„Nie jesz wieprzowiny, / Allah pochwali cię za twoje nawyki żywieniowe, / chcesz, by piątkowa modlitwa trwała do następnego piątku, / chcesz, by ramadan trwał do następnego ramadanu, a pomiędzy piątkami i ramadanami / chcesz nosić w kieszeni nóż, / chcesz pytać ludzi na czym polega ich problem, / mimo że problemem jesteś tylko ty” – pisze Yahya Hassan w „Długim wierszu”. Duński poeta palestyńskiego pochodzenia, wychowany w imigranckim getcie, krzyczy caps lockiem. Krzyczy do rodziców, bo po co tu przyjechali, żeby żyć jak ofiary? Krzyczy do rówieśników, muzułmanów i niemuzułmanów, jednym mówi: „Wiem, przez co przechodzicie”, drugich pyta: „Wiecie, przez co przechodzę? Ja, Duńczyk, ja, syn imigrantów, ja, muzułmanin? Nawet jeśli tylko nominalny? Ja, krytyk islamu?”
„Nienawidzę, kurwa, pokolenia moich rodziców”, mówi jeszcze, kiedy udziela wywiadów. Jest tak przekonujący, że jego słowa trafiają na T-shirty. Noszą je młodzi muzułmanie z jego pokolenia. Noszą ci, co na prawo, i ci, co na lewo. Noszą je na wpół prześmiewczo, zadowoleni w swoim lewactwie, które pozwala na wiele. Pozwala rozumieć, pozwala kontestować, pozwala puszczać oko. Pozwala podpiąć się pod bunt i dorobić do niego ideologię.
Ci na prawo nie puszczają oka. Hassana i jego poezję traktują dosłownie, ze śmiertelną powagą, z uwagą taką, jaką poświęcają słowom Hirsi Ali i każdego muzułmańskiego apostaty, zazwyczaj krytyka islamu. „Widzicie, mieliśmy rację: nawet muzułmanie mówią, że z tym islamem jest coś nie tak, coś musi być na rzeczy, skoro porzucają religię rodziców”. Skoro ryzykują, przecież za odejście od islamu grozi śmierć, jak uważa większość Europy, poruszająca się we własnym świecie ciasnych paradygmatów, skoro ten młody, krytyczny poeta mówi: „z islamem jest coś nie tak”, to widocznie tak jest.
Z tym islamem jest coś nie tak
Może chodzi o tę nieprzystawalność demokracji do islamu, islamu do demokracji, te podkreślane przez nowych populistów we Francji, w Niemczech i Polsce różnice nie do pogodzenia, jeśli wierzyć narracji mediów. Choć to nienowa narracja, bo Europa zawsze krzywo patrzyła na islam; Gibbon pisał, że Koran jest „niekończącą się, całkowicie niespójną zbieraniną bajek, nakazów moralnych i tyrad”, kilka stuleci wcześniej Dante Alighieri umieścił Mahometa i Alego w piekle, Muir zaś uznał, że „miecz Mahometa i Koran to najbardziej zaciekli wrogowie cywilizacji”.
Zmieniły się systemy polityczne, ale niechęć do islamu pozostała. Muzułmanie, wtopieni w krajobraz Europy, a jednak z niego wystający – bo hidżab, bo halal, bo modlitwy inne i widoczne, co pozwala Marine Le Pen porównywać publiczne muzułmańskie modły do „okupacji” – pozostają dla nas obce. Dlaczego? Znawczyni islamu ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie dr hab. Katarzyna Górak-Sosnowska tłumaczy to oksymoronem: „Dla wielu Polaków muzułmanin jest bliskim a dalekim obcym. Bliskim, bo mają z nim niemalże codzienny kontakt w mediach, i nie jest to kontakt pozytywny. Dalekim, ponieważ zdecydowana większość Polaków nigdy nie poznała żadnego muzułmanina” – mówi. Podkreśla, że to zabójcza mieszanka, zwłaszcza przy braku możliwości zweryfikowania tych emocji przez osobiste doświadczenia. „To sprawia, że nasza islamofobia jest w dużej mierze platoniczna, co nie oznacza, że mniej niebezpieczna” – tłumaczy. Werter też kochał Lottę platonicznie. W rezultacie tego wirtualnego, powiedzielibyśmy dzisiaj, uczucia, umarł. To niebezpieczna paralela.
