Budzimy się z narodowcami pod drzwiami wyższych uczelni. Budzimy się zaskoczeni, zniesmaczeni, rozgoryczeni.
Organizacje lewicowe z okrzykiem „Faszyzm ante portas” interweniują u rektora UW, organizują apele do właścicieli lokali, gdzie mają być organizowane nacjonalistyczne koncerty czy imprezy. Nawet w środowisku liberalnym odzywają się głosy, że przeciwnikom demokracji nie należą się demokratyczne, konstytucyjne prawa.
Oczywiście głupawo – kibolskie przyśpiewki przed salami wykładowymi M. Środy czy A. Michnika nie budzą we mnie sympatii. Ale też nie podoba mi się, że kiedy narodowcy próbują wejść na uniwersytet w sposób cywilizowany – są blokowani. Oczywiście impreza na UW została pomyślana źle, a organizatorzy z NZS popełnili szereg niezręczności pozwalających łatwo ją anulować przez władze uniwersyteckie – ale głęboko obca jest mi teza, że narodowcy z racji swoich poglądów mają mieć dożywotni zakaz wstępu na uniwersytety.
Są dwa zasadnicze powody, dla których nie wolno nam udawać, że nacjonalistów w Polsce nie ma. Pierwszy to zasada, którą będę do znudzenia powtarzał szczególnie tym z walczących z narodowcami, którzy odwołują się do demokracji liberalnej. Wolterowskie: „ Nienawidzę tego, co mówisz, ale oddałbym życie, abyś mówił to co mówisz” dotyczy właśnie takiej sytuacji. Zbyt łatwo byłoby by być liberałem, gdyby wolność słowa ograniczyć tylko do mądrych wypowiedzi, a demokratyczne prawa przyznawać jedynie demokratom.
Drugi powód to dowiedziona wielokrotnie nieskuteczność infantylnej metody: „jeśli zamknę oczy i nie widzę niebezpieczeństwa, to jestem bezpieczny”. Narodowcy są, udawanie że ich nie ma, odmawianie im prawa do publicznej wypowiedzi, izolowanie od możliwości normalnej debaty nie spowoduje niczego, poza intensyfikacją kibolskich potańcówek.
Polskim problemem jest brak dialogu – nikt nie rozmawia z nikim. Z tego rodzą się nie napędzające się nawzajem konkurencją programową siły polityczne, ale zamknięte sekty oparte na wierze w proroków i przekonaniu o bezwzględnej wyższości nad resztą świata. Z braku rozmowy nikt z nas tak naprawdę nie wie, czegóż chcą ci straszni narodowcy. Nie lubią Środy i Michnika – ale chyba to nie jest cała ich tożsamość? Czasem powierzchownie ktoś się mądrzy w mediach, ze to efekt kryzysu, wykluczenia itp. Pewnie trochę racji w tym jest, ale na pewno nie cała.
Demokracji liberalnej z założenia obce są metody walki z zagrożeniami poprzez wykluczenie i tworzenie wielu kategorii obywateli – karane powinny być czyny, naruszające prawo, nie ma poglądów zasługujących na karę, a już na pewno nie ma możliwości administracyjnego ograniczania wolności wypowiedzi. Złą drogą jest blokowanie narodowcom możliwości przedstawienia swoich poglądów na uniwersytecie, przy jednoczesnej bezradności państwa wobec wybryków chuligańskich, ewidentnych naruszeń prawa.
Nie ma innej metody na poradzenie sobie z organizującym się ruchem narodowym jak dialog – zrozumienie ich motywów i rozmowa o faktycznych problemach społecznych. Jak głęboka refleksja – jaki poziom świadomości obywatelskiej i rozumienia świata dają polskie szkoły – jedyne narzędzie państwowe, dające możliwość kształtowania postaw. Dlaczego z tych szkół wychodzą młodzi ludzie, znający jedynie proste dopowiedzi na skomplikowane pytania cywilizacyjne – odpowiedzi oparte na kompleksach, nienawiści, ksenofobii. Nie wolno nam ich wykluczać z dyskursu –trzeba w ten dyskurs wciągnąć, przekonywać do wartości demokratycznych, wspólnego diagnozowania i rozwiązywania problemów, które są praprzyczyną radykalizacji tej grupy.
