Jakie są przyczyny zwycięstwa Donalda Trumpa? Jakie błędy popełnili Demokraci? Jakie będą konsekwencje wyborów prezydenckich w USA dla Europy i jej strategicznej autonomii? I jaką strategię powinni przyjąć liberałowie względem populistów? Leszek Jażdżewski (Fundacja Liberte!) rozmawia z Garvanem Walshem, strategiem politycznym i przedsiębiorcą, założycielem prodemokratycznej firmy AI Article7 Strategies i współzałożycielem Unhack Democracy, która działa na rzecz budowy przedsiębiorczego społeczeństwa obywatelskiego w Europie Środkowo-Wschodniej.
Leszek Jażdżewski (LJ): Jaka jest Pana pierwsza reakcja na zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych?
Garvan Walshe (GW): Pojawiło się pytanie, czy sondaże exit polls rzeczywiście się sprawdzą i okazało się, że nie. Okazało się, że Donald Trump zdołał odnieść uczciwe zwycięstwo. Nie ma tym razem mowy o rosyjskiej dezinformacji, manipulacji czy oszustwie.
Po prostu udało mu się przyciągnąć do lokali wyborczych więcej swoich zwolenników niż Kamali Harris. I to jest jedna z lekcji, nad którymi musimy się zastanowić. Czasami przegrywamy wybory i nie ma sensu zacząć narzekać na to, dlaczego je przegrywamy. Musimy natomiast zastanowić się, jak pozyskać więcej zwolenników, jak zbudować koalicję polityczną, która zapewni naszym kandydatom urząd i władzę.
Sondaże mieściły się w granicach błędu. Wyniki mogły pójść w każdą stronę. Kluczowe pytanie brzmiało, czy Donald Trump będzie w stanie zachęcić więcej młodych mężczyzn, zwłaszcza młodych czarnoskórych i Latynosów, do poparcia go niż miało to miejsce wcześniej, i czy Kamala Harris będzie w stanie zachęcić więcej kobiet do udzielenia jej poparcia. I wygląda na to, że Trump wygrał tę bitwę mobilizacyjną.
Sondaże mogły pokazać, że wybory były wyrównane, a Trump je wygrał. Nie jest to niespodzianką. W międzyczasie było wiele pobożnych życzeń i wielu ludzi miało nadzieję, że taki wynik się nie zmaterializuje. Niemniej jednak Trump wygrał już raz wybory. Wprawdzie nie wygrał wtedy w głosowaniu powszechnym, ale wygrał same wybory. Ostatnim razem przegrał wyraźnie, ale nie z dużą przewagą Joe Bidena. I tym razem wygląda na to, że wygrał wyraźnie, choć znowu nie ze zdecydowaną przewagą przeciwko Harris.
Ameryka przez długi czas była krajem podzielonym pół na pół, a nawet wielkie zwycięstwa, takie jak Obamy, zdołały uzyskać tylko kilka procent, jeśli chodzi o rzeczywisty udział w głosach.
LJ: Demokraci, media głównego nurtu i eksperci akademiccy ostrzegali, że są to wybory o kluczowym znaczeniu dla demokracji. Jednocześnie Demokraci postanowili trzymać się Joe Bidena jako swojego kandydata znacznie dłużej niż wydawało się to opłacalne lub konieczne. Dopiero pod koniec kampanii wysunęli kandydaturę Kamali Harris, która – będąc z głównego nurtu Partii Demokratycznej, być może nieco na lewo od centrum partii i mocno na lewo od centrum narodu – nie była tak naprawdę najbardziej wykwalifikowaną kandydatką do wygrania tych wyborów. Czy Demokratom zabrakło zatem inteligencji, aby wygrać te wybory?
