Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy;
Młodości! dodaj mi skrzydła!
Niech nad martwym wzlecę światem
W rajską dziedzinę ułudy
Musimy zmierzyć się już dziś na poważnie z problemem bezrobocia wśród młodych, o ile nie chcemy pogrzebać nadziei na lepszą przyszłość setek tysięcy obywateli tego kraju. A naszej wraz nimi.
Bezrobocie wśród młodych staje się coraz poważniejszym problemem społeczno-gospodarczym Polski i wielu innych (patrz Hiszpania) krajów Europy. Jak podaje „Gazeta Wyborcza” w tekście o tzw. NEETsach (not in employment, education or training) „Według danych Międzynarodowej Organizacji Pracy w zeszłym roku w Polsce było 23,7 proc. bezrobotnych w wieku 15-24 lata. To 1 mln 250 tys. osób”.
Wraz z kryzysem sytuacja młodych wchodzących na rynek pracy znacząco się pogarsza. O ile w czasie prosperity sytuacja w Polsce zmieniła się na korzyść pracownika, który mógł – w niektórych branżach przynajmniej – przebierać w ofertach, to w okresie spowolnienia świeżo upieczeni absolwenci skazani są, szczególnie poza największymi ośrodkami na uporczywe bezowocne poszukiwania kończące się albo pracą znacznie poniżej kwalifikacji (często na granicy samodzielnego utrzymania) albo rezygnacją i wegetacją pod bokiem rodziców z okazyjnymi dorywczymi fuchami. Poza osobistym dramatem bezrobocie młodych ma bardzo negatywny wpływ na gospodarkę. Badacze z Eurofound, podaje dalej w tym samym tekście, „Gazeta”, szacują, że jeden NEETs kosztuje podatnika 37 tys. zł. rocznie, czyli w sumie 5 mld euro rocznie, ok. 1,5 % PKB, sporo powyżej unijnej średniej.
Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest bez wątpienia system edukacyjny, który nie przygotowuje uczniów a następnie studentów do zmierzenia się „ze światem rzeczywistym”. Lata nauki, szczególnie jeśli sytuacja materialna rodziców nie zmusza do łączenia jej z pracą, wahają się najczęściej w przedziale: beztroskie leserowanie – intensywne zakuwanie, okazjonalnie tylko łączą się one z autentycznym samorozwojem. Niestety w większości wypadków w zderzeniu z rynkowymi realiami żadna z tych postaw nie daje, mówiąc oględnie, specjalnie wysokiej stopy zwrotu. Zmiana sposobu nauczania w szkole i na studiach oraz przystosowanie tych w najlepszym wypadku XIX wiecznych instytucji do potrzeb wieku XXI to gigantyczne przedsięwzięcie, niezbędne, o ile liczymy, że Polacy mają w przyszłości być kimś więcej niż tylko pracownikami montowni dla zachodnich czy chińskich koncernów.
Zanim przeprowadzi się zmianę całego systemu należy jednak zacząć od działań doraźnych, nie mamy czasu do stracenia. Po pierwsze, musimy stworzyć doradztwo zawodowe dostępne zarówno dla licealistów (zanim zdecydują się co zdawać na maturze oraz na jaki kierunek zdawać) a także dla studentów, którzy wreszcie będą mieli jeden punkt, w którym znajdą nie tylko dostępne lokalnie i w Polsce oferty pracy, staży czy szkoleń, ale także fachową poradę odnośnie ich zawodowych kompetencji, osoby, które będą mogły pomóc im świadomie kształtować swoją karierę. Biura karier przy uniwersytetach z tej roli się nie wywiązują, to kolejne miejsca magazynowania nieprzydatnej i nieprzetworzonej informacji serwowanej przez równie mało przydatnych pracowników uniwersyteckiej administracji. W takim centrum kariery student czy uczeń mógłby zapoznać się zarówno z tym na czym w rzeczywistości polega praca w danej branży – dzięki, przykładowo, badaniom fokusowym w poszczególnych firmach (jakie pojęcie może mieć pojęcie o pracy w reklamie nawet najbardziej kreatywny humanista, który nigdy nie zetknął się z copywriterem) czy z przewidywanym popytem na rynku pracy na daną specjalizację kiedy będzie kończyć studia (tu znów konieczne są szeroko zakrojone badania). Ważna jest też informacja ile zarabiają (i w jakich branżach) absolwenci danego kierunku i jak przewiduje się kształtowanie wysokości tych zarobków w przyszłości.
Zarówno biznes jak i studenci oraz uczelnie będą zainteresowani takimi centrami – pozwolą im one wzajemnie się zrozumieć i dopasować swoje oczekiwania oraz zachowania, szczególnie dotyczy to dwóch ostatnich. Taki pośrednik powoduje, że zajęty nauką student nie musi odwiedzać dziesiątek firm, a zajęty robieniem pieniędzy przedsiębiorca nie musi spędzać połowy swojego czasu na uczelni. Licealista potrzebuje rzetelnej informacji (a uczelnie niestety takiej nie zapewniają) o tym jaka może czekać go przyszłość zależnie od podjętego przez niego kierunku studiów, a student wsparcia przy łagodnym przejściu, zamiast brutalnego zderzenia, z beztroskiego czasu lektur, imprez i kolokwiów do wymagającego świata projektów, deadlinów i tabelek w Excelu.
Musimy zmierzyć się już dziś na poważnie z tym wyzwaniem, o ile nie chcemy pogrzebać nadziei na lepszą przyszłość młodych obywateli tego kraju, wciąż żyjących w błogiej nieświadomości („chwilo, trwaj!”), a naszej wraz z nimi. W końcu ktoś będzie musiał zarobić na nasze emerytury, nawet jeśli spędzimy je w Ciechocinku, a nie na Barbados i opłacić podsuwającą nam miękką poduszkę pod obolały krzyż opiekunkę.