Prawo do usunięcia niechcianej ciąży jest w rzeczy samej zagadnieniem medycznym i prawnym, a nie jakąś mityczną „kwestią światopoglądową”. Zagadnienie o którym dzisiaj powinniśmy dyskutować to granice prawa kobiety do dysponowania własnym ciałem wobec konieczności poszanowania prawa płodu, gdy już rozwinie cechy decydujące o staniu się podmiotem praw, a także merytoryczne kryteria o tym fakcie decydujące.
Tymczasem w miejsce rzeczowej dyskusji po stronie fanatyków religijnych pojawia się laleczka „Jaś” czyli rzekoma osoba poczęta i epatowanie zdjęciami rozszarpanych płodów. Zaś po stronie elit politycznych – milczenie i odmowa podjęcia rozmów czyli dopuszczenia projektu liberalizacji ustawy antyaborcyjnej do parlamentarnej i publicznej dyskusji.
Prawo służy nam wszystkim i powinno regulować życie społeczne kierując się aktualnym stanem wiedzy i humanistyczną moralnością, nie zaś w oparciu o światopogląd i religię określonej grupy społecznej. Ponieważ umówiliśmy się jako społeczeństwo, że granice naszych praw wyznacza nienaruszalność praw drugiego człowieka, możemy przyjąć, że dopóki nie można mówić o człowieku w łonie kobiety, jej prawo do dysponowania własnym ciałem nie powinno być niczym ograniczone.
A człowieczeństwo zarodka jest wyłącznie kwestią wiary, a nie wiedzy naukowej. Zarodek nie jest dzieckiem, tylko grupą komórek. Zarodki nie mają mózgu, nie odczuwają bólu, nie mają świadomości i takie są fakty. Nikt nie kwestionuje, że zarodek jest formą życia. Jednak bycie formą życia nie czyni z niego człowieka.
Spór o to, kiedy dokładnie zaczyna się człowiek w sensie filozoficznym prawdopodobnie pozostanie nierozstrzygnięty i przesiąknięty myśleniem magicznym. Ale z medycznego punktu widzenia, tak jak o orzeczeniu zgonu decyduje śmierć mózgu, tak o momencie powstania człowieka winno decydować dopiero jego (mózgu) rozwinięcie. To mózg nadaje organizmowi zdolność odczuwania bólu, percepcji, samoświadomość i podmiotowość.
Aborcja do 12 tygodnia ciąży, gdy z całą pewnością zarodek nie posiada żadnej z tych zdolności, nie jest więc na pewno uśmierceniem człowieka, tylko zapobiegnięciem jego rozwinięciu się z grupy komórek o niepewnym jeszcze potencjale do rozwoju. Nie ma żadnego logicznego uzasadnienia dla zakazu tak wczesnego usunięcia ciąży.
Inaczej sprawy się mają w przypadku bardziej zaawansowanej ciąży. Najpierw kilka kluczowych faktów. Zgodnie z aktualnie obowiązującą ustawą późne aborcje mogą być w Polsce dokonywane albo ze względu na zagrożenie życia lub zdrowia kobiety (bez ograniczeń ze względu na wiek płodu) albo ze względu na ciężkie i nieodwracalne upośledzenie płodu lub nieuleczalną chorobę zagrażającą jego życiu (do chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej).
O ile ten pierwszy przypadek pozostawia niewiele definicyjnych i etycznych wątpliwości – bezpieczeństwo matki jest uznane za bezwzględnie priorytetowe (mimo tego prawo to jest nagminnie łamane!), to definicja „ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu” jest nieścisła, podatna na bardzo różne interpretacje. Ustawa nie reguluje precyzyjnie, które wady płodu i w jakim terminie kwalifikują do zabiegu przerwania ciąży.