GW: Oczywiście Biden, podobnie jak Ruth Bader Ginsburg, pozostał na stanowisku zbyt długo. To typowe. Politycy, a nawet sędziowie Sądu Najwyższego, to zwykle ludzie o bardzo dużym ego, w przeciwnym razie nie zaszliby tak daleko, więc przekonanie ich do ustąpienia z pełnionego stanowiska jest niezwykle trudne. Byłoby znacznie lepiej, gdyby Biden ustąpił i pozwolił na przeprowadzenie prawyborów. Harris była niezłą kandydatką, ale prawdopodobnie nie najlepszą, jaką Demokraci mogli mieć – a na pewno nie najlepszą kandydatką przeciwko Trumpowi, jaką Demokraci mogli mieć.
Byli też inni potencjalni kandydaci. Od razu do głowy przychodzi mi Josh Shapiro, ponieważ wybory zazwyczaj wiążą się także z estetyką. Tu nie chodzi tylko o politykę. To nie są seminaria polityczne. Aby Demokraci byli w stanie wygrać z Trumpem, potrzebowali oni kogoś, kto wyglądałby nieco bardziej prawicowo, nieco bardziej konserwatywnie. Kamala Harris taka nie była, pomimo jej osiągnięć jako prokuratorki. Jawi się ona bowiem jako dość standardowa amerykańska liberałka ze wszystkimi mocnymi i słabymi stronami, które to określenie budzi w umysłach ludzi.
Niektórzy wyborcy poparli ją, inni nie. Musimy pamiętać, że polityka to gra polegająca na odpowiednim castingu. Jeśli wybierzesz dobrych kandydatów, to wygrana murowana. Widzieliśmy to również w przypadku tureckich wyborów w Stambule i Ankarze, gdzie Ekrem Imamoglu i Mansur Yavaş byli w stanie wygrać, podczas gdy kiedy wystawiono Kemala Kılıçdaroğlu jako głównego kandydata (który jest niczym Biden w Turcji), to przegrał on dość znacznie, mimo że sam kraj jest dość silnie zrównoważony.
Co więcej, kiedy Demokraci mówią o demokracji, jednym z problemów jest fakt, że zdarzało im się już w przeszłości podnosić fałszywy alarm. Kiedy prowadzili kampanię przeciwko prawdziwym filarom demokracji, takim jak John McCain czy Mitt Romney, jednym z najbardziej przyzwoitych polityków, jacy kiedykolwiek ubiegali się o prezydenturę, wieszali na nich psy i sugerowali, że amerykański styl życia jest zagrożony, jeśli McCain lub Romney zostaną wybrani. Tego rodzaju hiperbola później się na nich zemściła, ponieważ wiele osób, które są w politycznym centrum lub w centroprawicy, zaczęły postrzegać Demokratów jako tych, którzy mówią w kółko to samo, podczas gdy w rzeczywistości mówili tak już o McCainie, więc dlaczego teraz mieliby wierzyć im w to, co mówią o Trumpie?
Demokraci nie zachowali zimnej krwi i nie byli przygotowani na przyszłość i jest to jeden z powodów, dla których ich późniejsze zarzuty wobec Trumpa zostały uznane za mniej istotne niż powinny, mimo że Trump faktycznie dał przyzwolenie mafii na próbę zakłócenia wyniku wyborów ostatnim razem i rzeczywiście mówił, że podziwia przywódców autorytarnych, co stanowiło jawną pogardę dla amerykańskiej kondycji konstytucyjnej. Demokraci zatem już wcześniej zużyli część swojego repertuaru.
LJ: Jednym z najmocniejszych haseł tych wyborów było „Kamala jest dla nich, prezydent Trump jest dla ciebie”. Czy uważa Pan, że próba zdefiniowania, komu jest bliżej do „zwykłego wyborcy”, stanowiła decydujący moment kampanii? Jak to możliwe, że Trumpowi, autentycznemu miliarderowi, udało się przekonać wyborców, że jest lepszym kandydatem do rozwiązania kwestii, na których zależy przeciętnym obywatelom USA?
