W którymś ze swoich felietonów sformułowałem teorię dwóch ciemnogrodów. Dodałem też, że Polsce jest to trudniejsze do zauważenia, gdyż zmagamy się od kilku lat z ciemnogrodem tradycyjnym, przednaukowym. Tymczasem w świecie zachodnim znacznie niebezpieczniejszy, bo silniejszy politycznie, jest ciemnogród postnaukowy politycznej poprawności. Warto zacząć zwracać na niego uwagę, gdyż w miarę cofania się fali ciemnogrodu przednaukowego zacznie być znacznie groźniejszy dla perspektyw cywilizacyjnych Polski.
Z okazji rocznicowych „Solidarności” jakaś pańcia z „Krytyki Politycznej” sformułowała w dodatku codziennym do tegoż kwartalnika ni mniej ni więcej tylko „polskie żądanie utopii”. Solidarności udało się (wolność przyszła po dekadzie), więc i współczesnemu lewactwu też może wyjść utopia (aż strach pomyśleć c o by miało przyjść po dekadzie panowania utopii!).
Ani słowa o tym, że komunizm rozkładał się ekonomicznie od połowy lat 70. Następowała też degrengolada demograficzna, ekologiczna i moralna. Solidarność 1980-81 była ledwie symptomem, a nie dźwignią rozpadu komunizmu. Są na świecie tuziny artykułów naukowych i książek opisujących te zjawiska. I to, że gdzieś tam w lewicowych piersiach wzbiera nostalgia za kolejną próbą wymuszenia na ludziach kolejnej próby wprowadzenia utopii nie zmienia w i e d z y o rzeczywistości.
W tym samym dodatku czytamy: „Kształcimy niewielką elitę. Resztę wyrzucamy za burtę”. Ciemnogród postnaukowy w krystalicznej postaci, który odrzuca wszelką wiedzę jako niewygodną, bo ważniejsze są przekonania o słuszności politycznie poprawnej tezy. Wypisywanie takich andronów w sytuacji, gdy jest dokładnie odwrotnie urąga inteligencji czytelników gazety po którą – coraz bardziej z przyzwyczajenia w moim i chyba nie tylko moim przypadku – sięga przecież częściej człowiek wykształcony.
Toczą się zażarte dyskusje, jak podnieść poziom absolwentów wyższych studiów w sytuacji, gdy na studia idzie nie 10% (jak za komuny), lecz 60% młodzieży. Nawet publicysta Krytyki Politycznej jest w stanie policzyć, że średnia z górnych 10% jest wyższa niż z 60%. Problemem jest to, jak w warunkach tak szerokiego otwarcia (a nie wyrzucania za burtę!), utrzymać poziom jakości. Jest dokładnie odwrotnie niż pisze ów publicysta (z doktoratem!?); problemem jest tworzenie i poszerzanie elity w warunkach zalewu rozleniwionej nierzadko przeciętności.
Podobnie jest zresztą na niższych szczeblach nauczania, gdzie przeciętność jest normą i rodzice zdolniejszych dzieci robią co mogą, by ich dzieci nie utonęły w morzu bylejakości. Dodatkowe pieniądze (ukochane rozwiązanie lewicowców) i równoległe ścieżki nauczania nie rozwiązują żadnych problemów. Gdy uczyłem w 1980/81r. na Uniwersytecie Marylandzkim, w podstawówce, do której chodził mój syn było pięć poziomów nauczania matematyki! Tyle, że na najwyższym nie było ani jednego Amerykanina: tylko trójka dzieci wizytujących, zagranicznych profesorów.
Amerykańskie szkoły państwowe, opanowane przez uzwiązkowione lewactwo, są miejscem szkolenia politycznej poprawności i w niewielkim tylko stopniu uczą i wymagają czegokolwiek. Wszyscy, którzy chcą, by ich dzieci posiadły wiedzę uciekają do szkół prywatnych, gdzie nauczyciele zarabiają o połowę mniej pieniędzy, ale i nauczyciele, i uczniowie mają motywację by skutecznie przekazywać i wchłaniać wiedzę. „Ludzie reagują na bodźce; cała reszta, to przyczynki”, jak definiował ekonomię prof. Williams…