W przypadku śmiertelnych wad i chorób, gdy przerwanie ciąży jest równoznaczne z minimalizacją nieuniknionego cierpienia kobiety i płodu sprawa jest jednoznaczna. Inaczej jest w przypadku upośledzeń nieodwracalnych, które nie są śmiertelne i nie wiążą się z fizycznym cierpieniem – takich jak np. zespół Downa czy Turnera. Podczas gdy jedni lekarze kwalifikują je jako ciężkie i dopuszczają jako wskazanie do aborcji w terminie zgodnym z przepisami ustawy, inni nie uważają tych wad za wskazanie do aborcji w ogóle, a jeszcze inni uważają za dopuszczalne usunięcie ciąży obarczonej takimi wadami, ale tylko we wczesnej fazie rozwoju.
Jak można było uchwalić tak fatalne, niejednoznaczne prawo i przez 23 lata udawać, że jest przestrzegane i w dodatku uparcie twierdzić, że jest wynikiem „kompromisu”? „Kompromis” ten jest w rzeczy samej wynikiem interesu ubitego przez prawicę z kościołem wbrew woli społeczeństwa, a za trwanie tego krzywdzącego bubla prawnego odpowiada cała nasza elita polityczna.
Dzisiaj cały ciężar odpowiedzialności za decyzję o przerwaniu ciąży spoczywa na ciężarnych i lekarzach. Uznaniowość i nieprecyzyjność zapisów prawa prowadzi do licznych konfliktów pomiędzy ciężarnymi kobietami i lekarzami, lekarzami i szpitalami, do unikania odpowiedzialności przez lekarzy w obawie przed konsekwencjami i wreszcie do radykalizowania się ich postaw.
Spójrzmy prawdzie w oczy. W obecnej sytuacji prawnej najbardziej bezpieczną, a zarazem oszczędną emocjonalnie i intelektualnie strategią jest dla lekarza całkowita odmowa wykonywania zabiegów. Lekarze przyjmują taką postawę tym chętniej, że w sukurs przychodzi im państwo, zapewniając drogę ucieczki, jaką jest klauzula sumienia. A konsekwencje bywają tragiczne. Wystarczy przypomnieć przypadek Agaty Lamczak, której w obawie o poronienie nie leczono z niebezpiecznej choroby, w wyniku której zmarła. Lub Alicji Tysiąc, której odmówiono prawa do przerwania ciąży, w wyniku czego prawie straciła wzrok.
Trudno się też dziwić, że w tej mętnej wodzie fanatyczni zwolennicy całkowitego zakazu aborcji zyskują poklask. Ich aktualną szarżę na sejm i społeczne poparcie zawdzięczamy nie tylko bezpardonowemu i bezwstydnemu zaangażowaniu kościoła w politykę, ale także fatalnemu bublowi prawnemu zwanemu „kompromisem”.
To już najwyższy czas, żeby rzeczowo porozmawiać i ustalić logiczne kryteria decydujące o kształcie ustawy regulującej prawo do aborcji. Temu właśnie powinna służyć praca w komisjach sejmowych. Dlatego odmowę dopuszczenia do dyskusji i zapowiedź odrzucenia projektu liberalizacji ustawy w pierwszym czytaniu uważam za skandaliczną.
Taka decyzja świadczyłaby o arogancji i tchórzostwie. Mniejsza z fanatycznymi Pisowcami i świętym stosem płonącym w ich głowach. Ale jeśli ktoś z „nowoczesnych” i „obywatelskich” Posłanek i Posłów tego nie rozumie i kryterium decydującym o podjęciu dyskusji jest dla Państwa arytmetyka sejmowa, to dalibyście świadectwo bezideowego koniunkturalizmu.
Czy ponad dwieście tysięcy podpisów obywateli nie jest wystarczającą ceną za udział w rzeczowej rozmowie? Czy nie możemy podyskutować na racjonalne argumenty zamiast zasłaniać się „kwestią światopoglądową” albo „kwestią sumienia”? Prosimy o możliwość zabrania głosu w dyskusji, odwagę i nieodrzucanie projektu w pierwszym czytaniu. #ratujmykobiety
