Wybory prezydenckie w Gdańsku zapowiadają się tej jesieni ciekawiej niż jakiekolwiek od 2002 r. Wtedy zyskującemu poparcie w toku kampanii Bogdanowi Borusewiczowi (Unia Wolności) niewiele głosów zabrakło do wejścia do II tury. W niej – inaczej niż kandydat SLD – miał szanse rzucić realne wyzwanie Pawłowi Adamowiczowi z PO.
Potem, aż do teraz, gdańskie wybory były formalnością. Adamowicz wygrywał je w latach 2006, 2010 i 2014 czasem już w pierwszej, niekiedy w drugiej turze, ale zawsze raczej gładko rozprawiając się z forsowanym tutaj trzykrotnie przez PiS Andrzejem Jaworskim. Pochodzący z Kujaw pisowski ultras jest znany ze szczególnej zażyłości z Tadeuszem Rydzykiem i socjalnych poglądów. Nie był najszczęśliwiej dopasowany do jednego z najbardziej liberalnych miast Polski. Powody trzykrotnego puszczenia go w bój (zamiast jednego z miejskich działaczy PiS wywodzących się z Unii Polityki Realnej lat 90., znacznie bardziej „czujących” gdański format prawicowości) pozostaną na zawsze trudne do pojęcia, ale chyba dają się wytłumaczyć raczej walką o władzę w samej partii niż w mieście.
To już przeszłość. W tym roku polityczny krajobraz Gdańska zmienił się gruntownie.
Najważniejszym zjawiskiem tej kampanii jest rozpad środowiska gdańskiej PO na dwa obozy. Partia Grzegorza Schetyny bardzo długo zwlekała z decyzją o swoim kandydacie. Prezydent Adamowicz, dotąd jej kandydat naturalny, przestał nim być, gdy wskutek intensywnych starań prokuratury Zbigniewa Ziobry odgrzano sprawę błędów w jego deklaracjach majątkowych i skierowano ją do sądu.

Liderzy PO uświadomili sobie, że jakkolwiek ich wyborcza porażka w Gdańsku z PiS jest niemożliwa nawet w dobie ogólnopolskiej dominacji partii Jarosława Kaczyńskiego, to jednak PiS może władzę w mieście zdobyć poprzez doprowadzenie do skazania Adamowicza i instalację na jego urzędzie pisowskiego komisarza, który do przyspieszonych wyborów zdąży przeorać instytucje miejskie od A do Z.
Dlatego od wiosny 2017 w partii starano się przekonać Adamowicza (formalnie bezpartyjnego od postawienia mu w/w zarzutów) do rezygnacji z kolejnej kadencji i np. do startu w wyborach europejskich 2019 r. Równolegle partia badała sondażowe szanse dwójki kandydatów młodego pokolenia: Jarosława Wałęsy i Agnieszki Pomaskiej.
Przed kilkunastoma tygodniami Paweł Adamowicz ogłosił jednak publicznie swój start w wyborach, jako kandydat niezależny. Po jego stronie opowiedziała się też wówczas spora grupa polityków PO, z jego wiceprezydentami Aleksandrą Dulkiewicz i Piotrem Grzelakiem na czele, ale także wspierana przez m.in. Borusewicza, marszałka województwa pomorskiego Mieczysława Struka, jego poprzednika Jana Kozłowskiego czy prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego.
Po ogłoszeniu w czerwcu przez PO oficjalnej już kandydatury Jarosława Wałęsy, większość tych polityków zmieniła nieco ton wypowiedzi.
Widać ich rozdarcie, ale najprawdopodobniej jednak większość pójdzie za oficjalną linią swojej partii. Wyjątkiem zapewne będą wiceprezydenci, którzy będą „kandydować” u boku Adamowicza na swoje stanowiska także w nowej kadencji. Prezydenta popierać będzie też najpewniej środowisko dawnego Ruchu Młodej Polski niezwiązane partyjną dyscypliną, gdyż formalnie bez legitymacji PO w kieszeni. Czyli przede wszystkim Karnowski oraz Aleksander Hall.

Wałęsa natomiast jest w tej kampanii kandydatem Koalicji Obywatelskiej. Cieszy się poparciem nie tylko macierzystej partii, ale także Nowoczesnej, która wycofała prezydencką kandydaturę Ewy Lieder (trzecie miejsce z poparciem kilkunastoprocentowym w 2014 r.), a w zamian uzyskała gwarancję stanowiska wiceprezydenta miasta ds. społecznych dla Dominika Kwiatkowskiego.