GW: Donald Trump bardzo dobrze sobie radzi ze sloganami i przekazywaniem emocji. Nawet jeśli słowa, których używa, są nieco niekonwencjonalne, to jednak zawsze wiadomo, o co mu chodzi. To jedna z jego niewątpliwych umiejętności.
Trump rozumie siłę wizualizacji i nowoczesnej komunikacji znacznie lepiej niż ktokolwiek inny. A to pozwoliło mu przedstawić siebie jako zwyczajnego faceta, przynajmniej w wymiarze kulturowym. Jasne, jest bogaty i wciąż udaje, że sam się dorobił swojego majątku, mimo że wszystko odziedziczył po ojcu. Ale inni ludzie też chcą być bogaci, a on sprzedaje im właśnie te aspiracje. Co więcej, sprzedaje także nadzieję – nadzieję na amerykański kapitalizm, o której Demokraci zapomnieli wspomnieć. Sprzedaje również pewną dozę dystansu, nie traktuje siebie zbyt poważnie.
Tymczasem Kamala Harris sprawia wrażenie osoby, która być może traktuje siebie zbyt poważnie, mimo że dużo się śmieje. Rozpoczęła swoją kampanię bardzo dobrze – mówiąc o wolności, swojej roli jako prokuratorki i używając sloganu „Głosuj na prokuratora, a nie na przestępcę!”. Ale potem to przesłanie trochę się zagubiło. W ciągu dwóch miesięcy kampanii, po konwencji, zwolniła nieco bieg. Nie udało jej się dowieźć jej przekazu do samego końca.
Nawet w ostatnich tygodniach ludzie pytali, jaki jest główny slogan Kamali Harris? Za czym ona się opowiada? To wciąż było bardzo niejasne, nawet dla ludzi, którzy są w miarę poinformowani i ogólnie interesują się polityką. Niektórzy z tych ludzi byli za Trumpem, inni byli przeciwko Trumpowi. Mówili: „Posłuchaj, głosuję przeciwko Trumpowi, ale tak naprawdę nie wiem, o co chodzi tej Harris”. Oczywiście, nie miała ona zbyt wiele czasu, aby się określić, ale powinna była znacznie jaśniej zdefiniować swoje przesłanie, wyjaśnić dlaczego opowiada się za wolnością, dlaczego opowiada się za lepszą Ameryką. A przegapiła tę okazję.
LJ: Być może jedną z lekcji płynących z tej kampanii jest to, że jeśli naprawdę chcesz bronić demokracji, to nie powinieneś rozmawiać z wyborcami o demokracji.
GW: Kiedy znajdujesz się w ogniu kampanii, prawie wszyscy ludzie, którzy świadomie zdecydowali sami przed sobą, że przeciwnik stanowi zagrożenie dla demokracji, są już właściwie po twojej stronie. Tak, nadal trzeba do nich dotrzeć, trzeba ich zachęcić do głosowania, trzeba się upewnić, że się pojawią przy urnach wyborczych. Ale musisz też zaoferować coś innym wyborcom, coś, co może konkurować z tym, co oferuje drugi kandydat.
Być może tym razem w amerykańskim przypadku byłaby to kampania ekonomiczna, oparta o program gospodarczy. Nie było jasne, jaka była propozycja Harris w odpowiedzi na wzrost inflacji. Ludzie tymczasem ciągle mówili o inflacji. Czuli, że poziom cen jest wyższy. Jaka była odpowiedź Kamali Harris? Czy kiedykolwiek powiedziała coś w stylu: „Właściwie, być może to wszystko wina Trumpa”, „To wina pandemii” lub „Zamierzam zrobić to i to, aby przeciwdziałać temu zjawisku”? Żadne oświadczenie tego typu nigdy nie padło z jej ust.
