Eksplozja we Wrocławiu w niewielkim stopniu przypominała zamach w Bostonie w 2013 roku, którego sprawcami byli dwaj bracia pochodzący z północnego Kaukazu. Ładunek umieszczony był w szybkowarze i uzupełniony drobnymi elementami metalowymi. Na szczęście wybuch nie spowodował poważniejszych szkód, jedna osoba została lekko ranna. Policja wytypowała mężczyznę podejrzanego o podłożenie tej domowej roboty bomby i rozpoczęła ogólnopolską akcję poszukiwawczą. Zdjęcia ewentualnego sprawcy pokazały wszystkie chyba programy informacyjne.
Rozbita wcześniej grupa przestępcza składała się z trzech mężczyzn, którzy w jednym z garaży pod Jelenią Górą, zebrali do odsprzedania materiały wybuchowe, lont prochowy i amunicję. Charakter zbiorów (rodzaj i kształt materiałów wybuchowych oraz lontu) nie potwierdza raczej powiązań z Państwem Islamskim, bardziej z sudeckimi kamieniołomami.
Czy takie zdarzenia to coś nowego w polskich realiach? Absolutnie nie. W ciągu ostatnich dwudziestu lat głośnych było przynajmniej kilka przypadków wykorzystywania przez przestępców materiałów wybuchowych. W 2011 roku w Krakowie policja poszukiwała sprawcy czterech wybuchów, w wyniku których rannych było pięć osób. Piromanem okazał się 38-letni mężczyzna, który instalował ładunki aby zemścić się na denerwujących go sąsiadach i przechodniach. Jeszcze więcej zamieszania, także w Krakowie, wywołał „Gumiś”, który w 1994 roku podłożył domowej roboty bombę na dworcu PKS, a następnie wywołał szereg alarmów m.in. na dworcu kolejowym i w kościołach. Jego naśladowcy wywołali jeszcze kilkadziesiąt innych. Większość z nich było fałszywych, ale w kilku miejscach coś znaleziono. Ładunki były skonstruowane z amonitu i zapalników czasowych. Do żadnego wybuchu nie doszło, a sprawca za powstrzymanie się od wywoływania paniki żądał 500 tys. marek niemieckich. Szantażystą okazał się 50-letni złodziej samochodowy, który wpadł na pomysł, że alarmami bombowymi zarobi na wyjazd i urządzenie się w RFN.
Jedyny znany przypadek o wyraźnie terrorystycznym charakterze również łączy się z Krakowem. Brunon Kwiecień skazany (nieprawomocnie) na 13 lat więzienia, tworzył w 2012 roku organizację planującą wysadzenie gmachu Sejmu w dniu rozpatrywania projektu budżetu. Kwiecień, doktor chemii, który niewątpliwie wiedział jak się zabrać za konstrukcję ładunków wybuchowych, został zatrzymany przez ABW w listopadzie 2012 roku. Wydaje się, że podstawowym motywem jego planów była ksenofobia.
Może się wydawać to dziwne, ale o większości zdarzeń związanych z wykorzystaniem materiałów wybuchowych do celów przestępczych, albo ujawnień nielegalnych magazynów media nie informują, ewentualnie ograniczają się do krótkich wzmianek. Tymczasem według danych policyjnych (n.p.: http://www.statystyka.policja.pl/st/wybrane-statystyki/eksplozje-materialow-i/50847,dok.html) takich przypadków wcale nie jest bardzo mało. W latach pomiędzy 2005 a 2013 (niestety danych za lata 2014-2015 nie udało mi się znaleźć) było łącznie 305 eksplozji, w wyniku których zginęły 54 osoby. Żaden z ujawnionych przypadków nie miał charakteru terrorystycznego (chociaż wiele z nich spełniało kryteria terroru kryminalnego). W tym czasie służby przechwyciły 244 tzw. IED’ów (improvised explosive device – improwizowany ładunek wybuchowy) i zabezpieczyły prawie 27 ton różnych materiałów możliwych do wykorzystania w produkcji bomb.
Czy te liczby pokazują, że problem rośnie? Nie. Najgorzej w ostatniej dekadzie wypadają lata 2007 i 2009 (w 2007 roku największa liczba ofiar – 46 i rannych – 31, a także najwięcej wykrytych gotowych ładunków – 58. W 2009 wykryto najwięcej materiałów wybuchowych – prawie 8733 kg.), a najlepiej lata 2012-13 (w 2012 – 12 eksplozji. 3 zabitych i 11 rannych, a w 2013 liczby te poszły „w górę”, ale nie na tyle aby odwrócić trend wyraźnie malejący).
Polska trwale bardzo dobrze wypada na tle Europy (nie mówiąc już o innych częściach świata). W tych samych co przywołane wyżej latach 2005 – 2013 (na razie nie ma nowszych statystyk) na starym kontynencie, licząc tylko zdarzenia mające charakter terrorystyczny, miało miejsce 1540 eksplozji. Według Global Terrosim Database żadna z nich (podkreślam, że statystyka obejmuje tylko zdarzenia o charakterze terrorystycznym, a nie kryminalnym) nie miała miejsca w Polsce. W tej statystyce najbardziej fatalnie wypadają:
Rosja – 675 wybuchów w tym okresie (najwięcej w 2010 roku),
Wielka Brytania – 247 (najgorszy rok to 2013),
Francja – 161 (2012),
Grecja – 125 (2010)
i Hiszpania – 97 (najwięcej w 2008 roku).
Na całym kontynencie najwięcej detonacji miało miejsce w roku 2012 – 259, a także 2013 (250) i 2010 (246). Liczby te znacząco odbiegają od średniej z powodu eksplozji, które miały miejsce w Rosji (w tym, w ostatnich 10 latach najkrwawszej w Europie, na lotnisku Domodiedovo w Moskwie: 38 zabitych, 158 rannych).
Nie można wykluczyć, że wybuch we Wrocławiu i likwidacja magazynu trotylu pod Jelenią Górą to coś więcej niż kolejny incydent jakich wiele zdarzało się w ostatnich latach w Polsce i Europie. Charakter tych spraw pokazuje, że to jednak mało prawdopodobne. Na pewno nie na tyle, aby mieszkańcy Polski mieli szczególne powody do niepokoju i aby stan zagrożenia upoważniał do specjalnych działań ze strony państwa i jego służb.
Post scriptum: już po umieszczeniu tego tekstu na portalu dotarłem do raportu z działań Cntralnego Biura Śledczego Policji za 2015 rok (http://cbsp.policja.pl/download/3/193470/Internet-SPR2015.pdf). Można w nim wyczytać, że w 2014 i 2015 roku było odpowiednio 19 i 14 eksplozji materiałów wybuchowych pochodzących z nielegalnych źródeł. Dane te potwierdzają, że problem nie jest nowy, ale policja radzi sobie z nim coraz lepiej. W 2014 roku – 5, a w 2015 – 4 przypadki miały znamiona terroru kryminalnego. Niestety w obu latach zanotowano ofiary, odpowiednio: 6 i 5 zabitych i 14 (13) rannych.
