„Ten dzień wprowadził do mojego życia wielkie zmiany. Ale tak dzieje się w życiu każdego człowieka. Przypomnij sobie taki jeden dzień, który zaważył na twoim życiu. Przerwij na chwilę ty, który to czytasz i pomyśl o długim łańcuchu złotych czy żelaznych ogniw, cierni czy kwiatów, które by nigdy ciebie nie oplątały, gdyby nie było jakiegoś jednego ważnego i pamiętnego dnia w twoim życiu” – pisał w Wielkich nadziejach Charles Dickens. Wielkie nadzieje! Wielkie oczekiwania, a przecież tak zwykłe, tak powszednie. Na takie dni czekamy, wyglądamy ich, ale gdy nadchodzą, witamy je w pewną podejrzliwością, by nie rzec, że ze strachem. Jakby nie chcąc wierzyć, że „staje się już”. Jakbyśmy chcieli odpędzić nieuniknione, przeznaczone. Bo dni takie burzą systemy, rozsadzają układy, wprowadzają w życie element ryzyka, że oto „stracimy” to, do czego się przyzwyczailiśmy. Że będziemy musieli podjąć decyzję, dokonać zmian. Że postawią nas wobec wyborów, których dokonywanie oddalamy od siebie najdalej, jak się da. Że nas zmienią, albo wydobędą na jaw prawdę o nas, która skrywamy nawet sami przed sobą.
Gdy spojrzymy wstecz, to rzeczywiście bez trudu odnajdujemy je w łańcuchu zdarzeń. Te spektakularne, które za jednym zamachem wywróciły nasze światy do góry nogami, ale i takie, które nie wydarzyły się „na raz”, ale dopiero niczym koraliki godzin, nanizane na sznurek czasu, dały obraz całości, stanowiącej o istocie życiowego przełomu. Nagły „trach”, albo konsekwencja wydarzeń. Zasłużone lub niespodziewane. Niezależnie od tego, jaki jest ich wymiar, są początkiem nowego, którego nie należy się lękać. Pozornie niemożliwego, którego z uporem powinniśmy żądać od losu, żądać od samych siebie. Bo może okazać się, że owo „niemożliwe” jest realniejsze niż by się mogło zdawać, że jest na wyciągnięcie ręki. Że wystarczy po nie sięgnąć, zrobić pierwszy odważny krok. A strata, którą sami sobie wieszczyliśmy, to tak naprawdę zysk. Nie zawsze łatwy, nie zawsze bezpośredni, ale w dłuższej perspektywie zysk dla każdego z tych najbardziej, ale i z tych nieco mniej zaangażowanych w sprawę. Nawet gdy to, co ostatecznie staje się szczęściem, na jakiś czas zdaje się odbierać spokój naszej „duszy”. Zatem… czy pamiętacie taki dzień? Jeden wydarzył się równo dwa lata temu, „pstryknął palcami” i oto jestem tu, gdzie jestem. Kolejny wydarza się dziś. Nie tylko mnie przecież.
W oczekiwaniach, w planach jakie snujemy na nowy rok wcale nie chodzi o to, by były wielkie, ale o to, by były na naszą miarę. Byśmy mogli przerastać w nich samych siebie ku temu, na co nas stać. Nie chodzi o to byśmy porady szukali w kryształowej kuli, kartach tarota czy precyzyjnych, matematycznych, do bólu zimnych wyliczeniach. Rachunek prawdopodobieństwa nie zawsze odnajduje się/odnajduje nas w życiu 1:1. Ostateczny ruch należy do każdego z nas. Na naszą miarę są bowiem decyzje, jakie podejmujemy, korekty czy zupełne zmiany życiowych kierunków; powroty i odejścia, zatrzymania i gnanie w nieznane; przewroty w pracy, układanie myśli, wyzwania jakie podejmujemy, prawdy jakie odkrywamy patrząc na swoją twarz w lustrze, uczucia przed którymi się chowamy, zamiast wyznawać je najbliższym nam ludziom. Te dobre i te złe, świadczące o pełni, ale również o niedostatku. Póki nie jest za późno. Dla nas albo dla nich. Ucieczka, nawet do przodu, daje niewiele bo (znów Dickens) „nie ma większego oszusta niż ten, kto oszukuje sam siebie”. Bo… tak naprawdę to po jakie licho?
Bo gdy nie żądasz, gdy nie wyciągasz ręki, gdy nie działasz, a tylko snujesz opowieści czy oczekujesz, że życie/decyzja/szansa przyjdą same, nawet nieproszone, bywa tak… „Smutno, smutno wzeszło słońce. I nie znalazło nic smutniejszego nad człowieka wielkich zdolności i dobrych porywów, niezdolnego nadać im odpowiedniego kierunku, nie umiejącego ani pomóc sobie, ani walczyć o własne szczęście, ulegającego złym skłonnościom i gotowego dać im się w końcu pożreć” (niezmiennie Dickens, tym razem z Opowieści o dwóch miastach). Zamiast wielkich oczekiwań, tych wielkich nadziei, w każdej z dziedzin potrzebujemy pierwszego kroku, wybrania i decyzji, zdolności nadania kierunku, który sprawi, że wschodzące słońce nie znajdzie nas smutnymi, ale gotowymi na to, aby każdego ranka walczyć o własne szczęście. O szczęście w każdej postaci. Nawet gdy po fatalnym poranku trzeba „naprawiać dzień”. Umiesz? Ja codziennie się uczę.