Z tym islamem coś jest nie tak
Bo gdyby islam był taki pokojowy, gdyby można go było włożyć w ramy demokracji i pluralizmu, przecież ci muzułmanie by się integrowali, a nie chowali za religią. Gdyby wszystko było z nimi i ich obecnością w Europie w porządku, gdyby akceptowali NASZE zasady, nie oburzałyby ich karykatury Mahometa, nie wyrżnęliby redakcji „Charlie Hebdo”, nie robiliby awantur o wieprzowinę i choinkę i, do jasnej cholery, skoro tak się domagają szacunku, może sami by go zaczęli okazywać gospodarzom?!
Turecka socjolożka Nilüfer Göle, autorka książki „Muzułmanie w Europie: dzisiejsze kontrowersje wokół islamu”, punktuje europejskie lęki przed islamem. To, co wzbudza najwięcej kontrowersji, to hidżab, modlitwa i meczety, halal oraz kwestia sacrum i wolności. „Islam godzi w fundamenty demokracji” – grzmią laiccy Francuzi, za bardzo rzuca się w oczy w przestrzeni publicznej. Wtóruje im połowa Europy. Wolność, równość i braterstwo – ale sami wyznaczamy granice tej wolności, sami decydujemy, kto równy, a kto równiejszy, i sami wybieramy, kto bratem, a kto ciągle obcy. Europa zjada własny ogon i podpala lont pod własnymi demokratycznymi fundamentami. Islamofobia, wymierzona w muzułmanów, najbardziej rani Europę. Tyle tylko, że pojęcie „Europy” jest w naszym dyskursie pojęciem tak samo mglistym jak „islam”, trudno definiowalnym i nieposiadającym przedstawicieli – uważa dr Beata Abdallah-Krzepkowska, arabistka z Uniwersytetu Śląskiego. „Wpadamy w pułapkę, operując pojęciami «Zachód», «Europa», «nowoczesność», «islam», «chrześcijaństwo». Ten bardziej emocjonalny niż intelektualny dyskurs więcej mówi o dyskutantach niż o przedmiotach dyskusji” – uważa badaczka. Dodaje, że tak jak każdy może mówić w imieniu islamu – analfabeta, talibowie, byli muzułmanie, gwiazda porno pochodzenia arabskiego, „szejchowie gogle”, świeżo upieczeni (od tygodnia) nowi muzułmanie, rząd Egiptu, fejsbukowi ,,uczeni” , ale i prawdziwi muzułmańscy uczeni oraz myśliciele – tak każdy może mówić w imieniu Europy.
Anders Breivik może – mordując, w imię swojej białej, chrześcijańskiej Europy, 69 osób. Może Geert Wilders, holenderski polityk o skrajnie nacjonalistycznych inklinacjach, skazany pod koniec ubiegłego roku za szerzenie mowy nienawiści. Może Marine Le Pen, grając na uczuciach poranionego zamachami francuskiego społeczeństwa. Może i posłanka Beata Mateusiak-Pielucha z Prawa i Sprawiedliwości, która chce deportować „ateistów, prawosławnych czy muzułmanów”, o ile nie podpiszą stosownych lojalek.
Ale może też norweski premier, który po zamachu w Oslo i na wyspie Utoya nazwał działanie Breivika „najgorszą zbrodnią od czasu drugiej wojny światowej”, a potem powiedział, że Norwegom potrzeba „więcej demokracji, więcej otwartości, ale nie naiwności”. I nowy burmistrz Londynu – muzułmanin – może. I żyjący od lat w cieniu fatwy Salman Rushdie, mówiąc terrorystom „najlepszą zemstą jest pokój”, może.
I ta – jak widać – pluralistyczna Europa – staje naprzeciw islamowi, któremu nie daje prawa do różnorodności, stawiając znak równości między prof. Tariqiem Ramadanem i świetnie przygotowanymi PR-owcami ISIS. Dla niej ten islam jest homogeniczny, choć sama ma katolików, anglikanów, prawosławnych, kalwinów, ateistów… Kto policzy? A kto policzy i podzieli ponad półtora miliarda muzułmanów?
I temu islamowi profesorów, tokarzy, fryzjerów i taksówkarzy, doktorów i sprzątaczy, teologów i radykałów, działaczy społecznych i terrorystów, szyitów, sunnitów, salafitow i wahabitów, wszystkich wrzuconych do jednego worka z napisem „Uwaga, nie ruszać!”, przypisujemy jako protagonistę Europę. Europę – czyli co?
