Liderzy, bez względu na barwy polityczne i poglądy, jedną cechę mają taką samą: kurczowo trzymają ster, doprowadzając, w konsekwencji, do sytuacji, gdzie młodzi i zdolni nie mają już siły, ochoty i motywacji by czekać, aż kiedyś, w końcu, trafi im się prawdziwa odpowiedzialność za współdecydowanie o losach tego kraju.
Polaryzujemy i dzielimy się w oszałamiającym tempie. Wystarczyło kilka lat, a polskie społeczeństwo zostało posegregowane na lepszy i gorszy sort, różnorakie grupy i koterie, z których każda uważa, że ma słuszność i przewagę nad tą, która stoi po drugiej stronie barykady. Czy dotarliśmy już do punktu, z którego nie ma powrotu? Dyskutując ostatnio ze znajomym na temat, wydawałoby się całkiem błahy i zupełnie niekontrowersyjny, usłyszałam: „Dobra, wracaj do swojej warszawskiej banieczki, nie znasz się na prawdziwym życiu”.
To hasło, odpowiednio zmodyfikowane i dostosowane do potrzeb sytuacji i interlokutora, wygłaszane przez różne strony dyskursu, toczącego się w różnych miejscach i na różne tematy, jest swoistym wytrychem, złotą kartą, która wyciągana jest, aby rozmowę gwałtownie uciąć, jednocześnie podkreślając mierne kompetencje rozmówcy w przedmiocie konwersacji. Nie od dzisiaj wiadomo przecież, że jako Polacy znamy się najlepiej na wszystkim. Jednak komentarz „z banieczką” zawiera jeszcze inny przekaz: wprowadza swoistą kategoryzację społeczno-polityczną.
Banieczki tworzą się organicznie i stale. Gdy braknie argumentów w sporze o legalność i dostępność aborcji, przeciwnicy wracają do swoich narożników: bańki dla feminazistek i do bańki prolajferskiej.
Co roku w listopadzie, Marszowi Niepodległości towarzyszy spotkanie przedstawicieli bańki narodowo-katolickiej z członkami bańki proeuropejskiej, antyfaszystowskiej, czy zdrajców polskości (wybrać określenie odpowiednie do sytuacji), z którymi pozostają oni w zajadłym i nierozwiązywalnym sporze.
W toczącym się od kilku lat sporze dotyczącym sądownictwa i praworządności, rywale reprezentują bańkę polsko-patriotyczną, dla której nadrzędną kwestią jest to, aby „Polska była Polską, bez względu na koszty”, oraz bańkę proeuropejsko-zdradziecką, której to członkowie za euro gotowi są sprzedać ojczyznę i duszę. Zresztą, tej duszy i tak zapewne nie posiadają. Bezsprzecznie, sprzedali ją za brukselskie srebrniki kanclerz Merkel, motywowani słynnym już zawołaniem „Für Deutschland!”.
W kwestiach ekonomicznych czy światopoglądowych zawsze można liczyć na ożywione dyskusje pomiędzy bańką lewacką a bańką libków. Na potrzeby chwili, czyli konfrontacji z bańką konserwatywną, bańki lewackie i libkowe mogą zawiązać chwilowe przymierze. Do czasu oczywiście, gdy któryś z bańki libkowej podpadnie przedstawicielowi bańki lewackiej, chociażby przez nieużycie feminatywu bądź komentarz, że może jednak ta białoruska aktywistka założyłaby stanik, kiedy krzyczy do kamer wszystkich mediów w Polsce i za granicą.
Katolicka z krwi i kości Polska to także arena sporu członków baniek prokościelnej i antyklerykalnej. Kiedy bańka antyklerykalna śmiało sugeruje, że przywileje kościoła w Polsce można by opiłować, bańka prokościelna intronizuje Jezusa na króla Polski i dorzuca jeszcze parę dzieł kardynała Wyszyńskiego do kanonu lektur. Na wyraźna prośbę młodzieży, oczywiście! Młodzieży z bańki prokościelnej, rzecz jasna.