Być może powinna była poświęcić więcej czasu na mówienie o tym, a mniej na rozmawianie o demokracji, ponieważ kwestia demokracji i tak już trafiła na podatny grunt. Według sondaży exit poll był to główny powód, dla którego ludzie głosowali na Harris. Argument ten trafił do wielu ludzi, ale podejrzewam, że dotarł do tych, którzy i tak by na nią głosowali i już mieli silną motywację do tego, by udać się do lokali wyborczych.
LJ: Jakie wnioski płyną z tej kampanii dla liberałów i demokratów na całym świecie? Czy uważa Pan, że bycie ‘woke’ lub fakt, że niektóre idee, na których nam zależy, zostały przejęte przez skrajną lewicę, stanowią problem?
GW: Przede wszystkim muszą oni być bardziej liberalni w sensie europejskim niż centrowi. Mają tendencję do bycia ludźmi, którzy opowiadają się po dwóch stronach sporu, a sami znajdują się pośrodku – co jest w porządku, gdy rządzisz przez większość czasu, ale jeśli prowadzisz kampanię, może to oznaczać, że niezwykle trudno cię zdefiniować. Ludzie nie wiedzą, co ci faceci mówią, myślą, że oferują złożone rozwiązania polityczne, nie mają też jasnej historii.
Jeśli chodzi o zjawisko ‘wokeness’, to jest ono szkodliwe, ponieważ sprawia, że Demokraci wydają się nieco obcy, a to, czego potrzebują, to nowy rodzaj języka, który pozwoliłby im mówić o niektórych koncepcjach stojących za byciem ‘woke’, które są dość uniwersalne i do których ludzie mogą się odnieść. Jeśli mówisz o zaimkach „ona, oni, one, ty, ja”, po prostu nazywaj ludzi tak, jak chcą być nazywani, to jest w porządku. Nie musisz wchodzić w jakiś bardzo ideologiczny sposób mówienia na ten temat. Tak, istnieje ideologiczny odłam Partii Demokratycznej, ale na Boga, istnieje też ideologiczny odłam Partii Republikańskiej.
Fakt ten sam w sobie nie powinien stanowić problemu, ale kandydatka powinna wiedzieć, jak symbolicznie zneutralizować ten atak ze strony politycznych skrajności, pokazać, że ona (mam tu na myśli Kamalę Harris) jest bardziej „normalnym” typem człowieka. Ponownie wracamy do kwestii castingu, a to jest coś, z czym Kamala Harris z Kalifornii będzie miała trudności – w porównaniu z kimś ze środkowo-zachodniego stanu w USA lub Wirginii, czyli stanów, w których wyniki wyborów lubią się wahać.
LJ: Czego powinniśmy się spodziewać, jeśli chodzi o propozycje polityczne administracji Trumpa? Czy będzie to projekt w stylu Trump 2.0, pozbawiony skrupułów i niebezpieczny, czy też będzie to jednak coś zupełnie innego?
GW: Propozycje polityczne niekoniecznie są najważniejsze, ale charakter i styl prezydentury są tutaj bardzo ważne, więc możemy oczekiwać, że Trump spróbuje zrealizować swoje główne postulaty. Możemy się na przykład spodziewać, że nałoży cła na Chiny. Możemy również założyć, że spróbuje wciągnąć w to Europę, prawdopodobnie grożąc własnymi taryfami, w wyniku czego Europa będzie nakładać swoje własne cła.
Próba skontrolowania tej wojny handlowej będzie kluczowa. To, co zrobi Trump, będzie miało bardzo destrukcyjny wpływ na Stany Zjednoczone. Nawet jeśli nie jest on szczególnie zainteresowany prowadzeniem niestabilnej polityki zagranicznej, to uwaga Waszyngtonu zostanie rozproszona. Nie będą w stanie być na bieżąco z kryzysami i niekoniecznie będą w stanie zatrudnić najlepszych ludzi, aby spróbować zarządzać tymi kryzysami, przynajmniej na początku.
