u, też na czas wyborów zmienił się w partię rozdawnictwa (obiecywać dzisiaj takie ulgi w podatkach, to-i tu trzeba się z Rostowskim zgodzić-skrajna głupota i nieodpowiedzialność).
Palikot- kim jest nie wie nawet on sam; a jego program to jakaś mieszanina głupkowatego antyklerykalizmu z ledwo zarysowanymi hasłami gospodarczego liberalizmu (o konkretnych rozwiązaniach-zero całkiem null).
SLD jest żenujące, bo żenujący jest jego przewodniczący (świadectwo tego, jak działają dziś w Polsce partie promujące wdupowłażenie i intelektualne dno). Mogę tylko życzyć wygranej Millerowi, bo to jedyny postkomunista, który nauczył się jak działa rynek (mądry socjaldemokrata to monetarysta, który wykorzystuje rynek do równania szans i dystrybuawania dochodu; głupi socjaldemokrata to fan Keynesa, Che Guevary i Bóg raczy wiedzieć kogo jeszcze).
PSL jest poczciwe, trzymające się środka i jakoś uczciwe (lepsza Fedak mówiąca, że nas na OFE nie stać, niż kłamiący Rostowski), ale planu dla Polski na czas kryzysu trudno się po ludowcach spodziewać (Pawlak się zmienił, ale nie aż tak, żeby być mężem stanu).
Reasumując: PiS-u u władzy się nie boję, Platformie nie wierzę i jej nie lubię, SLD w ogóle odpada, Palikot i jego „kamanda” czego chcą nie wiadomo, PJN z hasłami dziecioróbstwa i niepłacenia podatków bez sensu… czyli zdecyduję się w ostatniej chwili (na mniejsze zło-:)), bez nadziei na to, że dokonałem wyboru, który cokolwiek zmieni, cokolwiek załatwi.
Kryzys dopiero da Polsce szansę na nową klasę polityczną (niestety). Już niedługo…