Oczywiście, aż żal byłoby nie wspomnieć o bańkach, które pomogła nam stworzyć pandemia. W jednej bańce mamy antyszczepionkowców (wymiennie stosuje się też foliarzy, oszołomów, czy „obudzonych”), którzy nieustannie mierzą się z bańką myślących racjonalnie. Dzięki pandemii okazało się, że każdy Polak w zasadzie jest lekarzem, nawet jeśli źródłem fachowej wiedzy jest Internet, czy Ivan Komarenko. Bańka racjonalna z przyjemnością zresztą wytyka stronie przeciwnej, że wiedzę zdobywają z Facebooka, podczas gdy oni, racjonalni, rozsądni i wykształceni, cały czas uświadamiają masy i zanoszą ten medyczny kaganek oświaty pod najbardziej niechętne strzechy. Rezultaty może nie są oszałamiające, ale na pewno dostarczają potężną porcję rozrywki.
Nazwy baniek i przynależność naszego rozmówcy do którejś z nich oczywiście możemy stosować wymiennie, pamiętając wszakże, aby upewnić się, że wybrane przez nas zaszeregowanie zapewni nam maksymalne obrażenie i usadzenie konkurenta. A także, że to my, niezależnie w której bańce aktualnie przebywamy, zawsze mamy rację. Dlaczego? Bo tak.
Czy osiągnęliśmy już punkt wrzenia, punkt, w którym nie ma już miejsca na merytoryczną dyskusję, na argumenty, a jedynie okopanie się na własnych pozycjach? Czy nie ma już szansy na wypracowanie zgody w narodzie podzielonym pod każdym możliwym względem?
Przyznaję uczciwie, że z każdym dniem i we mnie jest coraz mniej chęci do dyskusji i tłumaczenia mojego punktu widzenia, poglądów czy przekonań. Mając w pamięci okres liceum i studiów, który w dużej mierze równał się dla mnie z zaangażowaniem politycznym, wspominam czas, kiedy debaty odbywały się na merytoryczne argumenty, a nie obrażanie i wyszukiwanie brudów, i zastanawiam się czy możemy wrócić do punktu wyjścia? Czy możemy przywrócić „ustawienia fabryczne” w społeczeństwie, zacząć rozmawiać z poszanowaniem drugiej strony, z poszanowaniem zasad kultury osobistej i kindersztuby oraz pięknie się różnić? Po prostu, zacząć od nowa?
Odpowiadając samej sobie, myślę, że tak. Jeśli zdecydujemy się, aby bardziej słuchać młodzieży. Słuchać, ale też pozwalać współdecydować i oddawać odpowiedzialność w ich ręce. Tych młodych ludzi, którzy wzrastają już w podzielonym kraju, będąc już kategoryzowanymi w ramach funkcjonujących baniek.
Nie mówię o pozornym przekazywaniu obowiązków, jak do tej pory ma to miejsce w polskiej polityce. Liderzy, bez względu na barwy polityczne i poglądy, jedną cechę mają taką samą: kurczowo trzymają ster, doprowadzając, w konsekwencji, do sytuacji, gdzie młodzi i zdolni nie mają już siły, ochoty i motywacji by czekać, aż kiedyś, w końcu, trafi im się prawdziwa odpowiedzialność za współdecydowanie o losach tego kraju.
Światłem w tunelu wydaje się być niedawno zakończony Campus Polska Przyszłości, organizowany przez Prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego. Wygląda na to (choć piszę to, jednocześnie pukując w niemalowane drewno), że ekipa skupiona wokół niego zrozumiała, że młodzież jest zainteresowana czymś więcej niż ekranem własnego smartfonu, że ma pomysły, inicjatywy, że chce zrobić coś pożytecznego.
Niekoniecznie zaś potrzeba im do tego przynależności partyjnej, czy legitymacji, te czasy już minęły. Niezbędna jest im za to inna rzecz: bycie wziętym na serio i traktowanie na poważnie. Obserwując uczestników campusu, byłam pod ogromnym wrażeniem ich wiedzy, odwagi w stawianiu niewygodnych pytań, świadomości, ale też – ich pomysłów na zmianę i woli współpracy, bez wielkiego przywiązania do partyjnych szyldów, za to w imię ważnych celów.
Niewykluczone więc, że cyniczne kategoryzowanie się nawzajem, zjadanie własnego ogona w niekończących się i nieprowadzących do niczego, jałowych dyskusjach może się skończyć. Może da się zacząć od nowa, jeśli tym młodym, zaangażowanym i mądrym ludziom pozwoli się wyciągnąć igły i przebić te wszechotaczające nas bańki.