Nowoczesna jednoznacznie odrzuciła możliwość poparcia Adamowicza. Wybór innego kandydata przez PO był warunkiem koniecznym powstania Koalicji Obywatelskiej w Gdańsku. Zarówno Lieder, jak i przewodnicząca .N Katarzyna Lubnauer, jednoznacznie krytykowały prezydenturę Adamowicza za przekształcenie miasta i urzędu w „dwór”, wskazując że długotrwała władza wygenerowała w mieście już zbyt wiele patologicznych zjawisk. Liderka pomorskiej .N, Ewa Lieder, znaczną część swojej drogi politycznej oparła na krytyce stylu i priorytetów inwestycyjnych urzędu Adamowicza, wobec czego wejście jej partii do komitetu prezydenta byłoby dla jej wyborców całkowicie niezrozumiałe.
Trzecim znaczącym graczem tej kampanii będzie kandydat PiS Kacper Płażyński.
To całkowity polityczny nowicjusz, który dotąd dał się poznać tylko jako aktywista społeczny i prawnik, angażujący się jednak w rozwiązywanie lokalnych problemów mieszkańców, np. z płatnymi strefami parkowania. Jego atutem jest przede wszystkim nazwisko po ojcu, jednym z założycieli PO w 2001 r., który cieszy się w mieście bezdyskusyjnie zasłużoną ponadpartyjną estymą. Poza tym jego atutem jest także fakt, że w swojej partii jest outsiderem.
Być może kalkulacja Kaczyńskiego w przypadku tej kandydatury jest właśnie taka, że dystansujący się od PiS kandydat będzie miał w mieście ciężko trawiącym tę partię większe szansę od pisowca z krwi i kości w stylu Jaworskiego. W istocie, Płażyński zdążył już wzbudzić niezadowolenie władz pomorskiego PiS swoimi komentarzami o potrzebie zbudowania „szerszej płaszczyzny” prawicowej na te wybory, co zrozumiano, jako komentarz do stanu kadr PiS w Gdańsku.
Dotychczas opublikowano w Gdańsku tylko jeden znaczący sondaż przedwyborczy.
Jego wynik wskazywał na to, że zmiany w mieście są realne. Paweł Adamowicz zajął w nim trzecie miejsce z minimalną stratą do Płażyńskiego (po ok. 22% głosów). Wałęsa wyraźnie zdystansował konkurentów z wynikiem powyżej 37%. Jednak kampania dopiero się zaczyna, a II tura z udziałem dwójki kandydatów wywodzących się z PO może być całkowicie nieprzewidywalna nawet na krótko przed jej terminem.
W tej kampanii pewną rolę odegra otwarcie formułowane przez PO pod adresem Adamowicza oczekiwanie, że wycofa się on z wyścigu. Nie bez znaczenia będzie oczywiście także fakt, iż odrębne kandydatury oznaczają także dwie konkurencyjne listy do rady miasta. Dotąd dominacja PO pozwalała tej partii z łatwością zdobywać tam większość. Jednak obecność trzech silnych list w wyścigu o mandaty wywraca całą arytmetykę. Możliwe, że po zakończeniu gorzkiego boju w II turze, Wałęsa i Adamowicz będą musieli zawierać w Radzie umowę koalicyjną…
Drugoplanowe role w kampanii są też już w znacznej mierze rozpisane.
Po kilka procent poparcia mają na razie dwie listy lewicowe. SLD startuje z kandydatem Andrzejem Ceynową, byłym rektorem uniwersytetu, zaś „ruch miejski” Lepszy Gdańsk wystawił mało w mieście znaną polityczkę Partii Kobiet Elżbietę Jachlewską.
Niestety, inaczej niż 4 lata temu, czyli w czasach startu Gdańska Obywatelskiego pod batutą Ewy Lieder, tegoroczny „ruch miejski” jest już nie tyle wielonurtowym ideowo i skoncentrowanym na idei inicjatywy oddolnej ruchem mieszkańców, co po prostu lokalnym ugrupowaniem o jaskrawo lewicowym profilu programowym. Dodatkowo Ceynowa spotyka opór części działaczy SLD, którzy rozważają alternatywną kandydaturę. W rzeczywistości małych okręgów do rady miasta, niestety realny próg wyborczy jest powyżej 10% i obie te listy najprawdopodobniej się o niego rozbiją. Ten sam los może spotkać także Lepszy Gdańsk, którego szanse są jednak większe dzięki wielkiemu zaangażowaniu działaczy w pracę i ich silnej obecności w przestrzeni publicznej.
Na bliższą analizę głównych tematów kampanii przyjdzie czas bliżej daty wyborów. Większość komitetów wyborczych planuje stopniowo odkrywać swoje programowe karty. Główną osią będzie jednak chyba dyskusja nad trzema problemami.