Być może będziemy świadkami okresu, w którym Trump po prostu pójdzie na całość, a następnie będzie musiał spróbować wprowadzić do administracji ludzi, którzy są nieco bardziej kompetentni, aby poradzić sobie z kryzysami, które nadejdą.
Możemy się również spodziewać, że Trump będzie prowadził inną politykę wobec NATO, wobec obronności europejskiej. Administracja Bidena nie była tak silna, jak wielu ludzi miało nadzieję w odniesieniu do Ukrainy. Dlatego w pewnym sensie nie jest tak, że z „idealnego amerykańskiego rządu” stanie się on okropnym.
Najwyraźniej Donald Trump szanuje różne rzeczy. Szanuje „pokazy siły”, niekoniecznie prawdziwej siły – szanuje jednak pozory siły. Tak więc dla Ukrainy i jej sojuszników (takich jak Polska i kraje bałtyckie) ważne byłoby zademonstrowanie zaangażowania i siły.
Oczywiście zwiększenie przez Polskę wydatków na obronność jest bardzo ważne. Może istnieć argument przemawiający za tym, że Europa Północna i Wschodnia powinny bardziej bezpośrednio współpracować z administracją Trumpa.
Podejrzewam, że Trump i kanclerz Niemiec Olaf Scholz nie będą się dogadywać, ponieważ nie mają podobnego spojrzenia na wiele kwestii, nawet jeśli, jak na ironię, mogą zgodzić się co do polityki wobec Ukrainy. Jednak psychologicznie są to bardzo różni, niemal skrajnie odmienni ludzie.
Dlatego też, jeśli chcemy podtrzymać europejską siłę, to musimy robić rzeczy, które pokażą, że mamy dobrą technologię, dobrych żołnierzy i ogólnie silne wojsko. W przypadku Trumpa wiele z tego sprowadza się do pozorów i aspektu wizualnego. Jeśli uda się go przekonać, że coś wygląda dobrze, to w to uwierzy. Jeśli jednak jest to nudny dokument polityczny lub odwołanie do abstrakcyjnych pojęć (takich jak zasady oparte na porządku międzynarodowym), to nie zrozumie on, o co w nich chodzi.
Trump zawsze obawia się, że ludzie go oszukają, że chcą go wydymać. W związku z tym jest bardzo podejrzliwy wobec rzeczy, których nie dostrzega.
LJ: Pierwsza prezydentura Trumpa rozpaliła dyskusję na temat strategicznej autonomii. Czy druga kadencja zaowocuje realnym stworzeniem strategicznej obrony europejskiej?
GW: Mamy tu do czynienia z pewnym paradoksem polegającym na tym, że kraje, które dużo mówią o strategicznej autonomii (zwłaszcza Francja), nie zapewniają zasobów niezbędnych do jej osiągnięcia. Tymczasem państwa, które mogą tego nie chcieć – ponieważ nie ufają tym pierwszym krajom – rzeczywiście przeznaczają na to środki.
Nakłonienie Francji do znacznego zwiększenia wydatków na obronę będzie wyzwaniem, ponieważ państwo to ma ogromny deficyt budżetowy. Niemcy mają swoje problemy koalicyjne. Francja i Niemcy nie postrzegają zaś rosyjskiej wojny w Ukrainie jako zagrożenia egzystencjalnego (tak jak ma to miejsce w Europie Środkowej i krajach nordyckich).
Dlatego też może nie być to kwestia wypracowania strategicznej autonomii, a raczej zwiększonego wysiłku obronnego ze strony północno-wschodniej Europy. Jeśli państwa tego regionu bardzo się postarają, mogą tego dokonać. To wystarczy, aby powstrzymać Rosję – zwłaszcza, jeśli Brytyjczycy również znaleźliby się po tej stronie. Ale byłoby to niezwykle trudne i oczywiście dobrze byłoby zobaczyć wkład Francji, Niemiec i Włoch w tym zakresie (z francuskim, niemieckim i włoskim przemysłem przyczyniającym się do dostarczania odpowiednich rozwiązań). Kraje te dysponują bowiem tak ogromną ilością talentów w dziedzinie technologii i sprzętu wojskowego, że gdyby Europa miała się dozbroić, miałoby to pozytywny wpływ także na te branże (i ogólnie na gospodarki) w regionach przemysłowych, w których znajduje się ów przemysł obronny.
