Kto ty jesteś, człowieku
Zbrodniarz, czy bohater?
Ty, którego do czynu
Wychowała noc
Oto starca i dziecka
W ręku dzierżysz los
I twarz twoja zakryta
Jak Golem nad światem
Kto ty jesteś, człowieku?
Czesław Miłosz, Do polityka
Budując wspólnotę, społeczność, państwo otaczamy jednostkę kolejnymi kręgami. Nie są, a przynajmniej nie muszą to być, mury ani płoty, a raczej sieć powiązań, w jaką w ostatecznym rozrachunku tafia nawet najbardziej „samotna wyspa”. Chcąc nie chcąc – z natury swej społeczna/polityczna – wchodzi w kolejne uwarunkowania, każdorazowo stając przed dylematem co jeszcze uszczknąć z własnej wolności (tej politycznej), by zapewnić sobie najwęziej choćby rozumiane bezpieczeństwo. By czuć się zaopiekowaną przed tym, co od niej niezależne, przed burzami, jakie nadejść mogą z zewnątrz, a czasem i przed nieoczekiwanymi konsekwencjami własnej (ale mającej wspólnotowe przełożenie) głupoty.
Skoro zatem – jak pouczali ojcowie myśli – nieuchronnie zawieramy umowy społeczne, na ich mocy przekazując uprawnienia do decydowania w cudze ręce, to… dobrze by było chociaż wiedzieć w czyje. Platon chciał by wiedli nas mędrcy… Pytanie jednak jaka mądrość jest dziś w cenie, jakie jej przejawy rozpalają wyobraźnię, jaka aktualnie migocze „na świeczniku”. I czy w ogóle pytamy o mądrość, gdy szukamy tego, kto nas prowadzi, za kim mamy lub za kim chcemy iść. Wszelkiej maści poradniki niemal na jednym oddechu wymieniają katalog cech idealnego przywódcy. Przeczytać można o umiejętności tworzenia wizji, optymizmie, motywacji, stabilności emocjonalnej, pewności siebie, determinacji, entuzjazmie, odpowiedzialności, empatii, chęci zdobywania/poszerzania wiedzy, charyzmie, umiejętności budowania zespołu, a co za tym idzie delegowania zadań, czy w końcu o nieszablonowym/kreatywnym podejściu do rozwiązywania problemów. To zapewne jedynie skrócona lista cech, jakie próbuje się włożyć w głowę przyszłych „liderów”. Ale czy to wszystko? A może to tylko hasła, wymagające dalszego rozwijania, nadbudowy, a nade wszystko zrozumienia, bo w swej „słownikowej” wersji są… puste… jak wielu „przywódców”, którzy założyli sobie pójście wyznaczonym przez nie szlakiem. Jakie ma być to „przywództwo przyszłości” skoro… nie takie.
Kogo nam potrzeba: męża stanu czy ojca zmiany? Trzymania się zębami utrwalonej wizji czy otwartości na wyzwania czasów, które idą/nadejdą? Czy chodzi o siłę (ducha/umysłu/pokaz siły)? Czy o nieomylność (której nie ufam)? O poświęcanie siebie dla dobra wszystkich (poza sobą)? Czy o durny/dumny upór (co przynosi więcej szkody niż korzyści)? O wartości? O urojoną wizję, która na zewnątrz jest niczym polukrowany tort, a wewnątrz… A może inaczej: o zmianę jako wartość, jako bogactwo, szansę, krok ku rozwojowi i szczęściu. Jednostkowemu i wspólnemu. O świadectwo własnej omylności – również w pozorach żelaznego kręgosłupa. O nowe życie. Nowe otwarcie. Odwagę utraty i zysku. W życiu, w pracy, w polityce. Wszędzie tam, gdzie choć w najmniejszym stopniu rozważamy pojęcie jakiegokolwiek „przywództwa”/wzoru czy nawet autorytetu. Bo chyba nikt z nas nie chciałby być prowadzony przez tego, kto wyspecjalizował się w grze pozorów, kto wie, iż „język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie”, kto zwodzi nas i siebie, nawet na celu mając cudze dobro (bo takimi intencjami piekło jest brukowane). Chyba nikt nie chciałby być na serio prowadzony przez tego, kto zawsze wie lepiej, kto głuchy jest na wołania, na emocje, na myślenie, na moc, na słabość. Kto ma niewzruszoną pewność. Ta bowiem gubi, bo… krok po kroku odziera z człowieczeństwa, z umiejętności zachowania umiaru, który nie zawsze znajduje się dokładnie pośrodku. Może poszukiwanie „przywództwa” to właśnie poszukiwanie tego, co nosi w sobie prawdziwy, upadający i powstający, mały i wielki człowiek… Ten prawdziwy. Bez maski.