Pierwszym z nich są priorytety inwestycyjne.
Adamowicz od kilku kadencji jest krytykowany za stawianie na pierwszym miejscu wielkich inwestycji, które raczej kształtują wizerunek miasta na zewnątrz, aniżeli mają wpływ na codzienne życie „szarego” mieszkańca. Oznacza to stawianie na prestiż miejsca, ale nie na jakość życia. Takie inwestycje są naturalnie drogie, finansowane często ze środków unijnych, ale wymagające naturalnie wkładu własnego. Jego rozmiar w niedalekiej przeszłości prowadził wysokość długu miasta w niebezpieczne rejony. Cztery lata temu w kampanii ten głos krytyki wybrzmiał bardzo dobitnie – była to jedna z osi kampanii Lieder.
Trzeba przyznać, że Adamowicz nieco skorygował swoją politykę. Liczba inwestycji „w dzielnicach” wzrosła. Uwrażliwił się też słuch na lewicowe podejście do oczekiwań mieszkańców. Gdańskim odpowiednikiem 500+ stał się darmowy bilet dla dzieci i młodzieży w komunikacji miejskiej. Ale i tak „pomnikiem” upływającej kadencji pozostaje Forum Gdańsk. To kolejne wielkie centrum handlowe, będące klockiem betonu zakrywającym widok na centrum miasta od strony co najmniej dwóch duży arterii. Miejscy aktywiści Forum nienawidzą tak bardzo, jak klienci sklepów je pokochali. Na nową kadencję Adamowicz planuje budowę spektakularnego Muzeum Gdańska, ale Wałęsa te same pieniądze chce zainwestować raczej w żłobki. I chyba słusznie, bo znalezienie miejsca dla dziecka w publicznym żłobku w Gdańsku pozostaje często niewykonalne. Autor tego tekstu miał dzieci w wieku żłobkowym niemal stale przez ostatnie 10 lat i żadne z tej trójki do publicznego żłobka drogi nie odnalazło.
Drugą kwestią jest dialog władz miasta z mieszkańcami.
Z tym wiąże się krytyka pod adresem „dworu” Adamowicza. Działa on niczym „ojciec miasta”, który po dwóch dekadach kierowania nim „wie lepiej”, co i gdzie jest potrzebne. Oczywiście trzeba przyznać, że od dwóch kadencji prezydent usiłuje coś z tym zrobić. Jeździ na otwarte spotkania z mieszkańcami w każdej dzielnicy, wprowadził trochę koślawo działający budżet obywatelski, a przede wszystkim jakość pracy i podejście miejskich urzędników wobec obywatela zmieniło się fundamentalnie na korzyść, jeśli porównywać ze stanem rzeczy sprzed 5-10 lat. Dziś raczej mi się pomaga, gdy czegoś nie rozumiem (a prawie za każdym razem nie rozumiem), wtedy raczej na mnie fukano.
Ale zarzuty, że to głównie chwyty wizerunkowe nie są do końca bezpodstawne. Gdy miastu zależy na jakiejś niepopularnej decyzji czy inwestycji, to zwykło ją forsować i unikać realnych konsultacji z mieszkańcami. Skierowanie obywatelskiego projektu uchwały pod obrady rady miasta jest niełatwe, a projekty dość chętnie są kasowane z przyczyn niedociągnięć formalnych. Zbliżające się wybory to jednak dla władzy silniejszy impuls, aby zająć się daną sprawą, niż podpisy pod takim projektem uchwały.
Po trzecie w końcu, osią debaty na pewno będą kwestie transportu w mieście.
Dziś w zasadzie wszyscy kandydaci z perspektywami w Gdańsku opowiadają się za ograniczeniem ruchu samochodów, a promocją rowerów i komunikacji zbiorowej. Ale pod warstwą tego konsensusu istnieją całe góry lodowe sporów o jakość gdańskiej komunikacji miejskiej, rozbudowę dróg, rozwiązywanie problemów korków, strefy parkowania, wykluczenie komunikacyjne południowych dzielnic, itp.
Gdańsk jest dziś miastem, w którym stworzono infrastrukturalne warunki do dobrego, jeśli nie bardzo dobrego życia. Ale sama infrastruktura to za mało, bo problemem jest realna dostępność. Wydaje się, że kluczowym zadaniem w kolejnej kadencji samorządu będzie skupienie się na ludziach i aktywne poszukiwanie sposobów, aby ich życie realnie uczynić łatwiejszym i lepszym. Miasto ma spore możliwości, aby wielu problemom zaradzić. Być może wymaga to jednak pewnych zmian w hierarchii priorytetów. Nie potrzeba tutaj żadnej rewolucji, tylko mądrej re-ewaluacji.