LJ: Co powinniśmy zrobić jako osoby, którym zależy na liberalnej demokracji na całym świecie? Jak walczyć z populizmem i bronić demokracji w czasach, gdy Stany Zjednoczone po raz kolejny przestały być częścią rozwiązania, a stały się częścią problemu?
GW: Po pierwsze musimy pamiętać, że polityka nie jest seminarium naukowym z zakresu polityki. Tu chodzi o ludzi i o to, by ludzie, którzy wierzą w demokrację, znaleźli się u władzy. Właśnie w ten sposób chroni się demokrację. Następnie chodzi zaś o występowanie partii politycznych, które również rozumieją, że demokracja jest częścią ich własnych wartości, tak aby ludzie mieli ideologiczny rdzeń, który jasno stwierdza: „To są rzeczy, które zamierzamy zrobić, a tutaj zaś te, których nie zrobimy”.
Chodzi również o oddzielenie demokracji od pełnej, ciężkiej, centrolewicowej agendy praw człowieka. Mogliśmy zaobserwować kilka lat (szczególnie od czasu kryzysu finansowego do ostatnich wyborów europejskich), kiedy to ludzie mówili: „Cóż, jeśli wierzysz w rządy prawa, to musisz także wierzyć w permisywną politykę imigracyjną”. Jednak te pewne poglądy rządu niekoniecznie są tożsame z fundamentalną strukturą demokratycznego społeczeństwa. Trzeba być w stanie budować sojusze z ludźmi, którzy mają różne poglądy na poszczególne kwestie polityczne (takie jak imigracja, handel, administracja opieki zdrowotnej lub zmiany klimatu), jednocześnie utrzymując poparcie po obu stronach spektrum dla kontynuowania systemu demokratycznego.
Jedną z najskuteczniejszych technik populistów było delegitymizowanie wszystkich swoich przeciwników i zasadniczo podważanie ich argumentów, podczas gdy w tym samym czasie obrońcy demokracji starali się nie delegitymizować „innych ludzi”, ponieważ obawiali się walki na tym polu. Populiści lubią sprowadzać politykę do rynsztoka, ale polityka jest bardziej sportem walki, niż chcieliby tego niektórzy specjaliści od polityki. W debacie politycznej uzasadnione jest zatem podważanie charakteru przeciwników.
W demokracjach zatrudniamy ludzi na stanowiska publiczne. Zasadnym jest, że dyskutujemy o ich charakterze o wiele częściej niż o samej polityce, ponieważ prowadzona przez nich polityka i tak będzie musiała się zmieniać i dostosowywać w zależności od okoliczności. Sytuacja ciągle się zmienia. Dana polityka jest zatem sposobem na zrozumienie tego, co tacy politycy mogą zrobić, a nie dosłowną obietnicą dotyczącą tego, co ludzie robią.
W XIX wieku istniało pewne dość przestarzałe już powiedzenie „Nie ludzie, lecz środki”. Teraz moglibyśmy powiedzieć, że w rzeczywistości jest odwrotnie: chodzi o ludzi, a nie o politykę. Należy upewnić się, że ci, którzy chcą wspierać system demokratyczny, są osobami, którzy mają do swojej dyspozycji odpowiednie mechanizmy sprawowania władzy.