„21 ostatnich lat w miarę pokojowego współistnienia narodów europejskich i mocno kulawe dzielenie wspólnych wartości? Wybrane hasła Oświecenia i rewolucji francuskiej?” – zastanawia się Abdallah-Krzepkowska.
I podczas gdy Europa może być różna, wszak jej fundamentem jest pluralizm, islam traktowany jest jak monolit. „Dziesiątki krajów, prawie dwa miliardy wiernych na wszystkich kontynentach, religia, filozofia, polityka i historia w jednym worku, do którego wrzucamy wszystko to, co nam się nie podoba – obrzezanie kobiet, konflikt bliskowschodni, zabójstwo honorowe, dyktatury bliskowschodnie i co tylko chcemy tam zmieścić z naszych fantazji i lęków. Nieważne, że niezwiązane z tematem, ważne, że pasuje do naszych emocji” – mówi arabistka.
Do emocji pasuje zwłaszcza ulubiony argument islamofobów: dla wojowniczego islamu, którego wierni/żołnierze/pretorianie (niepotrzebne skreślić) obcinają chrześcijanom głowy, zakopują ludzi żywcem, palą na stosach i kamienują, nie ma miejsca w pokojowej Europie. To się dzieje. W imię islamu. Tego samego islamu, którego setki tysięcy wyznawców podpisują się po kolejnych zamachach pod hashtagiem #notinmyname. Po masakrze na Utoi wstrząśnięta Europa nie dystansowała się w ten sposób od ideologii Breivika. I to islam, i to islam. I to Europa, i to Europa. Mówią do siebie, ale się nie słyszą, zupełnie jak w wierszu sufickiego poety Sadiego z Szirazu: „Jestem marzycielem, który jest niemy. Nie potrafię powiedzieć, a oni nie potrafią usłyszeć”.
Słyszymy tylko te wysokie dźwięki. Zamach. Bomba. Pas szahida. Wojna. Podbój. Strach. Dżihad! Warto słuchać uważniej.
„Nie powiem, że islam jest religią pokoju, bo jednak osoby, które dokonują zamachów terrorystycznych, twierdzą, że robią to w imię tej religii. Mówienie, że tak nie jest, to zaklinanie rzeczywistości w drugą stronę. Choć rozumiem zwykłych muzułmanów, których odstręczają czyny dokonywane w imię ich religii na tyle, że starają się w ten sposób chronić” – mówi Katarzyna Górak-Sosnowska.
„Ale jakoś chrześcijaństwo potrafiło się zreformować, a islam tkwi w mrokach średniowiecza” – brzmi jeden z najczęściej powtarzanych w tej dyskusji argumentów.
To dlatego z tym islamem jest coś nie tak!
„Tym razem wychodzimy z przekonania, że skoro islam powstał w wieku VII, to jest 14 stuleci za nami. Strach myśleć, gdzie w takim razie są żydzi, którzy niedługo zbliżą się do 5800 roku! Owszem, potrzeba krytycznej refleksji – ona zresztą przewijała się przez historię świata islamu, byli racjonaliści muzułmańscy, mutazylici, a w czasach kolonialnych – moderniści. Teraz również pojawiają się głosy nawołujące do reformy islamu. Zasadnicze pytanie jednak brzmi: «Jak ta reforma miałaby wyglądać i kogo objąć, a przede wszystkim, kto miałby ją przeprowadzić?”. Nie wierzę w inspiracje zewnętrzne. To musiałoby wyjść od samych muzułmanów» – mówi Górak-Sosnowska. Refleksji nie brakuje. Tylko nie chcemy ich usłyszeć.
Z tym islamem jest coś nie tak. Co? Burka
„U nas należy pokazywać twarz, dlatego pełne zasłanianie ciała jest nie na miejscu, powinno być zakazane – powiedziała Angela Merkel podczas zjazdu CDU 6 grudnia 2016 r. Nein dla burki. Kanclerz Niemiec walczy o czwartą kadencję, robiąc polityczną woltę o 180 stopni, a jej koledzy z partii, zachwyceni tym zwrotem, klaszczą w ekstazie. Większość nie wie, że połowa niemieckich muzułmanów, oglądając wystąpienie szefowej partii i oglądając głosowanie, używa słów, których Allah nie pochwala. „Jaka burka – myślą – jedźcie sobie po te burki do Afganistanu, może o nikab chodzi?” Przyzwyczaili się, że nikt nie odróżnia sunnity od szyity – „To chyba jakieś muzułmańskie sekty”, myśli przeciętny Europejczyk – więc nazywanie nikabu burką już nie poraża poziomem abstrakcji. „Jakaś taka szmata, którą Fallaci zdejmowała w trakcie wywiadu z Chomeinim, tak?”