Ponadto należy zdać sobie sprawę, że najważniejsze jest, aby nie wycofywać się, gdy jesteśmy oskarżani o upolitycznienie. Jest to coś, o co martwi się społeczeństwo obywatelskie, szczególnie w Europie Środkowo-Wschodniej. Autorytarny demagog porusza jakąś nową kwestię, a następnie mówi każdej organizacji pozarządowej, która nad nią pracuje: „Widzisz, musisz przestać upolityczniać tę kwestię!”, mimo że sami najpierw ją upolitycznił. Nie powinniśmy wycofywać się z tej przestrzeni i musimy mieć świadomość, że niestety będziemy musieli również podjąć tego typu grę polityczną.
Polityka jest częścią życia publicznego i działalności publicznej. Nie jest to zawód specjalistyczny, jak fryzjerstwo. Tak, dla wielu ludzi wybory odbywają się co jakiś czas, ale podobnie jak w przypadku wizyty u fryzjera by obciąć włosy, nie zawracamy sobie głowy szczegółami. Jednak w każdej demokracji musi istnieć pewna masa krytyczna ludzi, którzy są zaangażowani w system demokratyczny i społeczeństwo obywatelskie w ten właśnie polityczny sposób. Muszą być oni zaangażowani w utrzymanie tego systemu.
Budowanie tej masy krytycznej jest ważne dla przetrwania różnych epizodów rządów populistów lub demagogów, które są tak stare, jak stare są systemy wyborcze i systemy demokratyczne. Wszystko to sięga jeszcze czasów starożytnej Grecji, a może nawet jeszcze dalej. Jest to regularna cecha polityki demokratycznej i musimy być w stanie przetrwać takie sytuacje. W ostatecznym rozrachunku populiści zwykle zawodzą. A kiedy tak się dzieje, ludzie mają prawo żałować, że zagłosowali na populistę i zmienić zdanie. Pouczanie ich o konsekwencjach poparcia dla zwariowanych populistów u władzy naprawdę nie działa. Musimy to przetrzymać, chronić instytucje, a następnie wybierać dobrych, charyzmatycznych kandydatów, którzy mogą trafić do szerokiego grona ludzi.
Charyzma nie powinna być monopolem demagogów. Niedemagogiczni politycy również mogą wykorzystywać charyzmę do bardziej rozsądnych i normalnych celów politycznych i powinni to robić. Aby być na to gotowym, partie polityczne muszą szkolić ludzi, jak mówić poprawnie i jak zdobywać wyborców poza własną bańką.
Podsumowując, znajdujemy się w epoce politycznej silnie opartej na osobowości za sprawą… mediów społecznościowych. Obecnie ludzie mają o wiele więcej bezpośrednich kanałów do budowania własnego poparcia niż kiedyś – a to oznacza, że osobowość stała się większą częścią polityki niż miało to miejsce 30 czy 40 lat temu.
Kiedyś sprawy były silniej oparte na programie politycznym niż teraz. Obecnie chodzi przede wszystkim o bezpośrednią osobistą relację z osobą sprawującą urząd i jest mało prawdopodobne, aby to zjawisko uległo zmianie. W związku z tym musimy się do tego po prostu przyzwyczaić.
Garvan Walshe był gościem ostatniej edycji Igrzysk Wolności, festiwalu idei organizowanego co roku w Łodzi. Tegoroczna edycja odbyła się w dniach 18-20 października w EC1 Łódź. Współorganizatorem festiwalu jest Europejskie Forum Liberalne.
Niniejszy podcast został wyprodukowany przez Europejskie Forum Liberalne we współpracy z Movimento Liberal Social i Fundacją Liberté!, przy wsparciu finansowym Parlamentu Europejskiego. Ani Parlament Europejski, ani Europejskie Forum Liberalne nie ponoszą odpowiedzialności za treść podcastu, ani za jakikolwiek sposób jego wykorzystania.
Podcast jest dostępny także na platformach SoundCloud, Apple Podcast, Stitcher i Spotify
Z języka angielskiego przełożyła dr Olga Łabendowicz
Czytaj po angielsku na 4liberty.eu