Nie.
Fallaci zdejmowała czador. Sunnici różnią się od szyitów. Burka, regionalny strój afgański, różni się od nikabu.
I siedzi taki muzułmanin – może głosuje na lewo, a może na prawo, może skończył Harvard, a może podstawówkę – i myśli: „Zakazujecie czegoś, czego nazwy nawet nie znacie?”…
Nieważnie. Przecież z tym islamem i tak coś jest nie tak.
Dla porządku: Europa chce zakazać „burki”, którą nosi może promil europejskich muzułmanek – dla bezpieczeństwa. Oczywiste, bo pod obszernym strojem batmanicy, jak nazywa nikab Tamara, jedna z bohaterek „Poddaję się”, przecież łatwo ukryć pas szahida, krwawe wersety Koranu i list poparcia dla Abu Bakra. I świętą wojnę z niewiernymi.
Anders Breivik nie nosił nikabu. Adam Lanza nie nosił nikabu. Zabójca z Nicei nie nosił nikabu.
„Burka” i to „dla waszego bezpieczeństwa” to słowa wytrychy. Burka równa się hidżab, hidżab równa się obca. „Dlaczego zakrywasz twarz? – pyta Merkel. – Nie widzisz, że u nas trzeba ją pokazywać?” Stawianie znaku równości między hidżabem, którego rodzajem jest także nikab, i terroryzmem to prezent dla ISIS.
„Musimy teraz pomyśleć, zwłaszcza po wyborach w USA, jak zorganizować świat na nowo” – mówi kanclerz Niemiec. Na nowo, czyli jak? Wracając do Huntingtona i budując zasieki? Wkurzając miliony mieszkających w Europie muzułmanów – w większości Europejczyków – a mieszkańcom Starego Kontynentu mówiąc: „Macie rację, że się boicie tych brodatych radykałów i bab zakutanych w szmaty”? Miliony wyborców to kupują.
Bo z tym islamem jest coś nie tak
Nilüfer Göle część antyislamskich nastrojów tłumaczy obawą o własne – Europejczyków – pozycje społeczne i ekonomiczne. Podkreśla, że pozornie wszystko jest w porządku. Ale kiedy w swojej książce unosi ciężkie wieko europejskiej islamofobii, pod umiejętnie podsycanym przez i polityków, i media, i w końcu świetnie opłacanych specjalistów od komunikacji w ISIS strachem widać inny lęk. Ekonomiczny. Strach o pracę. „Kupując kebaba, osiedlasz Araba” – brzmiał jeden z najbardziej absurdalnych sloganów polskich nacjonalistów, którym wyjątkowo do twarzy w kolorze brunatnym. Zapytałam ją o to. Powiedziała mi wtedy, że „natywni” Europejczycy nie chcą stracić ekonomicznych przywilejów, które zdobyli. Wskazywała, jak ważną okolicznością jest tu kryzys ekonomiczny. „Na tym opierają się ruchy neopopulistyczne, których przedstawiciele mówią: «Oni mają pełne meczety i dobrze prosperujące biznesy, a państwo jeszcze im pomaga!» Ten rodzaj społecznego awansu im się nie podoba, bo obawiają się o swoją pozycję” – powiedziała mi wtedy, w rozmowie dla „Dwutygodnika”. Podkreślała, że nie sposób tu uniknąć porównań do sytuacji Żydów w Europie w latach 30. „Ale – mówi – to zaczęło się znacznie wcześniej”. Co dokładnie? Lęk. Bo ich biznesy tak dobrze prosperowały. Bo demokracja laicka jest, wyrozumiała jest, daje równo i równo odbiera, niosąc na sztandarach logotypy korporacji, godła kapitalistycznych plemion. „Korporacjonizm – pisze Chomsky – to jeden z czterech najgorszych izmów XX i XXI wieku”. Europa zdaje się go lubić. I tak samo radośnie, jak oddała swoją wolność korporacjom, oddaje ją liderom neopopulizmu.
Z tą Europą jest coś nie tak.
